To jest Namibia – tu się poluje!

Chyba każdego z nas doprowadza do irytacji wszędzie widoczna nagonka medialna na myśliwych oraz wydarzenia związane ze zmianami prawa łowieckiego. Co tydzień coraz to bardziej kontrowersyjne i oderwane od rzeczywistości projekty zostają poddane pod dyskusję, za którą nawet mediom trudno nadążyć. Gdzieś na górze toczy się rywalizacja polityczna. Wciągnięto do niej nas, myśliwych, bez naszej zgody. Najsmutniejsze jest to, że słów rzemieślników w tej dziedzinie nikt nie słucha. Okazuje się, że politycy, aktorzy i celebryci wiedzą na temat przyrody więcej niż leśnicy i myśliwi. W rezultacie to ludzie stojący z boku, niemający pojęcia o łowiectwie, próbują nam mówić, jak mamy wykonywać polowanie. W tym wszystkim nawet ślepy zobaczy i głuchy usłyszy, że w tle tej walki znajdują się pieniądze i władza, a nie unikatowa przyroda. Lękiem napawa to, że gdy przetrwamy tę batalię polityczną, którą górnolotnie nazywa się „o dobro przyrody”, za jakiś czas przyjdą nowi i w ramach zemsty na poprzednikach znowu wywrócą wszystko do góry nogami.

W kontrze do tego postawmy – jak się często mówi – „zacofaną” Afrykę, a zwłaszcza jej południową część. Po medialnej awanturze dotyczącej słynnego lwa Cecila i żyrafy strzelonej przez amerykańską dianę na świecie zawrzało. Ekolodzy z państw oddalonych o tysiące kilometrów od Afryki podważyli sensowność tamtejszych łowów, przez co kraje Afryki Południowej jeden po drugim jak domino zaczęły zakazywać komercyjnych polowań na swoim terytorium. Oczy myśliwych z całego świata zwróciły się w kierunku RPA i Namibii, które nie poszły z tym ekologicznym trendem. Radością i dumą napawa oficjalne stanowisko Namibii przedstawione w tym czasie przez prezydenta kraju oraz przewodniczącego Namibijskiego Stowarzyszenia Profesjonalnych Myśliwych (NAPHA). Zwracają oni uwagę, że polowanie, które przybierało różne formy na przestrzeni lat, to nieodzowny element kultury tego państwa. W telegraficznym skrócie odpowiedź Namibii skierowana do przeciwników myślistwa brzmi: to jest Namibia – tu się polowało, poluje i będzie polować. Koniec dyskusji.

Jednocześnie to właśnie Namibia może się pochwalić najbardziej ekskluzywnymi i najdroższymi łowami na świecie na nosorożca czarnego. Środowisko pseudoekologów jest oburzone, jak w dobie sponsorowanego z Dalekiego Wschodu kłusownictwa na ten gatunek można na niego komercyjnie polować. Okazuje się, że raz na kilka lat rząd Namibii organizuje łowy na starego samca, który i tak, i tak by niebawem zdechł. Wpływy z tego polowania są tak kolosalne, że wystarcza na wprowadzanie coraz to nowych programów ochrony tego gatunku. Co ciekawe, kraje Afryki Południowej, które zrezygnowały z polowań komercyjnych, powoli starają się wrócić do starej praktyki. Okazuje się, że tam, gdzie polowania nie uregulowano jasnym i przejrzystym prawem, szybko rozwija się kłusownictwo i pojawia szereg problemów z nim związanych.

Wracając do kraju – problemy z wilkami, sztucznie podtrzymywane moratorium na łosia, ciągłe tłumaczenie się przed społeczeństwem z bycia myśliwym, opluwanie i szykany ze strony ludzi niepotrafiących odróżnić sarny od jelenia… A wystarczyłoby zostawić łowiectwo ludziom, którzy się na tym znają. Tu jest Polska – tu się polowało, jeszcze poluje i może w przyszłości będzie polować…

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Zaczęliśmy od elandów

Świt był bardzo zimny. Szron na solarach świadczył o tym, że temperatura spadła poniżej 0°C. Niby Afryka, a o tej porze roku niezwykle surowa i przynosząca olbrzymie dobowe amplitudy temperatur. Chłodne poranki z przymrozkami szybko ustępują jednak wschodzącemu słońcu, bo już o 11 rano słupek rtęci skacze powyżej 27°C. Przy takich wahaniach szczególnie trudno dopasować odzież. Najlepiej ubierać się na cebulkę i wraz ze wzrostem temperatury pozbywać się kolejnych warstw.

