Codzienność

Życie w Kambaku to nie tylko myśliwskie przygody i przyjemność płynąca z przemierzania buszu na polowaniu, lecz także ciężka codzienna praca. Główny cel naszego pobytu tutaj stanowi modernizacja infrastruktury drogowej i łowieckiej farmy, tak aby każdy z jej czterech obrębów był atrakcyjny pod względem myśliwskim i turystycznym. Zasadniczo polega to na wytyczeniu, wykarczowaniu i wyczyszczeniu nowych dróg (wstępnie zaplanowaliśmy ok. 60 km). Następnie zamierzamy przebudować kilka starych tras, przywrócić im naturalny wygląd oraz zminimalizować zjawisko erozji wietrznej i wodnej. Jednym z zadań będzie również otwarcie przestrzeni w południowej części farmy, która w tej chwili składa się przeważnie z martwych, gęstych i zbitych akacji, znacznie utrudniających widoczność. W międzyczasie zajmujemy się też tworzeniem nowych ambon i przebudową miejsc do wykładania soli.

Każdy dzień w Kambaku jest inny. Poza pracami w buszu oraz tymi typowo konstrukcyjnymi zdarzają się sytuacje nagłe, kiedy trzeba np. pojechać naprawić przegryzioną przez guźce rurę z wodą lub pływak przy wodopoju, szukać postrzałka, wywieźć narogi dla szakali, włączyć bądź wyłączyć pompę wodną albo sprawdzić szczelność ogrodzenia.

Aktualnie Kuba zajmuje się budową nowych ambon, a ja nadzoruję prace terenowe. W zespole mamy siedmiu chłopaków karczujących busz siekierami. W czasie kiedy oni tną, ja przemierzam teren z GPS-em, tycząc nowe drogi. Drzewa do wycięcia zostają oznaczone sprayem, tak jak w naszych polskich lasach. Kiedy droga zostanie już wstępnie przygotowana, jeden z kolegów przejeżdża po niej ciągnikiem z zamontowanymi z tyłu ogromnymi oponami, czyszcząc ją w ten sposób z traw i zarośli. Każdy, kto wyrusza tutaj samotnie w busz, zawsze jest wyposażony w tzw. niezbędnik w postaci krótkofalówki i butelki z wodą. Wysokie buty oraz długie spodnie to elementy ubioru, które znacznie poprawiają komfort poruszania się wśród wysokich traw i krzewów.

Nowe ambony buduje się głównie z drewna. Są one niewysokie, bardzo wygodne i dostosowane nie tylko dla myśliwych, lecz także dla fotografików czy turystów.

Właśnie dzięki swojej codziennej pracy mamy możliwość obcowania z żywą kulturą, tradycją i obyczajowością rdzennej ludności Namibii, co również dostarcza nam niesamowitych wrażeń i doświadczeń. Ci ludzie praktycznie nie mają nic, a potrafią się cieszyć ze wszystkiego. Przy pracy śpiewają kościelne piosenki, za to w drodze powrotnej do domu cały czas żartują i śmieją się w głos. Dla nich najważniejszy jest drugi człowiek oraz relacje z nim, a kwestia honoru to pierwszorzędna sprawa życiowej rangi.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

Quad na polowaniu

Słyszałem wiele historii o tym, jak myśliwi używają quadów do ściągania zwierzyny z łowiska. Jednak w Kambaku pierwszy raz spotkałem się z doskonałym przystosowaniem tego typu pojazdu do celów myśliwskich.

Tutaj rzadko pada deszcz, ale jeżeli już zacznie, to leje jak z cebra przez kilkanaście godzin non stop. Czerwona, na co dzień wyschnięta i stwardniała afrykańska ziemia po zmoczeniu przypomina czystą glinę. Mija sporo czasu, zanim nasączy się wodą, lecz kiedy to nastąpi, mamy problem w drugą stronę. Doba nieustannego, silnego deszczu zmienia suchy, surowy krajobraz sawanny w jedno wielkie jezioro. Każda droga staje się gliniastym, trudnym do pokonania bagnem. Co prawda samochód, którego używam na co dzień, jest – można by rzec – przygotowany na takie sytuacje: silnik 4,5 l, opony Goodrich Mud Terrain, blokady mostów itd. Jednak w tych warunkach nawet toyota nie radzi sobie najlepiej, a spalanie wzrasta do 35 l ropy.

