Jakiś czas temu zamieściłem na blogu wpis o tym, że jako myśliwi jesteśmy w kleszczach – z jednej strony wroga narracja pseudoekologów, a z drugiej cięgi za ASF, który jakoby wynika z tego, że nie chcemy wyeliminować dzików z polskich łowisk. Dzisiaj, po zasłyszeniu ciekawej historii w jednym z naszych obwodów łowieckich, chciałbym pójść krok dalej, kontynuując zapewne nic niezmieniający krzyk rozpaczy.
Jest pewien obwód bardzo zasobny w zwierzynę, głównie jelenie i dziki. Zgodnie z tym, do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić w naszym kraju, w tym sezonie bardzo atrakcyjny dla zwierzyny fragment pola został tam obsiany kukurydzą z przeznaczeniem na ziarno. Oczywiście to niejedyna uprawa kukurydzy w obrębie wspomnianego obwodu. Jak można łatwo wywnioskować, im więcej zwierzyny, tym więcej szkód na polach, zwłaszcza w kukurydzy. W związku z tym, że myśliwi polujący w opisywanym przeze mnie obwodzie bardzo poważnie podchodzą do sprawy odszkodowań, od wiosny rozpisano grafik pilnowania upraw. Doskonale wiemy, że fizycznie niemożliwe jest, nawet gdy ma się wielu ludzi do dyspozycji, spędzenie każdej nocy w okresie wegetacji na pilnowaniu upraw przed zwierzyną. Bardzo powszechnie stosuje się więc wspomagające ochronę petardy oraz armatki hukowe.
Jak się jednak okazuje, wspomniane metody stały się problemem. Dwa dni po ustawieniu armatki i sznurów hukowych do zarządu koła przyjechała policja, do której wpłynęła skarga na zakłócanie ciszy nocnej złożona – uwaga! – przez rolnika. To nie koniec absurdu, ponieważ ów zirytowany nocnym hałasem rolnik na próby mediacji zareagował nakazaniem przedstawicielom koła płoszenia zwierzyny w ciągu dnia. Ręce opadają. Myśliwy ma obowiązek zapłacić odszkodowanie, ale jednocześnie uniemożliwia mu się działania na rzecz zmniejszenia rozmiaru szkód. I po raz kolejny okazuje się, że jest winny wszystkiemu – nie tylko żerowaniu zwierzyny w uprawach, lecz także huku w nocy. Najlepiej, żeby nie robił nic innego, tylko nieustannie doglądał cudzych pól. Mówiąc całkiem szczerze, wszystko można zrozumieć, jeżeli w zamian sami dostaniemy choć odrobinę zrozumienia. Niestety zamiast pomocy mamy tylko rękę wyciągniętą po pieniądze. W rezultacie zostajemy przyparci do muru, pod którym stoimy całkiem sami, odsłonięci i bez wsparcia nawet tych, którzy z nami współpracują na co dzień.
Oczywiście to tylko przykładowa sytuacja. Doskonale wiemy, że nie wszędzie wygląda to tak samo. Wielu porządnych rolników współpracuje z myśliwymi i okazuje nam zrozumienie. Celem tego wpisu jest nie uderzanie w profesję, ale jedynie obnażenie kolejnego – chyba dość nowego – problemu w naszych wzajemnych relacjach. Może wszystko byłoby prostsze, gdyby się pojawiła szczegółowa interpretacja przepisu mówiącego o tym, że rolnik ma obowiązek współpracować z myśliwymi przy zabezpieczaniu upraw przed szkodami. Gdyby tak ktoś szczegółowo wyjaśnił, co się za tym kryje, albo chociaż opracował akceptowalny przez obie strony wykaz dobrych praktyk, myśliwi mieliby jasność co do tego, czy wolno im postawić przy uprawie np. ambonę lub armatkę hukową. Za chwilę może się bowiem okazać, że w niektórych miejscach pozostanie nam tylko… płoszenie zwierzyny w ciągu dnia.
Jakub Piasecki