Podczas rannego wyjścia Paulus prowadził nas w tę część farmy, gdzie szczególnie lubią przebywać stare byki elandów. Jednak oprócz tropów wielkich racic tej prawie tonowej antylopy nie widzieliśmy nic. Godziny mijały, a słońce zaczęło przypiekać europejską skórę. Myśliwi zrozumieli to, o czym wspominałem im jeszcze w samolocie – że podchód z Paulusem potrafi bardzo wyczerpać. Około godz. 11 zrobiliśmy przerwę i wróciliśmy pieszo do obozu na kawę. Spalone lica towarzyszów łowów i zrezygnowanie na twarzy mówiły wszystko. Myśliwi byli zmęczeni, spaleni słońcem, zrezygnowani i całkiem pozbawieni nadziei, że to, co robimy, ma sens, że ten podchód, choć pozornie bez celu, przybliża nas do ongarangombe. Ogromnym zdziwieniem i grymasem zareagowali na moje słowa, że plan na popołudnie wygląda tak samo – kontynuujemy podchód od miejsca, w którym zostawiliśmy tropy pięciu byków. Na szczęście był to dopiero drugi dzień naszego safari i łowcy zaufali nieomylnemu przeczuciu Paulusa.

Po przerwie zostawiliśmy samochód tam, gdzie zakończyliśmy ranne tropienie. Zaczęliśmy według takiego samego schematu. Po dwóch godzinach pot, wyczerpanie, poczucie bezsensu… A podprowadzający cięgle gna do przodu w coraz to gęstsze fragmenty buszu. Staram się wytłumaczyć myśliwym, że ten człowiek wie, co robi, i jesteśmy skazani na sukces – nie wierzą mi. Dopiero gdy nachodzimy na charakterystyczny klik, na twarzach malują się podniecenie i wojenne emocje. Wszyscy rozglądają się wokoło. Gdzieś zamajaczyło wielkie cielsko. Ale Paulus prowadzi nas w zupełnie innym kierunku. Próbuję polemizować, pokazując, skąd dochodzi klikanie, lecz przewodnik tylko się uśmiecha i dziarskim krokiem wkracza w gąszcz. Wskazuje ręką tylko sobie widoczne tropy. Po chwili wchodzimy na dużego, starego byka. Idealna sytuacja – bach!

To jedyna droga do elanda – jak już ci się wydaje to nierealne, powinieneś próbować dalej, zwłaszcza jeżeli ma się takiego myśliwego jak Paulus na tropie. Oczywiście można zasiadać przy wodopoju oraz soli i czekać, z tym że wymaga to wyjątkowego szczęścia. Powiem szczerze, że gdy Paulus zobaczył świeże tropy, ja już wiedziałem, jak to wszystko się skończy i co nas czeka w tym albo przyszłym dniu. To była kwestia wytrwałości i cierpliwości. Nie dość, że ten człowiek doskonale tropi, to jeszcze w wyjątkowy sposób przewiduje zachowanie zwierząt. Jednak trzeba to zobaczyć, żeby uwierzyć. Myśliwi, którzy z nami podchodzili elandy, regularnie i aktywnie polują w kraju, ale mimo to – jak sami stwierdzili – dawno nie dostali takiego wycisku.

Ostatnio, gdy czytałem komentarze na forach pod zdjęciami łowców wracających z Czarnego Lądu, naszła mnie myśl trochę w kontrze do naszych przygód w Kambaku. Części z nas się wydaje, że busz to supermarket, a afrykańskie polowanie przypomina wypad do supermarketu. Sprawdzamy ceny, robimy plan i jedziemy z przekonaniem, że wystarczy wziąć towar z półki i włożyć do koszyka. Często irytuje nas podejście zagranicznych myśliwych, którzy w taki sposób myślą o polowaniu w Polsce na byki, ale mamy dokładnie takie samo podejście za granicą. Słowa „powinien”, „musi”, „trzeba” najlepiej przed wyjazdem zostawić w domu. Jak to mawia mój doświadczony znajomy – pewne na 100% jest wtedy, kiedy już znajduje się na rozkładzie. Zastanawiam się czasem, ile jeszcze w myśliwskim świecie będzie pokutować przeświadczenie, że safari w Afryce to banalne polowanie, niczym zakupy w sklepie. Nie da się w tydzień przeżyć wszystkiego, zwłaszcza kiedy mierzymy się z kudu i elandem. Pisałem o tym wiele razy. To nie bułka z masłem, za to satysfakcja po udanym podchodzie jest nie do opisania.