Na takie sytuacje mamy na farmie quad 4×4 przystosowany pod kątem myśliwskim. Początkowo podchodziłem do tego pojazdu sceptycznie. Quady kojarzyły mi się bowiem ze „wściekłymi” dorastającymi chłopcami, którzy w lesie ryją tymi maszynami wszystkie drogi. „Jak to? Myśliwy na quadzie? Parodia czy co?” – zastanawiałem się. Ale pierwsze polowanie po deszczu sprawiło, że zmieniłem zdanie. Mały, zwrotny, lekki czterokołowiec ominie każde błoto i wjedzie po zwierzynę nawet w najgorszy teren. Z przodu ma gruby pokrowiec na sztucer, resztę akcesoriów pakuje się do plecaka i – jak to mówią żeglarze – heja!

Los chciał, że przetestowałem tę maszynę pod każdym łowieckim względem. Otóż udało mi się podejść całkiem niezłego byka oryksa (wielkości jelenia). Po strzale zwierz padł po kilkudziesięciu metrach. Podjechałem quadem pod samą tuszę, która bez problemu zmieściła się na niedużej jednoosiowej przyczepce wyposażonej w ręczną wciągarkę. Wróciłem do domu mile zaskoczony – nie tylko dlatego, że strzeliłem oryksa (trudne, niesamowicie wyczerpujące polowanie dające ogromną satysfakcję), lecz głównie dzięki wrażeniom, jakie zrobił na mnie nasz myśliwski quad.

Czasem człowiek niepotrzebnie uprzedza się do różnych rzeczy. A przecież nawet najgłupsze narzędzie w odpowiednich rękach staje się bardzo przydatne.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Impale

Spośród wszystkich antylop występujących w Kambaku impala – zwierzę niezwykle wdzięczne, wielkością przypominające daniela – budzi duże zainteresowanie wśród przyjeżdżających tu europejskich myśliwych. Dla samców charakterystyczne są przepiękne karbowane i zakręcone rogi, które z wiekiem stają się grubsze u nasady, dłuższe i bardziej podkręcone. Każdy, kto spróbował polowania na impalę, myślami będzie ciągle wracał do momentu, w którym byk w końcu wystawił się na strzał.

Właśnie zbliża się okres godowy tych antylop i codziennie słyszymy pod swoim oknem charczenie oraz niskie chrząkanie przypominające szczekanie agresywnego psa. Ten niepozwalający spać harmider powodują samce, które straszą konkurencję kręcącą się wokół wywalczonej grupy samic. Ruja impali to prawdziwe widowisko, jednak ze względu na to, że odbywa się w godzinach późnowieczornych bądź wczesnoporannych, trudno je uchwycić na fotografiach.

Impalom w buszu zagrażają nie tylko lamparty i gepardy, lecz także grupy szakali, a nawet pytony (niedawno w Kambaku jeden z takich 4-metrowych węży pożarł dorosłą samicę). Naturalnie antylopy te dożywają wieku 14–15 lat. Ich pokarm składa się głównie z traw, ale bardzo ważnym elementem diety są również młode pędy akacji. W czasie kryzysu (zima po bezdeszczowym lecie), ze względu na brak świeżej trawy, zwierzęta te „przerzucają” upodobania jedzeniowe na pędy większości gatunków akacji porastających nasz teren.

Populacja impali w Kambaku jest stabilna zarówno ilościowo, jak i wiekowo oraz płciowo. Oznacza to, że mimo wyjątkowej presji, jaką wywierają na ten gatunek lamparty, rozmnaża się on prawidłowo, a my coraz częściej obserwujemy mocne, piękne byki.

