W normalniejszej części świata

Mówiąc krótko i węzłowato, szału u nas nie ma. Zakaz polowań zbiorowych zbiera coraz większe żniwo. Niedawno w sieci pojawił się krótki opis sytuacji w jednym z lubuskich kół łowieckich. Powiedzieć, że po jego lekturze ciarki przechodzą po plecach, to mało. Najbardziej powala bezradność i arogancja organów państwowych, egzekwujących całkowicie niejasne przepisy, oraz to, że koła zostają całkiem same ze swoimi problemami. Tymczasem władze PZŁ przygotowują karę dla wszystkich myśliwych, bo kłusownik zastrzelił chłopaka w trakcie nocnego kłusowania. Za co jeszcze przyjdzie nam wziąć odpowiedzialność?

A w tej normalniejszej części świata sytuacja jest (o dziwo!) dość stabilna. Najnowsze wieści z Namibii nie tylko napawają optymizmem, lecz także wywołują wielkie pragnienie wyjazdu. Jak możemy przypuszczać, pod względem ekonomicznym sprawy tam mają się nie za dobrze, ponieważ ten kraj żyje w dużej mierze z turystyki, która – jak wiadomo – została ograniczona do minimum. W najgorszym położeniu są duże ośrodki turystyczne oraz farmy myśliwskie.

Od strony epidemicznej w Namibii wszystko jest jednak pod kontrolą. Rząd tego kraju bardzo szybko i zdecydowanie zareagował na widmo drugiej fali pandemii. Pamiętajmy, że przy tak małym zaludnieniu (ok. 3 osób/km2 w stosunku do przeszło 120 osób w Polsce) dużo prościej przeprowadzić wszelkie działania. Na co dzień w tym afrykańskim państwie spotkamy podobne restrykcje jak u nas, czyli: ograniczenie liczby kupujących w sklepach, obowiązek noszenia maseczek, kontrole temperatury w urzędach czy przymusową kwarantannę osób z podejrzeniem COVID-19. Obecnie wskaźnik zakażeń nie przekracza tam jednak 15 osób na 100 tys. mieszkańców tygodniowo (u nas w listopadzie był wyższy niż 50 osób). Zatem widać, że poziom transmisji wirusa jest w Namibii znikomy, w dużej mierze dzięki kolosalnym przestrzeniom tego kraju. W tej chwili największym problemem pozostają więzienia, w których występują ogniska zakażeń – lepiej więc tam nie trafiać.

Odpowiedź na najczęściej zadawane pytanie brzmi: tak, można obecnie udać się do Namibii (oczywiście po spełnieniu wymogów sanitarno-epidemicznych związanych z przekroczeniem granicy). Co ciekawe, paradoksalnie pod względem ryzyka zakażenia koronawirusem Namibia wydaje się teraz znacznie bezpieczniejsza niż kraje europejskie. Moi przyjaciele z farmy Kambaku, która swoją drogą przerwę w wizytach gości wykorzystuje na remonty infrastruktury, zauważają, że Namibia obecnie jest tak pusta, że każdy turysta przemierzający ten kraj może mieć wrażenie całkowitej samotności w dziczy pośród zwierząt.

Pierwsza myśl, jaka się pojawiła w mojej głowie po rozmowie z moimi afrykańskimi znajomymi, to spakować plecak. Sprawdziłem nawet bilety lotnicze – tutaj też zaskoczenie, bo choć ceny znacznie wzrosły, to jest nawet kilka połączeń do wyboru. Może czas ruszyć w drogę?

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Gorzka jesień

Szkoda słów na opisanie tego, co się wokół nas dzieje. Chyba dotąd łowiectwo nie zostało dotknięte pandemią aż tak bardzo jak teraz. Patrząc z perspektywy czasu, można śmiało powiedzieć, że wiosenny lockdown to mały pikuś w porównaniu z jesiennymi obostrzeniami (efekt niemal identyczny mimo różnicy w nazewnictwie). Dramaty przedsiębiorców i pracowników wielu branż rozgrywają się na naszych oczach. Po wiosennym nokaucie obecne restrykcje to niejednokrotnie gwóźdź do trumny. Nie inaczej ma się sytuacja kół łowieckich i OHZ-etów, a także biur polowań oraz wszystkich firm związanych z lasem i polowaniem. Czy to tylko wina pandemii COVID-19?