Pożegnam się słowami legendy afrykańskiego łowiectwa: jak przyjmujesz to, czym cię busz obdarza, to obdarzy cię ponad miarę. Gdy sam zaczynasz dyktować naturze warunki, nigdy nie wrócisz z polowania zadowolony.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Krótkie przemyślenie na temat kudu

Kiedy my walczyliśmy z rogaczami na początku sezonu, w Kambaku zdarzyła się niecodzienna rzecz. Padło rekordowe w historii farmy kudu. Co więcej, dumą napawa to, że strzelone przez polskiego myśliwego na emocjonujących łowach. To jest najpiękniejsze w afrykańskim polowaniu – kiedy myśliwy wychodzi bez ciśnienia i bierze, czym go busz obdarzy, ten często obdarza go ponad miarę. Jak powszechnie wiadomo, ten blog nie dotyczy rekordowych trofeów i trofeistyki jako takiej. Jednak serce się raduje, gdy królewskie zwierzęta zostają strzelone w królewskim stylu. Co ciekawe, nikt nie planował przed wyjazdem takiego obrotu spraw. Być może dzięki temu początek sezonu na sawannie przebiega zdecydowanie pod znakiem biało-czerwonej flagi.

Wieści o pokocie na drugim końcu świata wywołały u mnie falę przemyśleń. Pisałem tutaj dawniej o problemie kudu w Namibii. Ten gatunek cierpi na wściekliznę, która dziesiątkuje go podczas suchych lat. Tej niesłychanie majestatycznej, pięknej, pełnej gracji antylopy szczególnie poszukują myśliwi. I to kwestia nie tylko masywnego, niepowtarzalnego urożenia, lecz także łowieckiego wyzwania, ponieważ nazywane królem buszu kudu należy do gatunków trudniejszych w podchodzie. Problemy z wścieklizną sprawiają, że jego pogłowie utrzymuje się na stałym niskim poziomie. Oczywiście pomijając farmy w pogoni za łatwym pieniądzem co roku zasiedlane już dojrzałymi osobnikami, właściwie idącymi prosto pod lufy spragnionych myśliwych. Smutne, ale prawdziwe. Jako dowód tych słów można podać oferty głównie z RPA, w których odstrzał trofealnej sztuki wliczono w i tak zaniżoną cenę. Rzecz jasna nie chcę skreślić łowiecko całego kraju, ponieważ część obwodów – zwłaszcza tych położonych w prowincji Limpopo – jest godna polecenia. Lecz niech cena i gwarancja stanowią przestrogę dla każdego, kto szuka przygody. Po pierwsze, jak ktoś obiecuje kudu na 100%, oznacza to, że ma wydzielony kamp i sukcesywnie uzupełnia tam stan hodowlanych samców. Po drugie, jeżeli polowanie na konkretny gatunek kosztuje taniej o 1/3, to znaczy, że gdzieś tkwi haczyk. Przeważnie niska cena jest podyktowana złą jakością polowania.

Na szczęście daje się zaobserwować koniec pogoni za tanimi ofertami. Myśliwi wolą płacić więcej, ale za porządne polowanie. Tym bardziej że, jak to mówią Namibijczycy, takiego zwierza jak eland czy kudu nie strzela się w byle jaki sposób – królewskie zwierzę wymaga szacunku i królewskiego polowania. Łowca musi pokonać je na gruncie, a okupuje to potem, wytrwałością i mozolną wspinaczką na wyżyny łowieckich możliwości.

Odliczanie dni dobiegło końca – ruszam na kolejne safari do Kambaku! Spragniony buszu i przygód znowu wracam do afrykańskiego domu. Emocje na razie studzą długa, 36-godzinna podróż i przesiadka na lotnisku w Londynie, gdzie obowiązuje alert terrorystyczny. Mam nadzieję, że w Windhuk będzie na nas czekał schłodzony lager, który szybko pozwoli poczuć zew kolejnej przygody.

Trzymajcie za nas kciuki!

Jakub Piasecki

Czytaj więcej