Paulina Piasecka

 

Czytaj więcej

Festyn farmerów

W noc z piątku na sobotę w Otjiwarongo odbył się festyn dla wszystkich farmerów z okolic miasta. Razem z Pauliną znaleźliśmy się, co oczywiste, wśród członków reprezentacji Kambaku. Była to impreza zamknięta, skupiająca jedynie właścicieli farm. Wszystko dlatego, że przyświecał jej szczytny cel – pomoc finansowa dla internatu, w którym mieszkają uczniowie szkoły w Otjiwarongo. W związku z tym, że miejscowi farmerzy nie mają za dużo okoliczności, by spotkać się wspólnie przy jednym stole, biesiada była huczna. W rozmowach przy piwie i smacznym jedzeniu przygotowanym przez mamy uczniów ciągle padało jedno pytanie: „Ile milimetrów deszczu mieliście w tym roku?”.

Myślę, że radosny nastrój uczestników festynu to efekt ogromnej burzy, która w ostatnim czasie nawiedziła Otjiwarongo i zostawiła hektolitry wody na większości farm. W Kambaku bardzo długo wyczekiwaliśmy ulewy, z nadzieję patrząc na każdą chmurkę. Deszcz przyszedł w ostatniej chwili.

Punktem kulminacyjnym imprezy była licytacja szeroko rozumianych „fantów” pochodzących niemal ze wszystkich farm w otoczeniu Otjiwarongo. Każdy przekazał na aukcję, co mógł, a dochód został w całości przekazany na cele internatu. Farmerzy licytowali jak szaleni i wydawali grube tysiące dolarów namibijskich (1 NAD  0,32 PLN).

Owe „fanty” wymagają nieco szerszego opisania. Gdy tylko je zobaczyłem, niemal położyłem się pod stołem ze śmiechu. Większość farmerów przywiozła bowiem to, czym się zajmuje – mięso. I tak, chłopcy z internatu przechadzali się wśród tłumu, prezentując np. szynkę z oryksa, oskórowaną owcę (frament tej licytacji można obejrzeć na zamieszczonym poniżej filmie), żywą kurę, żywą kaczkę, kostkę siana czy upieczony tort. Licytacja rozbawiła całą salę. Farmerzy „tłukli się” o szynkę z oryksa (mięso z tej antylopy, choć bardzo dobre, jest powszechne na każdej farmie) i przepłacali za nią kilkadziesiąt razy. A wszystko po to, by ratować internat. Niesamowity widok, tym bardziej że nie jest to dobry, dochodowy rok dla namibijskich farmerów.

Podsumowując ten wieczór w kilku słowach – gdy ktoś pomaga komuś w potrzebie, dzieląc się tym, co ma, sprawia mu to przynajmniej taką samą radość jak obdarowanemu.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Guźcowy dublet

Niedziela jest naszym dniem wolnym od pracy. Zwykle w ciągu tygodnia zbiera nam się dużo rzeczy i czynności do nadrobienia, które odkładamy właśnie na ten dzień. Jedną z nich stanowi możliwość porannego wyjścia do buszu na polowanie. Niestety w ostatnią sobotę Kuba skręcił kostkę, ale na szczęście nie przeszkodziło mu to w przechadzce o wczesnej porze.

Wyjechaliśmy nieco przed 5 rano. Za cel obraliśmy sobie obszar na południu farmy – otwartą przestrzeń porośniętą trawami i poprzedzielaną pojedynczymi kępami buszu. To właśnie taki układ pokrycia terenu pozwala na stopniowe podchodzenie zwierzyny. Wykorzystuje się chwile jej nieuwagi i korzystnego wiatru, by cicho, szybko przemknąć między tymi kępami. Na samym wstępie spotkaliśmy grupę ok. 30 zebr w różnym wieku żerujących o wschodzie słońca. Gdy szliśmy dalej, jakieś 300 m od nas pojawiły się elandy. Postanowiliśmy je podejść w poszukiwaniu młodego byka. Po pół godzinie, kiedy byliśmy już naprawdę blisko, w odległości ok. 150 m, z buszu nieopodal do naszych uszu dobiegło charakterystyczne charczenie i parskanie gnu. Wtedy już naprawdę nie wiedzieliśmy, które zwierzęta powinniśmy podchodzić.

