Moje pierwsze gnu

Zaraz po pracy postanowiliśmy z Kubą pojechać na polowanie. Nie za bardzo chciałam się wyprawiać do buszu, bo ostatnie dwa dni pod rząd pudłowałam. Za pierwszym razem do guźca, a za drugim – do kulawego byka gnu. To moje pierwsze w życiu pudła, więc byłam załamana swoimi umiejętnościami strzeleckimi. Za namową Kuby postanowiłam się jednak nie poddawać i spróbować ponownie zmierzyć się z afrykańskim buszem – już niekoniecznie w polowaniu, ale w samym obcowaniu z dziką przyrodą. Do strzelania byłam mocno zniechęcona po ostatnich przygodach.

Pojechał z nami Zandre, profesjonalny myśliwy z farmy. Kuba od razu uknuł plan, że zostawi nas oboje na ambonie, a sam pójdzie polować z podchodu. To była dla mnie dodatkowa motywacja. Z mężem mogłam się kłócić, że nie chcę strzelać, ale nie z Zandre. Wyszłabym na tchórza.

Zrobiło się szaro i zerwał się wiatr. Powoli zaczęło się zbierać na deszcz. Pod amboną przebiegło w popłochu, bez zatrzymywania stado guźców. Jakieś 300 m od siebie usłyszeliśmy chrząkanie i fukanie grupy gnu. Właśnie od odgłosów, jakie wydaje ta antylopa, wzięła się jej potoczna nazwa – to długie, przeciągłe pomrukiwania, które brzmią jak „gnu gnu”. Drugim charakterystycznym odgłosem dla tych zwierząt jest porykiwanie samca zaniepokojonego o swój harem. Samice kryją się wówczas za masywną sylwetką byka, a ten podskakuje i wydaje z siebie dźwięki przypominające „omulu mulu omulu”. Stąd nazwa gnu w dialekcie oshiwambo (jednym z najstarszych w Namibii) brzmi omulu.

Mija prawie godzina, gdy nagle zza wzgórza wyłania się wielki, selekcyjny byk omulu z bardzo słabym, niepożądanym trofeum. Idzie spokojnym i powolnym krokiem, zatrzymując się co chwilę. Zandre go obserwuje i rzuca hasło: „Paulina, you can shoot him”, więc nie czekając długo, chwytam za sztucer, składam się do strzału, przymierzam i pociągam za spust. Byk zbiega ze wzgórza do starego wodopoju, po czym zmienia azymut o 90°, wbiega z powrotem na wzniesienie i rusza w busz, gdzie widzimy, że pada i spisuje testament. Czekamy 10 min i idziemy do niego. Trafiony na aortę, nabrał takiej woli walki i dostał takiego przypływu adrenaliny, jakiego się nie spodziewałam. Gdy emocje nieco opadły, wołamy Kubę przez krótkofalówkę. Na miejscu zostaję przez męża naznaczona krzyżem na czole z krwi zwierza, na znak mojego udanego myśliwskiego początku z tym gatunkiem. Ładujemy gnu na samochód i wracamy na farmę.

Tam czekał mnie dalszy ciąg ceremonii. Gdy podwieszaliśmy byka, przyszło sporo osób z gratulacjami, by dzielić tę radosną chwilę razem ze mną. Nastąpił mój prawdziwy afrykański chrzest myśliwski. Kuba wysmarował mi całą twarz krwią i podał wykrojony kawałek surowej wątroby z gnu, a Zandre wręczył mi szklankę ginu. Musiałam swoimi słowami uczcić śmierć zwierzęcia, a następnie zjeść wątrobę i popić ją trunkiem. Surowe mięso nie należy do moich przysmaków i omal go nie zwróciłam, ale co tradycja to tradycja. Zwłaszcza, że gdy poluje się na afrykańskiej ziemi, trzeba się stać „Afrykańczykiem”, by zrozumieć, o co w tym chodzi.

W jeden wieczór cały niesmak i niezadowolenie z poprzednich pudeł zostały przyćmione przez myśliwskie spełnienie i poczucie katharsis.

Paulina Piasecka