Muzeum w Tsumeb

Około 120 km od farmy Kambaku leży niewielka miejscowość Tsumeb. W pobliżu tego miasteczka znajduje się najstarsze na świecie pasmo górskie Otavi. Są to niewysokie, lecz bardzo malownicze góry, pełne starych, nieużywanych szybów i kopalni.

W centrum miasta znajduje się muzeum górnictwa. Wraz z Pauliną nie mogliśmy przepuścić szansy odwiedzenia tego ciekawego miejsca. W muzeum, jak to w muzeum, mnóstwo eksponatów, starych górniczych wozów, ubrań, minerałów oraz narzędzi. Przeniesienie się w przeszłość, i to na innym kontynencie, było bardzo pouczające, jednak prawdziwe wrażenie zrobiła na nas część trochę odbiegająca tematyką od górnictwa. Opiekunom muzeum udało się bowiem zebrać narzędzia i stroje charakterystyczne dla najstarszych ludów Namibii.

Paulina zachwycała się ręcznie robioną biżuterią, a ja podziwiałem oryginalne buszmeńskie włócznie i łuki. Najciekawsze były małe łuki ze strzałkami, które namaczało się w naturalnych truciznach pozyskanych z roślin i zwierząt. Taka strzała miała na celu nie zabicie, ale jedynie zranienie zwierzyny. Po zwykłym draśnięciu tysiące bakterii, wirusów i toksyn zaczynało swoją robotę. Wówczas Buszmen podążał tropem ranionego zwierza kilka godzin, a czasem kilka dni, czekając, aż jego ofiara padnie z wycieczenia po walce z infekcją. Kolejnym drastycznym sposobem polowania było osaczanie i izolowanie od grupy większego zwierza, np. hipopotama, słonia czy bawołu. Wtedy w ruch szły dziesiątki długich na 3 m włóczni. W niektórych rejonach Afryki do dzisiaj tak się poluje. Żadnych skrupułów ani zasad. Cel jest jeden – zdobyć pożywienie.

Równie ciekawe okazały się znaleziska z jeziora Otjikoto, które w rzeczywistości jest naturalnie powstałym szybem skalnym o średnicy 100 m i głębokości 80 m, całkowicie wypełnionym wodą. Podczas I wojny światowej oddziały niemieckie okupowały pobliskie wzgórze. Gdy sytuacja była przesądzona, zatopili swoją broń w obawie, że dostanie się w ręce wroga. Przez lata z dna Otjikoto wydobywano cenne wojenne znaleziska. Cała magia tego zbiornika polega na tym, że wrzucona do niego broń leżała bardzo głęboko pod powierzchnią wody, pozbawiona dostępu światła i tlenu. Dzięki temu wyłowione eksponaty umieszczone w muzeum w Tsumeb są w doskonałym stanie.

Mnóstwo broni z tamtego wojennego czasu przerobiono na jednostki myśliwskie. Przez dziesiątki lat w Namibii ręcznie tworzono też broń myśliwską opartą tylko na dwóch systemach: albo na systemie Mausera, albo broni brytyjskiej. Dzisiaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej, ale to temat na osobny wpis.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Jeszcze o Etoshy

Druga podróż (na pewno nie ostatnia) do Parku Narodowego Etosha obfitowała w poszukiwania słoni. Udało nam się spotkać jednego w średnim wieku. Normalnie podczas wyprawy do Etoshy widuje się dziesiątki tych zwierząt, jednak teraz, w porze deszczowej, olbrzymy przesunęły się w głąb parku do części nieudostępnionej turystycznie. Przypadkowo natknęliśmy się również na nosorożca czarnego, ale na szczęście uniknęliśmy niewygodnych przygód.

Występują dwa gatunki nosorożców – biały i czarny. Ten drugi jest stosunkowo łagodny. Jednak nosorożec czarny bywa bardzo agresywny. Nie potrzebuje w ogóle zachęty, by staranować grupę samochodów czy wdać się w walkę ze słoniami. Osobnik, którego spotkaliśmy, był tak wycieńczony upałem, że spokojnie przeciął nam drogę, pozując do zdjęć.

Na wielu fotografiach pod horyzontem pojawia się smuga przypominająca zbiornik wodny – to klasyczne złudzenie optyczne powstające przy olbrzymiej temperaturze na otwartym, rozległym terenie.

Druga wizyta w Etoshy stanowiła tylko wstęp do trzeciej. Lwy ciągle tam na nas czekają.