Jako pierwsze zaniepokoiły się zebry i zaczęły się oddalać. Następnie poczuły nas elandy i też wycofały się w popłochu. Gnu jest antylopą, która do ostatniej chwili nie decyduje się na niepotrzebną utratę energii i czeka do momentu, aż zyska 100% pewności co do realnego zagrożenia. Wyszły trzy byki, z czego tylko jeden nadawał się na strzał. Wszystkie stały przodem do nas i bacznie obserwowały. Po chwili namysłu postanowiłam pociągnąć za spust. Odgórne zarządzenie na farmie było takie, aby przynajmniej 70% zwierzyny było strzelane w głowę lub kark, tak aby nie dopuścić do zniszczenia cennego mięsa. To ułatwia później sprzedanie tuszy do rzeźni w Otavi (miejscowość oddalona od Kambaku o jakieś 80 km). Niestety strzał okazał się pudłem. Zero jakiejkolwiek reakcji u byka, za to cała grupa gnu zbiegła w popłochu do buszu. Trudno, zdarza się – pomyślałam. Z dwojga złego lepiej spudłować, niż ranić zwierzę.

Kostka Kuby dawała się coraz bardziej we znaki, a słońce było coraz wyżej i coraz mocniej grzało, ale nie chcieliśmy jeszcze wracać. Postanowiliśmy więc usiąść na chwilę na ambonie. Zdążyliśmy tylko wejść na górę i wziąć łyk wody, gdy znienacka na front wybiegły nam dwa guźce. Chwyciłam sztucer i strzeliłam większego. Kuba wyrwał mi broń z rąk, przeładował, a widząc, że drugi guziec ucieka, zagwizdał, żeby go na chwilę zatrzymać, po czym pociągnął za spust. Tym oto sposobem porannoniedzielny dublet położyliśmy w ciągu kilku sekund. Guźce były w wieku 4–5 lat i zostały przeznaczone na potrzeby kuchni.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

Okres godowy zebr

Jednym z najbardziej rozpoznawalnych afrykańskich zwierząt jest zebra. Na farmie występują dwa rodzaje zebr różniących się ubarwieniem, a ich populacja stale się rozwija. Odkąd tu jesteśmy, praktycznie nie było dnia, żebyśmy nie spotkali ich w buszu. Właśnie mają swój okres godowy, w którym samiec walczy o względy samic i gromadzi swój harem. Podczas jednego z wyjść mieliśmy okazję podziwiać to zjawisko na żywo.

Czytaj więcej

Polując na olbrzymy

Wbrew pozorom tytuł tego wpisu nie mówi o słoniach. Jest w Namibii antylopa, o której często wspominam, gdyż obok oryksa i lamparta to chyba moje ulubione zwierzę na Czarnym Lądzie. Pod względem rozmiarów pozostawia resztę żyjących w Kambaku stworzeń daleko w tyle. Bardzo ostrożna, zawsze skryta i uważna, ciągle strzyżąca okolicę. Spotkanie z nią należy do rzadkości. Jednak często się zdarza, że wieczorną ciszę przerywa charakterystyczny metaliczny „klik” dobiegający z bardzo gęstych, trudno dostępnych rewirów. Ów dźwięk powstaje przy każdym ruchu zwierzęcia w wyniku uderzania o siebie przednich racic pod naporem ciała. Tutejsza nazwa tego zwierza to „klikająca antylopa”, czyli ongarangombe w języku oshiwambo.

Eland, jak większość antylop, jest zwierzęciem stadnym. Tradycyjnie samice z młodymi tworzą oddzielne stada, podobnie jak byki młode i te w średnim wieku. Stare samce, tzw. klikacze, są samotnikami. Czasem spotyka się starego elanda, któremu towarzyszy młodszy, odgrywający rolę „policjanta” (jak u byków jeleni). Łowy na tego zwierza nie należą do łatwych. Podobnie jak w przypadku byka kudu, upolowanie starego elanda jest sporym wyzwaniem. Wśród namibijskich myśliwych panuje przekonanie, że aby w pełni przeżyć polowanie na tę antylopę, trzeba ją „pokonać na gruncie”. Tak majestatyczne zwierzę nie powinno być strzelane z ambony.

Jednak podejście starego ongarangombe na strzał i pohamowanie emocji to już inna bajka. Po pierwsze, polowanie na elandy nie jest spacerem na chybił trafił. Każde wyjście na łów to najpierw długie otrapianie, a następnie podążanie wybranym tropem. Średnio przynajmniej 5–6 godzin skradania się po buszu za każdym razem. Wszystko dlatego, że stary ongarangombe prowadzi bardzo skryty tryb życia. Czasem udaje się natrafić na antylopę wracającą do ostoi bądź żerującą, lecz są to przypadkowe spotkania. Zazwyczaj zwierzę nie dopuszcza myśliwego idącego tropem bliżej niż na 200–300 m. Wówczas łowcy towarzyszy przesuwające się klikanie. Eland, który słyszy przemieszczające się w buszu obiekty, w pierwszej chwili jest zaciekawiony, więc odchodzi na bok i szuka wzrokiem źródła dźwięku między gałęziami. To bardzo ważny moment, gdy test przechodzą zdobyte umiejętności łowieckie. Należy niepostrzeżenie podejść zwierzę, redukując dystans i zmuszając do wystawienia na strzał. Z opowiadania może nie wygląda to tak trudno, jednak w buszu wszystko odgrywa rolę – każda ciernista gałązka sprawiająca ból przy czołganiu, pajęczyny, kamienie, trzeszczące suche trawy czy inne antylopy krążące opodal (eland lubi towarzystwo gnu). Nieraz moment tego bezpośredniego podchodzenia elanda trwa bardzo długo, trzeba zachować cierpliwość i spokój, a przede wszystkim wykrzesać rezerwy energii.

W końcu nadchodzi moment strzału. Czasem ma się na to tylko kilka sekund, gdy wychylamy się z podpórką zza krzaczastej akacji. No i teraz najciężej opanować nerwy. W lunecie widzi się olbrzymie majestatyczne zwierzę, które samym wyglądem nieco napawa lękiem. Stare elandy mają dość krótkie, grube rogi – wynik długoletnich walk z konkurentami. Ongarangombe jest dość agresywną antylopą, a gdy połączy się to z blisko tonową masą, powstaje prawdziwy niszczyciel. Wrażenie to potęguje stojąca na sztorc szczecina na czole oraz olbrzymi fałd skórny na karku, przypominający nieco grzywę.

Kiedy w końcu padnie celny strzał, myśliwy nie posiada się ze szczęścia. Ręce dygoczą, lecą łzy, a po chwili, gdy emocje i adrenalina opadają, napływa fala zmęczenia po polowaniu, która dosłownie zwala z nóg. W tym totalnym wyczerpaniu fizycznym i wypompowaniu z emocji łowca przeżywa myśliwskie katharsis. W moim myśliwskim życiu polowanie na ongarangombe stanowiło punkt przełomowy. Od tego pierwszego razu minęło sporo czasu, było też sporo następnych razów – ale zawsze łowy na to zwierzę kompletnie mnie oczyszczają, kończą jeden rozdział myśliwskich przygód i zaczynają nowy.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Pod skrzydłami sępów

Najpierw zawsze pojawia się jeden. Leci powoli, krąży i penetruje okolicę. Może tak cały dzień skanować sawannę kawałek po kawałku.

