Słoń – niebezpieczny gigant

To nieprawda, co czasem się słyszy z ust pseudoekologów, że populacja słoni maleje i że polowania doprowadziły do załamania tego gatunku. Podczas całej naszej wyprawy słoń był bowiem najpospolitszym i najniebezpieczniejszym zwierzęciem, z jakim mieliśmy do czynienia.

Zacznę od charakterystyki tego olbrzyma. Średnio słonie osiągają wagę od 2 do 6 t (rekordzista z Angoli ważył 10 t i mierzył 4 m). Dziennie piją ok. 120 l wody i spożywają 150 kg pokarmu roślinnego, z czego wykorzystują jedynie 40%. Jak łatwo przekalkulować, jeden osobnik produkuje dziennie 100 kg odchodów. Stąd też nie dziwota, że obszary, w których słoni jest bardzo dużo, wyglądają jak po katastrofie ekologicznej. Po drzewach zostają objedzone, powyłamywane kikuty, nie ma żadnych traw, a wszędzie na ziemi leżą tony odchodów. Słonie nie przebierają w środkach podczas żerowania – zniszczą wszystko, co stanie im na przeszkodzie do pożywienia czy wodopoju.

Orfanty (tak powszechnie określa się słonie w Kambaku; w jęz. owambo to ondziamba, a w jęz. afrykanerskim  olifant) żyją w bardzo złożonych systemach socjalnych. Śmiało można powiedzieć, że przywiązują się do siebie. Przykładowo, kiedy młody słoń przychodzi na świat, zostaje otoczony troskliwą opieką przez wszystkie samice, do tego stopnia, że obserwując stado, nie da się powiedzieć, które młode jest której samicy. Gdy słoń umiera – czy to ze starości, czy z powodu choroby – reszta osobników dba o niego, odpędzając drapieżniki czy przynosząc jedzenie. Całe stado trwa przy umierającym do końca jego dni, a niekiedy dłużej, bo często po śmierci jednego z osobników reszta słoni roznosi kości zmarłego towarzysza po buszu. To niesamowite zjawisko spotykane zwłaszcza w dużych stadach, w których są stare słonie (liczące powyżej 30 lat).

Te olbrzymie i niesłychanie inteligentne zwierzęta potrafią być też niebezpieczne. Wjeżdżając w głąb Caprivi (przypomnijmy, że choć formalnie od 2013 r. obowiązuje nazwa Zambezi, w powszechnym użyciu wciąż pozostaje stare określenie), na każdej drodze spotyka się znaki ostrzegawcze „Uwaga słonie!”. Z bezwzględności słyną zwłaszcza namibijskie osobniki z północy. Wiąże się to z dwoma czynnikami. Pierwszy z nich to historia kraju. Otóż w latach 80. XX w., w początkach walk o wolność Namibii, w dolinie Kwando i Kawango stacjonowały wojska. Żołnierze często penetrowali busz w poszukiwaniu pożywienia, czasem dla zabawy, a czasem specjalnie irytując słonie pojazdami opancerzonymi oraz helikopterami. Te zwierzęta mają doskonałą pamięć i mimo że wojna dawno się skończyła, to niechęć olbrzymów do pojazdów mechanicznych pozostała. Drugi czynnik to głupota ludzka. Zdarza się spotykać doświadczonych turystów, zwłaszcza z RPA, którzy upodobali sobie specyficzny sposób na poszukiwanie adrenaliny. W niezwykle trudnych warunkach, wyposażeni w wypasiony samochód terenowy podjeżdżają bardzo blisko stad i specjalnie denerwują słonie do momentu, aż te nie zaczną szarżować. No i wtedy uciekają – a słoń, nie dość że potrafi być bardzo szybki, to jeszcze, kiedy jest rozwścieczony, nie odpuszcza, póki widzi cel. Te głupie zabawy kończą się dwojako: albo idiotom udaje się uciec, i wtedy po jakimś czasie wracają z kolegami, albo niestety dochodzi do tragedii… Słoń jednym nadepnięciem jest bowiem w stanie zniszczyć terenowy samochód i zabić pasażerów. Rozwścieczony orfant nie przebiera w środkach – kończy zabawę z pojazdem w chwili gdy już nie da się go bardziej zgnieść. Po drodze do Kongoli widzieliśmy z Pauliną auta, które nie podpasowały słoniom. Przeszły nas ciarki. Wrażenie było tak silne, że żadne z nas nie pomyślało, by zrobić zdjęcie.

