Zbliża się koniec naszej przygody. Jest to doskonały czas, by po 11 miesiącach przedstawić naszą pracę z zupełnie innej strony. Pisaliśmy o tym, co robimy, i staraliśmy się przybliżyć, jak wygląda nasza codzienność. Z naszych wpisów bez trudu dało się odczytać nasze intencje i towarzyszący nam nastrój – czy to przygnębienia, czy podniecenia. Jest jeszcze jedna ważna rzecz, o której musimy wspomnieć: o relacji szef–pracownik. I bynajmniej nie po to, by się komuś podlizać, lecz by podzielić się przemyśleniami i być może obalić historycznie wykreowany mit.
Mówi się, że niełatwo jest mieć za szefa Niemca. Jeszcze przed wylotem, gdy wspominaliśmy, że będziemy pracować „dla Niemca”, często spotykało się to z dezaprobatą, a wręcz pogardą. Niejednokrotnie padały również stwierdzenia, że Niemcy przywłaszczyli sobie Namibię razem z ludnością tam zamieszkującą.
Mój, można już właściwie powiedzieć, były szef nie wpisuje się w żadną z tych ramek. Niby Afryka jest taka zacofana, a o dziwo my z Pauliną mieliśmy do czynienia z bardzo nowoczesnym i wydajnym systemem zależności służbowych. Niełatwo być szefem ludzi pochodzących z różnych kontynentów i reprezentujących skrajnie odmienne kultury. Jak więc osiągnąć efekty i jednocześnie mieć lojalnych pracowników? Każdy w Kambaku – bez względu na to, czy czarny, czy biały, czy z Europy, czy Afryki – na samym starcie zostaje obdarowany ogromnym kredytem zaufania. Podejmując pracę, staje się nie tylko pracownikiem, lecz także kimś w rodzaju członka rodziny. W Kambaku, w przeciwieństwie do przeciętnego miejsca zatrudnienia, musimy bowiem współpracować ze sobą zarówno w pracy, jak i po pracy. W praktyce jest to niesamowicie trudne, bo każdy co chwilę musi hamować swoje ego na korzyść „rodziny”. Klasyczny szef, który zawsze ma bezdyskusyjną rację, nie sprawdza się w tych warunkach.
Rodzina, jak wiadomo, potrzebuje ojca. Na co dzień każdy z nas „znał swoje miejsce w szeregu”, ale po pracy rzeczą normalną było to, że szef dziękował nam za wykonane zadania i godzinami dyskutował na rozmaite tematy, czasem nawet przy piwie. Każdy wiedział, co ma robić, i zdawał sobie sprawę z tego, że w razie niepowodzenia stoi za nim reszta „rodziny”. Zamiast straszenia, kar i represji było zaufanie, równe traktowanie i zrozumienie. Każdy, kto może nazwać swoje miejsce pracy drugim domem, czuje się za ten dom odpowiedzialny, broni go i szanuje. Gdy pracownik otrzymuje zaufanie oraz szacunek swojego szefa, to jakby naturalnie staje się dużo wydajniejszy, bo bardziej niż na pieniądzach zależy mu właśnie na tym zaufaniu i szacunku. Najważniejsza staje się następująca zależność: mój szef może na mnie liczyć, ale i ja mogę liczyć na swojego szefa.
Często obserwowałem sytuacje, kiedy kierownictwo farmy poświęcało godziny w ciągu dnia na to, żeby wytłumaczyć pracownikowi ideę przyświecającą konkretnej pracy. Każdy mógł dorzucić do tematu swoje trzy grosze, które, jeżeli były wystarczająco istotne, modyfikowały cały plan. Każdy wiedział też, dlaczego wykonuje dane zadanie, bo sam był jego współautorem.
Co chwilę dowiadujemy się z Pauliną, że ktoś z naszej załogi wyjeżdża na studia czy praktyki do Europy. Tylko przez ostatnich kilka lat parunastu Namibijczyków pracujących na naszej farmie miało szansę zdobyć fachowe wykształcenie i przy okazji zwiedzić nasz szalony, rzekomo cywilizowany świat. Wielu z nich otworzyło to drogę do prestiżowych miejsc pracy. Na farmie znajduje się dobrze wyposażony pokój komputerowy, gdzie po pracy każdy ma dostęp do internetu czy fachowego oprogramowania do nauki języków. Jest również szkoła w buszu, w której nauczyciele (również z Europy) prowadzą lekcje. W przypadku gdy pracownicy farmy pochodzą z bardzo ubogich rodzin patronatem Kambaku zostaje otoczona nie tylko osoba pracująca, lecz także jej bliscy. Pracownicy dostają ubrania, leki, sprzęt, jedzenie, mieszkanie, ubezpieczenia zdrowotne, szkolenia zawodowe i wiele innych korzyści.
Kiedyś zapytałem szefa, dlaczego wkłada tyle energii i pieniędzy w pracowników, którzy w każdej chwili mogą opuścić farmę i z otrzymanym wykształceniem znaleźć inną pracę. Odpowiedział mi: za każdą osobę, która przepracowała chociaż miesiąc w mojej firmie, czuję się odpowiedzialny. I tym zdaniem chciałbym zakończyć ten wpis, tłumacząc jednocześnie, jak to się stało, że ostatnie 11 miesięcy spędziliśmy właśnie w Kambaku.
Kuba Piasecki