Prawdziwy powietrzny spektakl zaczyna się, gdy któryś z tych krążowników natrafi na osłabione, umierające zwierzę. Momentalnie pojawia się drugi, trzeci, dziesiąty… Po godzinie nawet z bardzo daleka widać te ważące niemal 15 kg ptaszyska podczas ich podniebnego tańca. Kołujące sępy są czymś w rodzaju drogowskazu dla pozostałych, oddalonych niekiedy o dziesiątki kilometrów. Komunikacja między tymi drapieżnikami zachodzi błyskawicznie. Zdarza się, że do martwego łupu w kilka godzin zlatuje się ok. 100 sępów. Często jednak przybywają, zanim zwierzę umrze. Wtedy cierpliwie czekają – obsiadują sąsiednie drzewa i duże krzewy, nie pozostawiając kawałka wolnej przestrzeni. Mimo że te olbrzymie ptaki mogłyby spokojnie zakończyć cierpienia konającego zwierza, to nie robią nic, tylko czekają…

Widok kilkudziesięciu sępów nad konającym zwierzęciem trochę przyprawia o dreszcze. Zwłaszcza że do najpiękniejszych to one nie należą. Długi, haczykowaty dziób przystosowany do rozrywania mięsa, ogromne szpony, goła szyja i olbrzymie skrzydła – to wszystko sprawia, że wielu miejscowych nazywa je po prostu „ohydnymi ptaszyskami”. Jednakże sępy odgrywają bardzo ważną rolę w obiegu materii. Dzięki nim na sawannie nie istnieje problem długo rozkładającej się padliny. Wielkie stado w ciągu dwóch dni potrafi praktycznie „sprzątnąć” ważącego 800 kg elanda i zostawić resztki dla kolejnych członów łańcucha pokarmowego.

Za każdym razem niezwykłe wrażenie robi na mnie moment, kiedy sępy startują spłoszone z padliny. Towarzyszy temu straszliwy jazgot i każdy z nich startuje w innym kierunku, przez co trudno wykonać ostre zdjęcie oddające to, co się dzieje. Po chwili nad głową widać dosłownie chmurę złożoną z kołujących ptaków, która przysłania niebo.

Z sępami kojarzy mi się powiedzenie: „Coś się kończy, coś się zaczyna”. Śmierć wielkiego zwierza daje bowiem życie innym, mniejszym.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Safari camp

Na południu farmy, pośród rozpościerających się po horyzont traw i camel thornów (rodzaj akacji), znajduje się wspomniany przeze mnie w pierwszym wpisie obóz safari. Właściwie całe obozowisko składa się z trzech dwuosobowych domków o europejskim standardzie mieszkalnym oraz wspólnej kuchni. Myśliwi mają również do dyspozycji miejsce ogniskowe z widokiem na sawannę.

W tym obozie polowanie nigdy się nie kończy. W nocy odgłosy buszu napawają spokojem, a rano, zaraz po otwarciu oczu, słychać antylopy uciekające z okolicy. Ciekawym pomysłem jest odbicie na chodniku tropów niemal wszystkich zwierząt żyjących w Kambaku. Dzięki temu myśliwy, ruszając o poranku na miejsce zbiórki, wie, na co zwracać w buszu uwagę. Warto także wspomnieć o sposobie zwożenia strzelonej zwierzyny – po udanych łowach trafia ona do wioski, gdzie tuż przy chłodni znajduje się specjalnie przygotowane miejsce do patroszenia. W Kambaku kładzie się bowiem bardzo duży nacisk na jak najlepsze wykorzystanie tuszy. Gościom serwuje się cały wachlarz dostępnej na farmie dziczyzny przygotowanej przez utalentowanych kucharzy.

Myśliwy, który przyjeżdża do obozu safari, jest praktycznie wyrwany z otaczającego świata. Cały czas przebywa z trackerami i profesjonalnymi myśliwymi – jeżeli nie poluje, to słucha łowieckich historii. Swoboda, wolność, autentyczność – to odczucia, które towarzyszą każdemu w tym myśliwskim sanktuarium. Mnie najbardziej ujmuje funkcjonalność obozu. Jego położenie na farmie sprzyja kolekcjonowaniu łowieckich przygód przez całą dobę.