Przez właśnie takich turystów raz musieliśmy również uciekać przed słoniami. Na szczęście land rover nie zawiódł. Było to wkrótce po tym, jak znaleźliśmy się w legendarnym trójkącie doliny rzeki Kwando. Pierwsze słonie, jakie zauważyliśmy, były strasznie zdenerwowane. Chwilę później przez liczne stado przejechały dwa auta i zwierzęta zaczęły uciekać. Zza górki ujrzałem wielką samicę rzucającą się w pościg za jednym z pojazdów. My byliśmy w komfortowej sytuacji, bo już wcześniej trochę zlękliśmy się jazgotu słoni i przed całą akcją na wszelki wypadek odwróciłem samochód. Gdy zrobiło się niebezpiecznie, pozostało tylko zapiąć blokady i uciekać.

Kiedy najedzie się znienacka stado słoni, należy zachować całkowity spokój. Zwierzęta te potrafią bowiem odczytać intencje ludzi. Jeżeli zgasi się silnik i nikt nie krzyczy, nie panikuje ani nie trzaska drzwiami, słonie albo zignorują taki pojazd, albo z ciekawości podejdą bliżej, sprawdzą, jaka jest sytuacja, i pójdą w swoją stronę. W tych dzikich terenach czasem nie ma wyjścia – trzeba zaufać Bogu. Gdy piach po kolana, wszędzie nieprzejezdny busz, a akurat za zakrętem wpadnie się na słonia, to trzeba po prostu zatrzymać samochód, przekręcić kluczyk w stacyjce i mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Jednego wieczoru niedaleko naszego campingu obserwowaliśmy grupę ok. 70 słoni. Po bardzo obfitej kolacji upieczonej na ognisku udaliśmy się z Pauliną do naszego land rovera na spoczynek. Chcieliśmy wstać jeszcze po ciemku, żeby zdążyć na wschód słońca do malowniczego wodopoju niedaleko granicy z Botswaną. Niestety nam się nie udało. Gdy kładliśmy się spać, słyszeliśmy, że słonie podeszły naprawdę bardzo blisko wjazdu na camping. Kiedy rano wyszedłem zagotować wodę na kawę, przeszył mnie strach i jednocześnie chciało mi się śmiać. Pół metra od naszego auta, które stało niedaleko rzeki, było pełno śladów słonia. Orfant zżarł gałęzie znad samochodu, zostawiając nam część z nich na masce. Później ostrożnie obszedł pojazd, napił się wody z rzeki i odszedł. My nawet nic nie usłyszeliśmy, bo bardzo smacznie nam się spało. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby któreś z nas się obudziło i zapaliło latarkę – przestraszony olbrzym mógłby się zachować różnie. Okazało się, że całe stado słoni przeszło w nocy przez camping. Rano pełno było bowiem powywracanych drzew i połamanych gałęzi.

Pozostaje jeszcze kwestia liczebności. Po kilku dniach w Caprivi widok stada słoni przestał nas napawać zachwytem, a raczej zaczął doskwierać, bo zawsze, gdy spotkaliśmy te zwierzęta, trzeba było na wszelki wypadek przemyśleć drogę ucieczki. Zjedzone tysiące hektarów afrykańskiego lasu towarzyszyły nam non stop, niezależnie od tego, w którą stronę pojechaliśmy. Dodatkowo co jakiś czas widzieliśmy osadę czy wieś, gdzie słonie „włamały się” w poszukiwaniu świeżych liści lub wody.

Słonie są piękne, inteligentne i imponujące. Jednak, jak z każdym gatunkiem, gdy jego populacja staje się zbyt liczna, robi się to problematyczne. Ale, z drugiej strony, to była nasza pierwsza wycieczka w tak głęboką dzicz. Wzięliśmy sobie do serca wszystkie mądre rady doświadczonych znajomych i zwiedzaliśmy z głową. Nic nam się nie stało, a bez słoni byłoby bardzo nudno.

Kuba i Paulina Piaseccy