Paulina i Kuba Piaseccy

Czytaj więcej

Wizyta w Taxidermy

Pewnego dnia udało nam się załapać na wyprawę do Otjiwarongo, do placówki firmy Taxidermy (nazwa ta w języku angielskim oznacza preparowanie). To właśnie tam trafiają wszystkie trofea naszych gości. Na terenie Namibii istnieje tylko pięć oddziałów tej spółki posiadających certyfikację weterynaryjną. Pozwala to na legalny transport spreparowanych trofeów do wszystkich krajów na całym świecie. Taxidermy zajmuje się preparowaniem nie tylko zwierzyny, lecz także ryb oceanicznych czy rzecznych, które potrafią zadziwiać swoimi kształtami czy kolorystyką. Firma ma w ofercie wyprawianie skór, preparowanie medalionów, czaszek, ogonów i zębów, a nawet całych form zwierząt.

Jak się dowiedzieliśmy, w zeszłym roku pewien myśliwy pochodzący ze Stanów Zjednoczonych zażyczył sobie wyprawienia dorosłego samca żyrafy w całości. Dla Taxidermy nie ma rzeczy niemożliwych, więc preparatorzy podjęli się też tego wyzwania. Jednak ze względu na ograniczenia transportowe przygotowana forma musiała zostać podzielona na trzy elementy: szyja z głową, przednia część tułowia i tylna część tułowia. Po złożeniu jej w całość nie było żadnego najmniejszego znaku w miejscu łączenia poszczególnych kawałków.

Firma Taxidermy zatrudnia łącznie ok. 30 osób. Każda z nich ma wyznaczoną działkę, za którą odpowiada. W większości są to mieszkańcy Otjiwarongo. Rocznie eksportuje się stąd setki trofeów należących do myśliwych. Średni okres oczekiwania od momentu strzału do czasu otrzymania gotowej pamiątki wynosi 3–4 miesiące.

Od samego przestąpienia progu tego miejsca człowieka ogarnia zdumienie. Największa hala jest bowiem od góry do dołu wypełniona gotowymi trofeami. Niektóre z nich tworzą formy statyczne, a niektóre zostały uchwycone w ruchu. Zawierają w sobie tyle emocji, że człowiek ma wrażenie, iż znajduje się tuż obok całej tej akcji. W centrum hali wisi ogromny medalion słonia otoczony medalionami różnych antylop żyjących w Namibii. W kolejnej sali są spreparowane głowy antylop z rogami. W następnej można zobaczyć wysokie półki załadowane zasolonymi skórami, przygotowanymi do wyprawienia. W dalszej stoją cztery ogromne bębny używane do wyprawiania skór. Wykonuje się to tutaj przy użyciu naturalnych garbników roślinnych oraz środków chemicznych. Kolejny pokój to minizakład stolarski, gdzie przygotowuje się drewniane podstawki pod trofea oraz realizuje specjalne zamówienia gości, np. lampy czy krzesła z elementami spreparowanych części zwierząt. Następne pomieszczenie zawiera osiem małych zbiorników, w których moczą się głowy. Tutaj nikt nie zajmuje się ich gotowaniem ze względu na wysokie koszty. Zostawia się je w wodzie do czasu, aż wszystkie rozwijające się w niej drobne mięsożerne insekty i bakterie strawią całą żywą tkankę głowy.

Wizyta w Taxidermy pokazała nam, jak wygląda cała ścieżka obróbki trofeów po polowaniu myśliwego na Czarnym Lądzie. Jest to ogrom pracy, ale za to niezwykle ciekawej i przyjemnej.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

Wielkanocna wyprawa

Nasze tegoroczne święta wielkanocne spędziliśmy w najstarszym po Yellowstone parku narodowym na świecie – Etosha. W luźnym tłumaczeniu z języka oshikwanyama nazwa ta oznacza ogromne białe miejsce, dlatego że 25% powierzchni parku zajmuje wielkie jezioro, białe od soli i gliny. Pierwotnie było ono zasilane wodą z rzeki Kunene, która jednak przez tysiące lat zmieniła swój bieg, a jezioro wyschło. Teraz wypełnia się ono wodą tylko w porze deszczowej, i to na krótki czas. Miejsce to zostało odkryte po raz pierwszy w 1851 r. przez europejskich badaczy Afryki Charlesa Anderssona i Francisa Galtona, którzy przemierzali ten dziki teren w towarzystwie kupców z plemienia Owambo. Byli pod ogromnym wrażeniem tego, co tu zobaczyli, i postanowili utworzyć na tym terenie szlak kupiecki łączący północ Namibii na linii wschód–zachód.