Na koniec dodam, że bezcenne są chwile spędzone w obozie wieczorami, po polowaniu, w gronie przyjaciół, gdy siedzimy przy żarzących się polanach pachnącego egzotycznego drewna, nad którym przyjemnie skwierczą żeberka z afrykańskiej owcy.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Kilka słów o polowaniu…

Przed wyjazdem do Afryki polowanie tutaj wyobrażałam sobie tak, jak pokazują to liczne zdjęcia i filmy obejrzane w internecie, czyli objazd samochodem i ewentualne podchodzenie antylop wypatrzonych z wysokiego auta. Co prawda Kuba opowiadał mi, że wygląda to zupełnie inaczej, ale jakoś nie chciałam mu wierzyć.

Po miesiącu pobytu w Kambaku jestem ogromnie zaskoczona. Moje zmysły stały się wyostrzone: uszy słyszą więcej, oczy mają szersze pole widzenia, a nos jest bardziej wrażliwy i wyczulony na wszelkie zapachy napływające z wiatrem. Wszystko dzięki tutejszemu stylowi polowania. Już pierwsze wyjścia z Kubą do buszu uświadomiły mi, że w tym tkwi prawdziwa afrykańska przygoda. Właśnie dzięki przemierzaniu kilku- lub kilkunastu kilometrów na otrapianiu zwierzyny człowiek staje się aktywnym obserwatorem dzikiego świata. Pośród ciernistych akacji każdy zmysł pracuje na 100%. Należy bezwzględnie trzymać się zasady: „jedno oko dla ziemi, drugie – dla otoczenia”. Chodzi o uniknięcie spotkania z wężami, jaszczurami i resztą sąsiadów. Na szczęście cały czas mam przed sobą Kubę, który uczył się od Paulusa (on jest najlepszy w te klocki; poświęcę mu kolejny wpis).

Nie tylko tropy odgrywają ważną rolę w buszu, ale wszelkie ślady, które da się zauważyć. W trakcie wędrówek ciągle sprawdza się nadgryzione akacje i trawy, ocenia świeżość peletów (tak, z angielskiego, mówimy na odchody) oraz łapie zapachy napływające z powietrzem. Liczy się wszystko, każdy drobny znak, ciche szurnięcie trawy czy złamanie gałęzi, które może świadczyć o zbliżaniu się do zwierzyny.

Mistrzami podchodzenia i poruszania się po buszu są Buszmeni – rdzenni mieszkańcy Namibii. Powszechnie mówi się o nich, że mają szósty zmysł. Na podstawie znalezionych śladów potrafią dokładnie odtworzyć historię, która się w danym miejscu wydarzyła. Miejscowi mówią: „Lampart łapiąc zapachy, tworzy w swojej głowie film, który wydarzył się nawet godzinę wcześniej – dlatego jest doskonałym drapieżnikiem. Żeby ludzie mogli jakoś z nim kooperować w buszu, Bóg obdarzył Buszmenów taką samą umiejętnością”.

Wielu myśliwych opisujących swoje przygody na Czarnym Kontynencie nie kryje faktu, że ich afrykańska przygoda często zawierała element podjeżdżania do zwierzyny samochodem, lub – co gorsza – w porywie emocji oddawali strzał wprost z auta. Takie postępowanie trudno jednak nazwać afrykańską przygodą, a nawet ciężko je określić mianem polowania. Jest to zwykłe strzelanie do żywego celu i wygodny sposób na pozyskanie trofeum. W Kambaku gdy polujemy z podchodu, nawet jeśli nic nie strzelimy, nasze wyjście zawsze obfituje w mnóstwo spotkań z bardzo bliska ze zwierzętami w ich naturalnym środowisku. Doświadczeni, starzy, profesjonalni myśliwi mówią otwarcie, że właśnie w podchodzeniu zwierzyny tkwi sekret łowów w Afryce. Ambony pełnią istotną funkcję, ale używa się ich w ramach urozmaicenia i odpoczynku po długich wędrówkach.

Nie strzał, ale emocje i adrenalina podczas przemierzania buszu dają możliwość poczucia się przez chwilę jak istota naprawdę należąca do królestwa zwierząt i zdolna przechytrzyć dzikie stworzenie. To daje największą satysfakcję.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej