Przyczyn mojej ostatnio małej aktywności na blogu jest kilka. Pierwsza z nich to bardzo duża intensyfikacja jesiennych polowań. Druga – zmiany, najpierw pandemiczne, a później geopolityczne. Zmuszały one organizatorów turystyki myśliwskiej do szybkich reakcji i skupionej uwagi. Jednak chyba najważniejszym powodem jest to, że wobec dramatycznego spektaklu, który toczy się w najlepsze w naszym zrzeszeniu, po prostu straciłem motywację do pisania o przygodach łowieckich. Czasem naprawdę witki opadają. Nie chciałem być kolejnym subiektywnym głosem oceniającym sytuację czy wujkiem dobrą radą, których teraz pełno (niekiedy odnoszę wrażenie, że każdy myśliwy ma jedyną słuszną wizję łowiectwa).
Sytuacja jest, mówiąc delikatnie, nie najlepsza. I dotyczy to nie tylko PZŁ. Gdy co dzień rano patrzę przez okno, wyobrażam sobie, jak piękne byłyby w tym roku toki głuszcowe, z których chyba pierwszy raz, odkąd zawodowo zajmuję się łowiectwem, nie zdam żadnej relacji, ponieważ nie odwiedzę białoruskich mokradeł… Nie będziemy tutaj jednak użalać się nad sobą – wszak przed nami nowy sezon. Sezon inny niż wszystkie i możliwe, że pod wieloma względami rewolucyjny. Chciałbym się podzielić kilkoma przemyśleniami i wziąć pod rozwagę kilka spraw, o których póki karawana jedzie dalej, nikt z nas nie myśli. Ten wpis będzie związany z polowaniami komercyjnymi organizowanymi w naszym kraju dla myśliwych zagranicznych, więc odradzam go wszystkim żyjącym w bańce i wierzącym w samowystarczalność finansową polskiego łowiectwa.
Mniej zwierzyny – większe odszkodowania
Zacznę od tego, że mimo intensywnej redukcji pogłowia zwierzyny (mówię tutaj bardziej o obserwacjach z łowisk niż o cyferkach z formularzy) jako myśliwi zrzeszeni w kołach staniemy w tym roku przed ogromnym wyzwaniem w postaci wysokich kosztów odszkodowań za straty w uprawach rolnych. I niewykluczone, że problem nie będzie tkwił w powierzchni zredukowanej, ponieważ sama cena kontraktowa zbóż daje wyobrażenie o możliwej skali problemu. Pomyślmy w ten sposób: za szkodę w rzepaku takich samych rozmiarów co w zeszłym roku zapłacimy ponaddwukrotnie więcej. W wielu kołach będzie cienko pod względem finansowym i na pewno pojawi się konieczność zorganizowania polowań komercyjnych. Powiem więcej – obecna sytuacja może zmusić dzierżawców do wzmożonej desperacji. Jednocześnie pogłowie zwierzyny w wielu miejscach prawdopodobnie nie pozwoli osiągnąć takich rezultatów jak w poprzednich sezonach (przyczyn jest sporo, ale to nie czas na pisanie o sprawach, o których wszyscy wiemy). Sądzę, że oczekiwania myśliwych komercyjnych, potrzeby finansowe kół łowieckich i realne rezultaty polowań nałożą się w kłopotliwy dla wszystkich stron sposób.
Jako członek kilku kół łowieckich powiem otwarcie, że ostatnie lata z obfitymi pokotami i ciągle rosnącą jakością trofeów w Polsce rozpieściły klientów na rynku zagranicznym, którzy zrobili się wyrachowani i wymagający, a czasem wręcz bezwzględnie oczekują konkretnych efektów polowania. Jako organizator polowań komercyjnych muszę jednak przyznać, że regularna obecność w Polsce myśliwych dewizowych mocno wpłynęła również na nasze podejście, które powoli zaczyna wypaczać nie tylko łowiectwo, lecz także proste zasady biznesowe.
Obecność dewizowców coraz częściej jest traktowana jako zło konieczne. Najlepiej, żeby przyjechali na krótką wizytę i byli gotowi strzelać do wszystkiego, co podprowadzający pokaże im w lesie. Każda prośba o odstępstwo od przyjętej sztampy, która pozwala zasilić konto koła, jest niemile widziana i uważana za stratę czasu. To po części zrozumiałe, ponieważ obwód łowiecki ma przynieść jak największy zarobek przy jak najmniejszych nakładach. Niestety zapominamy przy tym, że dewizowiec, który wyjeżdża goły, powinien być chociaż wesoły, a to powoli przestaje kogokolwiek interesować. Wielu spotykanych przeze mnie na mojej drodze zawodowej ludzi mówi wprost, że ma w głębokim poważaniu zadowolenie polującego gościa, dopóki ten chce podpisać protokół z polowania. A jeżeli dewizowcowi się nie spodoba, to znajdziemy inne biuro polowań, których jest mnóstwo do wyboru, i może jeszcze ugramy kilka euro więcej.
Niejeden z nas nie dopuszcza do siebie, że komercyjna studnia bez dna w rzeczywistości to dno ma, w dodatku całkiem płytko (ale o tym za chwilę). W rezultacie robiąc wszystko według sztampy, do której czujemy się zmuszeni (dlatego wielu z nas nawet nie ukrywa przed gośćmi, że poza euro z napiwku nic ich nie interesuje), nie tylko wyrządzamy krzywdę swojemu kołu łowieckiemu, lecz także bardzo szybko wypaczamy cały system, wbrew pozorom dość złożony.
Warto tutaj wspomnieć to, o czym już pisałem – mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak szybko dobre, ale przede wszystkim złe opinie o obwodach łowieckich rozprzestrzeniają się w gronie komercyjnych myśliwych za granicą. Do tej pory przy dużych stanach zwierzyny zawsze jakoś to było. Głównie dlatego, że błędy i niesmak udawało się zrekompensować stanem pogłowia i rezultatami polowań. Jesień zeszłego roku pokazała jednak dobitnie, że gdy pogłowia jest już znacznie mniej i nie przyćmiewa ono wadliwej organizacji, pozostają rozczarowanie i przede wszystkim niechęć do powrotu do danego łowiska. Z kolei obwód, który dba o atmosferę, tradycje i poziom organizacyjny, bez względu na wynik polowania ma zapewnioną ciągłość łowów komercyjnych.
Beneficjenci pandemii
W tym miejscu chciałbym, abyśmy zwrócili uwagę na dwie zasadnicze sprawy. Po pierwsze, polowanie dewizowe to nic innego niż specjalny produkt turystyczny przeznaczony dla konkretnego odbiorcy. To zaś oznacza, że jako organizatorzy turystyki w pierwszej kolejności musimy zadowolić nie siebie, tylko klientów, zapewniając im wysokiej jakości produkt. Dewizowiec to nie jest zło konieczne, to nie jest nasz wróg – to nasz gość, którego zapraszamy do polowania w naszym łowisku. Niestety zwiększająca się rokrocznie liczba chętnych na polowanie w Polsce kompletnie wypaczyła te reguły. Część dzierżawców obwodów w atrakcyjnych częściach kraju zaczęła sama ustalać szczególne warunki, terminy i zasady, w najmniejszym stopniu nie uwzględniając przy tym woli myśliwych, którzy płacą za polowanie.
Po drugie, pamiętajmy, że sukcesy w ostatnich latach związane z liczbą odwiedzających nas osób wynikały z nałożenia się kilku czynników – oferty polowań w Polsce były konkurencyjne cenowo w porównaniu z ofertami z innych państw, a ponadto Polska stała się krajem z dobrze rozwiniętą infrastrukturą drogową, co zwłaszcza w trakcie pandemii uczyniło z nas w miarę bezpieczne i kontrolowane miejsce na polowanie. Właśnie z tych przyczyn w momencie załamania światowego rynku turystycznego Polska zgarnęła duży procent myśliwych, którzy gdyby nie ostatnie dwa lata pandemii, odbywaliby łowy w innych krajach. Ze względów bezpieczeństwa i z uwagi na możliwość powrotu z polowania w każdej chwili to właśnie do Polski w ciągu ostatnich dwóch lat przyjechało wielu zamożnych myśliwych dewizowych. Najbardziej konkurencyjne państwa – Węgry, Bułgaria i Czechy – zamknęły swoje granice w okresie rykowiska. W związku z tym wszyscy zwrócili się w naszym kierunku. Ostatnie dwa lata to był świetny moment, by zjednać sobie klientów. Niestety odnoszę wrażenie, że zachłyśnięci liczbami, jak to mamy w naturze, bardzo szybko zamiast wchodzić na nowe rynki, zaczęliśmy machać szabelką.