Na powierzchni 22 270 km2 parku można spotkać niezliczone ilości zwierząt: zaczynając od ogromnych słoni, przez niebezpieczne lwy czy lamparty, a kończąc na owadach o niesamowitej kolorystyce i budowie ciała. Cały ten obszar jest bardzo zróżnicowany, również jeśli chodzi o występujące tam siedliska ekologiczne. Na odcinku 200 km przejeżdża się przez rozległe przestrzenie łąk i kolczastego buszu, las wysokich drzew liściastych na żyznych siedliskach, suche gliniasto-piaskowe pustynie oraz trawiaste tereny typowej sawanny. Dla nas, leśników, było to najciekawsze miejsce, jakie do tej pory widzieliśmy pod względem przyrodniczym. W Etoshy na szlaku znajduje się sześć ośrodków wypoczynkowych, w których można się zatrzymać na obiad czy nocleg. Każdy z nich jest skrupulatnie chroniony przez służby parku i otoczony wysokim na 3 m płotem – z wielkimi kotami nie ma żartów.

Już w momencie wjazdu do Etoshy każdy pojazd zostaje zarejestrowany w elektronicznym systemie. Jeżeli kierowca nie ma wykupionego noclegu na terenie parku, a nie opuści go do godz. 19.00, pracownicy rozpoczynają poszukiwania. Wszystko ze względu na bezpieczeństwo. Cały teren, z wyłączeniem jedynie obszarów wokół hoteli, jest objęty całkowitym zakazem wychodzenia czy nawet wychylania się z auta. Etosha to bowiem bardzo dziki rezerwat przyrody, który mimo ogrodzenia rządzi się swoimi prawami. Zwierzęta są przyzwyczajone do widoku samochodów i wiedzą doskonale, że tu się nie poluje, toteż praktycznie nie zwracają uwagi na poruszające się pojazdy. Wszystkie szlaki to drogi szutrowe z ograniczeniem prędkości do 60 km/h. Na taką wyprawę znakomicie się nadają samochody z napędem 4×4, zwłaszcza w porze deszczowej, kiedy stojąca na gliniastym podłożu woda szybko zamienia się w kleiste błoto. Czasem aż korci, żeby wysiąść z auta i przyjrzeć się z bliska bogactwu fauny i flory. Jednak gdy spotka się lwa na wolności, ciągoty do opuszczenia pojazdu gwałtownie maleją. Tutaj naprawdę nie ma żartów – wystarczą sekundy, by dziki zwierz zamienił niesamowitą wycieczkę w tragiczną katastrofę. Na terenie parku jest nawet ukryty w buszu pas lotniczy na wypadek potrzeby szybkiego transportu do szpitala.

Poza setkami antylop, jakie widzieliśmy po drodze, najwięcej emocji wywołało w nas spotkanie z hieną cętkowaną. Było to zaraz po deszczu, kiedy woda zaczęła parować od wysokiej temperatury. Wyłoniła się nagle spośród zarośli – pełna ogromnej masy mięśni od frontu, na głowie, karku i przednich łapach, ale z małą i krępą częścią tylną. To niesamowicie brzydkie, a zarazem majestatyczne zwierzę. Zwykle ten gatunek hieny żyje w grupie. Jego główne źródło pokarmu stanowią kości i resztki po polowaniu lwa czy lamparta. Hiena cętkowana jest nieco mniejsza od brązowej, którą mamy na farmie Kambaku, i w odróżnieniu od niej czasem poluje również na żywe zwierzęta.

Z pewnością będziemy chcieli wrócić na dłużej do Etoshy, bo podczas naszego dwudniowego pobytu udało nam się zobaczyć zaledwie 1/3 bogactwa tego parku. Przejechaliśmy przez wyschniętą słoną pustynię, las przypominający nasz europejski, góry, skały i olbrzymie połacie traw, odwiedziliśmy też masę naturalnych wodopojów, widzieliśmy setki zwierząt, a na koniec usłyszeliśmy: „To była wizyta w pigułce, musicie tu wrócić, bo to był dopiero wstęp do przygody”.

Mimo że to były nasze pierwsze święta poza domem i z dala od rodziny, to w tym niezwykłym miejscu czuliśmy się jak w sercu afrykańskiej świątyni. Tęsknota za najbliższymi mieszała się z ogromnym zadziwieniem i niedowierzaniem. Święta powinno się spędzać w domu, to pewne, jednak te dwa dni były jak wycieczka do innego świata.

