Po trzech tygodniach… Mamy lamparta

Kilka dni po nieudanej próbie postanowiliśmy spróbować ponownie zanęcić lamparta w dwóch nowych miejscach. Tym razem przynętę – również w postaci impali – po długim śladzie wleczenia ukryliśmy w gęstym buszu pod osłoną gałęzi. Po intensywnych rozmowach doszliśmy do wniosku, że być może przewieszona przez gałąź impala wyglądała dla naszego ongue nienaturalnie. Poradziliśmy się w tej kwestii znajomego myśliwego, który zjadł zęby na polowaniach na koty. Stwierdził, że w Kambaku nie mamy hieny centkowanej (bardzo agresywnej) i lampart nie musi dźwigać zdobyczy na drzewo, tylko może ją w spokoju konsumować na ziemi w ukryciu. Prawdopodobnie dlatego przynęta na wysokości wydała się mu podejrzana. I rzeczywiście, jak się zastanowić, to ja z Pauliną również spotkaliśmy lamparta zżerającego strusia na ziemi. Postanowiliśmy zatem pójść tym tropem.

Tak jak poprzednim razem ongue pojawił się na śladach wleczenia w nocy, wkrótce po tym, jak przygotowaliśmy przynętę. Z tą jednak różnicą, że teraz plan zadziałał. Lampart poszarpał impalę, zjadł najlepsze mięso (schaby i szynki), po czym oddalił się w busz. Po dwóch dniach znowu pojawił się nocą i dokończył impalę. To już połowa sukcesu – mamy kota na przynęcie!

Nadszedł więc czas przygotowania czatowni. Powinna ona wyglądać bardzo naturalnie, tak że człowiek patrzący w ciągu dnia na miejsce, gdzie się znajduje, musi się wysilić, żeby ją dostrzec. Kamuflaż należy wykonać w całości z naturalnych elementów, czyli trawy, gałęzi i liści. Co bardzo ważne, wszystkie te elementy trzeba dostarczyć z zewnątrz, bo gdy czujny kot zobaczy świeżo złamane gałęzie i pościnane trawy, to „pozamiatane”. Grunt w tym, żeby po wykonaniu czatowni wygląd całego otoczenia się nie zmienił. Gdy lampart zna już dane miejsce i kojarzy je z pożywieniem, jest dużo łatwiej, jednak za każdym razem, zanim zwierz się zbliży, obejdzie wszystko dokoła.

Po pierwszej zjedzonej impali były kolejne. Duży (prawdopodobnie) samiec przychodził regularnie co drugi dzień. Co jakiś czas pojawiały się tropy młodszego lamparta, również odwiedzającego miejsce wabienia. Myśliwi przesiedzieli sporo godzin w wyczekiwaniu w bezruchu. Niestety wielki kot był cwany i żywił się pod osłoną nocy. Zgodnie z prawem w Namibii na lamparta można polować w godzinach dziennych. Czas graniczny to pół godziny przed wschodem słońca i pół godziny po zachodzie. Do tego obowiązuje zakaz stosowania sztucznego światła. Co prawda nikt tego nie powie wprost, ale powszechnie wiadomo, że wielu myśliwych łamie prawo. My nie złamaliśmy. Niestety lampart ani razu nie popełnił błędu i nie przyszedł nieco wcześniej do zanęty ani nie został trochę dłużej. Za to po pewnym czasie regularnie wykładane mięso zwabiło mnóstwo szakali, sępów i hien. Można by rzec, że jak zrobiło się przy mięsie gęsto, to stary lampart zrezygnował z naszej stołówki i tym samym ogłosił koniec polowania.

Bardzo się cieszymy, że dokarmiliśmy naszego kocura. Każdy z nas, kto uczestniczył w tym polowaniu – czy to w roli myśliwego, czy to w roli organizatora zanęty – miał nadzieję, że pewnego dnia ongue popełni błąd. Nie popełnił i dlatego pozostaje nieuchwytnym i niedoścignionym łowcą w Kambaku.

Kuba Piasecki