Oczami dewizowca
Było wiadomo, że hossa nie potrwa wiecznie. Obecnie sytuacja jest nieciekawa z wielu przyczyn. Wojna, zagrożenie bezpieczeństwa, związany z tym kryzys ekonomiczny, społeczny i migracyjny, a co najważniejsze, ogromna niepewność jutra sprawiły, że rynek polowań komercyjnych, podobnie jak w zasadzie cała turystyka, skurczył się o 70%. Inną przyczyną jest inflacja, która jeszcze przed wybuchem wojny była wręcz szalona, co spowodowało wzrost cen niemal wszystkich usług związanych z polowaniem (np. zakwaterowania, wyżywienia czy transportu). Dlatego powoli odpada nam atut polegający na konkurencyjności. Pokonują nas kraje, które oferują o wiele bardziej profesjonalne polowanie za podobną bądź adekwatnie do jakości wyższą cenę.
Kolejny problem wiąże się z tym, że w wielu obwodach zaczęło świecić pustkami po planowanej i nieplanowanej redukcji populacji dzikich gatunków łownych. Nie będę tego rozwijał, bo tekst przybierze zdecydowanie za obszerne rozmiary. Wystarczy jednak prześledzić międzynarodowe fora łowieckie, by zauważyć, że Polskę zaczęto uznawać za kraj, który pozbawił się pięknego pogłowia zwierzyny. Polscy myśliwi są przedstawiani jako ci, którzy ostatnimi laty sami wystrzelali największe trofea, a teraz zmuszają klientów do strzelania tego, czego sami nie chcą powiesić na ścianach u siebie w domu. Nie brakuje również opinii, że polskich myśliwych bardziej od satysfakcji klientów interesuje to, jak ich wydoić.
Oczywiście wszyscy wiemy, że świat nie jest czarno-biały i prawda okazałaby się o wiele bardziej złożona, tak samo jak różni są komercyjni myśliwi. Nie miałem tu na celu oceniać jakiegokolwiek obwodu czy polemizować ze złymi praktykami. Zamierzałem raczej zwrócić uwagę na to, jak postrzegają nas przyjezdni goście. Chciałbym zachęcić wszystkich do przemyśleń i być może do zmiany swojego podejścia, tak by dewizowcy w dalszym ciągu pragnęli wracać do naszych łowisk.
Wbrew temu, co się gdzieniegdzie słyszy, to właśnie przyjezdni goście, traktowani przez nas często jako zło konieczne, są bardzo istotnym elementem pozwalającym ciągle funkcjonować wielu (jeśli nie większości) dzierżawcom obwodów w naszym kraju. Organizując profesjonalne polowania pełne tradycji łowieckich i traktując dewizowców jak prawdziwych kolegów po strzelbie, zyskamy więcej, niż popadając w rutynę. Powiem więcej – obwody łowieckie, które są znane z profesjonalnego podejścia do polowań komercyjnych, mają duże pole do negocjacji ceny, co zapewnia im nie tylko płynność finansową, lecz także perspektywy i stabilizację.
Pamiętajmy, że każdy uszczęśliwiony przez nas zagraniczny łowca, którego jeszcze miejscowi potraktują jak równego sobie, to najlepsza reklama obwodu, jaką można sobie wyobrazić. A teraz właśnie jest czas (mimo zawirowań związkowych), kiedy powinniśmy wybiegać naprzód i nie ograniczać się tylko do najbliższego sezonu. Obwody, które są zmuszone ze względów finansowych do organizacji dewizówek, powinny to robić w pełni profesjonalnie. Obecnie nie ma innej drogi. Myśliwi zainteresowani polowaniami w Polsce stają się coraz bardziej wymagający, a przez to my – stety albo niestety – musimy się profesjonalizować.
Jakub Piasecki