Paulina i Kuba Piaseccy

Czytaj więcej

Niespodzianka

Przez ostatni nawał pracy związany z realizowanymi projektami oraz koniecznością codziennego przemierzania kilometrów w buszu ze sprayem w ręku niespecjalnie miałam czas i siły, aby po tym wszystkim jechać jeszcze na polowanie. W dodatku ten dzień był pełen przygód od samego rana. Po całonocnej ulewie niebo zaczęło się rozpogadzać dopiero o świcie. O 7.00 udałam się samochodem do buszu znaczyć nowe drogi. Dotarłam na miejsce, zarzuciłam plecak na plecy, chwyciłam GPS oraz spray i ruszyłam przed siebie. Po godzinie przedzierania się przez gęste krzewy wyszłam na główną drogę, po czym wróciłam po auto. Już po kilku sekundach na śladach po moich butach zauważyłam tropy dwóch lampartów. Zlał mnie zimny pot i serce zaczęło mi mocniej bić. Mimo świadomości, że lampart to bardzo skryte zwierzę, które bez powodu nie wchodzi w drogę człowiekowi, i tak trudno mi było zachować racjonalne myślenie. Ciągle miałam bowiem przed oczami obraz tego groźnego kota, z jakim się spotkałam już czwartego dnia w Kambaku. Biegłam do samochodu i wołałam Kubę przez radio. Niestety bez odzewu.

Gdy wreszcie dotarłam do Cruisera, zaczęłam zbierać myśli, żeby ochłonąć. Po 20 minutach postanowiłam kontynuować pracę w innym miejscu. Lecz tu czekała mnie następna niemiła niespodzianka – otóż droga tak rozmiękła po deszczu, że wpadłam samochodem w koleiny i utknęłam w gliniastym błocie. „No pięknie!…” – myślę sobie. „Jestem otoczona przez dwa lamparty, Kuba nie odpowiada przez radio, a ja nie mogę się ruszyć, bo wysiadła blokada mostów”.

Rozglądam się wokoło i jedynym ratunkiem okazuje się oddalone o 15 m drzewo Camel thorn. Podłączam wyciągarkę i rozwijam linę, której wystarczyło praktycznie na styk. Powoli i ostrożnie wyciągam auto, ale cały czas jednym okiem kontroluję teren na wypadek wizyty drapieżników. Ufff… Udało się. Zwijam linę, kabel i ruszam dalej.

Po pełnym wrażeń dniu wracam do domu i za namową Kuby wybieramy się razem na polowanie. Mamy okres przedświąteczny, więc mięso jest bardzo potrzebne, zwłaszcza z młodych guźców. Odwiedziliśmy parę miejsc, gdzie zwykle je widywaliśmy, ale bez efektu. Po kilku ostatnich deszczowych dniach woda stoi praktycznie wszędzie w buszu, a trawa rośnie jak szalona, więc zwierzęta nie są tak aktywne jak wcześniej. Wszędzie mają pod dostatkiem pożywienia. Mimo to postanowiliśmy spróbować coś upolować.

Teren, dokąd się udaliśmy, okazał się bardzo oblegany przez wszystkie antylopy z powodu dużej ilości świeżych traw. Spotykamy dwie spore grupy impali i pojedyncze byki gnu. Niestety guźców, jak na złość, ni widu, ni słychu. Nagle przed moimi oczami wyrastają dwa oryksy. Trącam Kubę, żeby zwrócić jego uwagę, po czym padamy na ziemię. Po szybkiej ocenie sytuacji Kuba rzuca hasło „strzelaj”, więc wstaję ze sztucerem, spoglądam w lunetę i pociągam za spust. Antylopa kładzie się w ogniu. Strzał został oddany z odległości 20 m, a zatem musiał być skuteczny. To pierwszy upolowany przeze mnie oryks.

Po dzisiejszych przygodach kolejny raz uświadamiam sobie, że życie jest pełne niespodzianek, a zwłaszcza tutaj, w Namibii, gdzie funkcjonujemy jako część dzikiego świata przyrody. Nawet kiedy człowiek zaplanuje sobie coś w najdrobniejszych detalach, to zawsze trafia się coś nieoczekiwanego, na co nie jest kompletnie przygotowany i musi błyskawicznie reagować.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

Wesołych świąt!

Z okazji nadchodzących świąt wielkanocnych pragniemy złożyć najserdeczniejsze życzenia wszystkim czytelnikom "Braci Łowieckiej" oraz naszego bloga.

Nasze pierwsze święta poza domem najprawdopodobniej spędzimy w bardzo ciekawym miejscu – z czego zdamy relację po powrocie. Mimo wszystko już dziś możemy powiedzieć, że święta powinno się spędzać w domu, z rodziną. Bardzo nam tego brakuje.

Paulina i Kuba Piaseccy

gekon NEW

Czytaj więcej