Obecna sytuacja jasno i dobitnie pokazuje, że jako myśliwi nie mamy nikogo, kto dbałby o nas w gremium stanowiącym prawo. Na logikę po ustanowieniu przez rząd zakazu zgromadzeń powyżej pięciu osób każdy rozsądny przedstawiciel naszego środowiska lobbowałby na naszą korzyść. Dysponujemy przecież argumentami prawnymi, które mówią o legalności i zasadności zbiorówek jako czynności nie tylko gospodarczych, lecz także przyrodniczych, choćby związanych z wykonywaniem planów odstrzału sanitarnego dzików w ramach walki z ASF-em. Zamiast tego po kilku godzinach od wydania stosownego rozporządzenia w witrynie internetowej PZŁ pojawia się zakaz organizowania polowań zbiorowych, obowiązujący aż do odwołania, bez jakichkolwiek wskazówek choćby co do tego, jak teraz wybrnąć z planów.

Po przejściu fali wściekłości na usta cisną się dwa pytania. Po pierwsze, dlaczego sami robimy z siebie poszkodowanych bez próby walki o swoje. Po drugie, dlaczego kolejne branże, działające przy już i tak ostrych obostrzeniach, są przyciskane do ściany. Pominę już to, że na polowaniach zbiorowych organizowanych zgodnie z profilaktyką COVID-19 szanse zakażenia są mniejsze niż podczas spaceru w maseczce po miejskiej ulicy. Szkoda słów, by kolejny raz tłumaczyć konieczność odstrzału, wykonania planów, zapewnienia stabilności budżetu kół czy wypłaty odszkodowań. Zapominamy ponadto, że łowiectwo działa w sieci powiązań biznesowych. W jego ramach funkcjonuje mnóstwo przedsiębiorców, którzy zatrudniają pokaźną grupę pracowników, a do tego spore grono osób samozatrudnionych. No, ale jeżeli żyjemy w czasach, w których jednym podpisem można zlikwidować całą gałąź gospodarki, to zakaz zbiorówek wydaje się całkowicie błahy.

Nie chcę być złym wróżbitą, ale jeżeli obecny stan prawny utrzyma się do końca sezonu, to czekają nas ogromne zmiany systemu łowieckiego. Na pewno uderzy to po kieszeni wszystkich myśliwych. Przeciętny Kowalski może wreszcie zrozumie, że gdy będzie polował, na co dusza zapragnie, za w gruncie rzeczy niewielką składkę członkowską, nie odsunie widma bankructwa koła łowieckiego. Wielu na pewno przejrzy na oczy i dostrzeże, że obecne wymogi biurokratyczne zmuszają do stworzenia płatnych etatów w kołach. Jeżeli nie zmienimy podejścia, zgodnie z którym myślistwo to przecież działalność społeczna i jak ktoś nie chce, może zrezygnować, to stracimy najbardziej wartościowych ludzi na najistotniejszych stanowiskach.

Zapewne jednak nikt nie wyjdzie przed szereg i nie będzie walczył o nasze prawa. Obecny kryzys wynika nie tylko z pandemii, lecz także z sytuacji w PZŁ w związku z nasilonym, zdecydowanym atakiem środowisk pseudoekologicznych zarówno na myśliwych, jak i na rolników. Dlatego bardzo dobrze się stało, że wsparliśmy protesty przeciwko „piątce Kaczyńskiego”. Kto twierdzi, że rolnicy wybrali sobie władzę, więc ponoszą tego konsekwencje, ten powinien zapamiętać jedno z haseł na manifestacji – dzisiaj oni, jutro my. Tyle tylko że nas jest mizerny odsetek w porównaniu z rolnikami. Wnioskuję, że gdy już pandemia przycichnie, wzmocnione decyzjami politycznymi środowiska, które teraz atakują hodowle zwierząt futerkowych, ze zdwojoną siłą uderzą w myśliwych. Zapłacimy wówczas za naszą wieloletnią bierność, kiedy pluto nam w twarz, a my ciągle odwracaliśmy głowę i udawaliśmy, że nic się nie dzieje i trzeba przeczekać, bo przecież nie ma się co wychylać, dopóki można jeszcze w miarę swobodnie wyjść na polowanie w swoim ulubionym rewirze.

Muszę stanowczo rozwiać nadzieje na to, że przyszły sezon pozwoli nadrobić zaległości finansowe i powrócić do normy. Mylą się ci, którzy sądzą, że gdy zabraknie pieniędzy w kasie koła, w moment sprzeda się coś dewizowcom i w ten sposób podreperuje budżet. Wielu myśliwym się wydaje, że każdy pragnie przyjechać do Polski na polowanie. Musimy zdać sobie jednak sprawę z tego, że gospodarze wszystkich komercyjnych łowisk będą chcieli nadgonić stracony rok, a potencjalnych klientów nie przybędzie. Węgrzy, Czesi i Słowacy już teraz myślą o tym, jak się odbić łowiecko w przyszłym sezonie.

Możemy się co do tego spierać, ale dla mnie sprawa jest jasna – to nie składki na PZŁ, ale właśnie myśliwi zza granicy utrzymują nasze obwody i łowiectwo, jakie dziś znamy.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej