Dotarliśmy do Zimbabwe!

Wbrew moim obawom podróż do Zimbabwe poszła gładko. Obowiązkowy test PCR w kierunku COVID-19 wykonany przed wylotem z Warszawy wystarczył do bezproblemowego dotarcia na miejsce. Lotniska nadal są opustoszałe.

Nieco gorzej jest tutaj z transferem. Stąd filmowa relacja z Czarnego Lądu zamiast w czwartek, dociera do Polski dopiero dzisiaj.

Sawanna czeka na myśliwych. Jest pięknie!

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Słoń – złożony temat…

Wróciliśmy z Zimbabwe. Tradycyjnie zaczynając od pogody – temperatura spadła o jakieś 40 stopni. Przygód i emocji co niemiara, bo tak jak podejrzewałem, było to do tej pory moje największe i najwspanialsze przedsięwzięcie łowieckie. Tak naprawdę bardzo trudno zacząć, bo nie wiadomo, od czego, mnóstwo emocji naraz chce się wydostać na zewnątrz. Serce wciąż wali w piersiach, a gdy zamknę oczy, widzę kurz unoszący się z bawołu po strzale – ale o tym kiedy indziej. Żeby przekazać maksymalnie dużo, postaram się dodać kilka wpisów utrzymanych w konkretnej tematyce. Na pierwszy ogień idą słonie, tak jak obiecałem, gdy jeszcze byłem w dżungli.

Na blogu temat tego gatunku już się pojawił. Pisałem o słoniach w Caprivi, o tym, w jak złożonych socjalnie grupach żyją, jakie są inteligentne i że to jedno ze zwierząt, na które nie potrafiłbym zapolować. Wyjazd do Zimbabwe nieco zmienił mój światopogląd i pozwolił spojrzeć na ten problem z perspektywy nie człowieka odwiedzającego Czarny Ląd, ale raczej mieszkańca tych dzikich terenów. Liczebność słoni w krajach Afryki Południowej to bardzo kontrowersyjne zagadnienie. Rzecz w tym, że dane z inwentaryzacji populacji słoni można interpretować zupełnie inaczej w zależności od tego, kto nam je przedstawi. Organizacje ekologiczne biją na alarm, że liczebność tych zwierząt na przestrzeni lat znacznie spadła. Choć trudno to rzetelnie sprawdzić, to uważam, że mają rację… aczkolwiek jest tu mały haczyk. Być może liczebność słoni w skali kontynentu spadła, ale zagęszczenie populacji tego gatunku na części terenów wzrosło kilkukrotnie! Słoń, jak już kiedyś pisałem, ma naturalny „szwędacz”, który każe mu wędrować za wodą i pożywieniem. Nieunikniony rozwój infrastruktury drogowej i miast krajów południowej Afryki sprawił, że słonie, zamiast migrować, kumulują się liczebnie w miejscach, gdzie mają spokój, dostatek żeru i źródło wody. Te warunki spełniają głównie wielkoobszarowe, zwarte fragmenty parków narodowych i ich obrzeża. Na klasycznym obszarze tego typu byliśmy w Zimbabwe.

Jak można się domyślać, tam, gdzie słoni występuje tyle, ile u nas dzików, o nietrudno problematyczne interakcje. Najmniejsze są kłopoty komunikacyjne, choć czasem kończą się tragicznie. Większemu zawsze trzeba ustąpić na leśnym dukcie. Jeśli zrobi się to nie w porę, to można poczuć potęgę rozpędzonego do 50 km/h, kilkutonowego olbrzyma, który wściekły taranuje wszystko, co napotka. Mam wrażenie, że obraz słonia, jaki buduje się w nas od dziecka, to ospały słonik wesoło machający trąbą. W rzeczywistości jest to niebezpieczne, potężne zwierzę, które nie lubi, gdy coś staje mu na drodze. Prawdziwy problem pojawia się jednak wtedy, kiedy stado kilkudziesięciu słoni, w którym są młode samce pełne agresji, nawiedzi obszar, gdzie miejscowi próbują coś uprawiać. Wyobraźmy sobie jakieś przydomowe ogródki czy większe uprawy, na które zawita jeden słoń… A teraz 65 słoni, które wędrują przez wioskę w poszukiwaniu pożywienia. My widzieliśmy podczas polowania, jak wygląda las po przejściu takiego stada, i mocno podziałało to na moją wyobraźnię.

Po powrocie do Polski nie opuszcza mnie myśl, że miejscowi ludzie, choć pogodni i gotowi uchylić nam nieba, jednak cierpią z naszego powodu. Bo to my ciągle wpychamy tam swoje europejskie teorie, nieustanie czegoś im zabraniając i mówiąc, że tak będzie lepiej. Uwierzcie mi, chciałbym zobaczyć ekologa, który ogłasza tubylcowi w okolicy Hwange, że od dzisiaj obowiązuje zakaz polowania na słonie. Myślę, że szpadel – albo w afrykańskich warunkach knopkierie – poleciałby w jego kierunku szybciej niż z rąk naszego rolnika, gdyby usłyszał, że dziki są od teraz pod ochroną i za szkody nikt mu nie zapłaci.

Jest jeszcze jedna sprawa, której nam obecnie wygodnie unikać – mięso. Z każdego polowania na obszarze koncesyjnym (niczym nieograniczonym obwodzie łowieckim) całe mięso z pozyskanej antylopy, bawołu czy słonia zostaje dla lokalnej społeczności. Myśliwi mają prawo do jednej polędwicy oraz połowy wątróbki i trzeba bezwzględnie przestrzegać tej zasady. (Swoją drogą o zasadach polowania na obszarze koncesyjnym przygotuję oddzielny wpis).

Tak więc przegęszczenie słoni zostaje zrekompensowane miejscowej ludności pysznym, dzikim i zdrowym mięsem. Ktoś powie – to niedopuszczalne, to barbarzyństwo, a dla mnie to kwintesencja myśliwskiej idei, która przetrwała w jeszcze dzikiej Afryce. Myśliwy tam jest cenioną personą, kojarzy się z odwagą, pasją i mięsem, w które zaopatruje społeczeństwo. Aż trudno mi opisać, jakie to wspaniałe uczucie, kiedy w trakcie jazdy na polowanie ludzie spotkani po drodze robią wszystko, by ci pomóc i okazać swój szacunek. Na tym wyjeździe po raz kolejny poczułem, że znalazłem się w odpowiednim miejscu ze swoją łowiecką pasją.

Jakub Piasecki
 

Czytaj więcej