Ruszamy do Zimbabwe!

Dla jednych to polowanie jest sposobem na zdobycie prestiżu w myśliwskim środowisku, dla drugich – kolejnym punktem do odhaczenia w łowieckim planie, a jeszcze dla innych – spełnieniem marzeń i snów. Niezależnie od tego, co kieruje łowcami szukającymi „czarnej śmierci”, nikt nie zaprzeczy, że to jedno z najciekawszych i najbardziej nieprzewidywalnych polowań na świecie.

Dla mnie udział w polowaniu na bawołu afrykańskiego to jedno z największych łowieckich pragnień. Okazuje się, że zrealizuję je już niedługo, bo św. Hubert w październiku kieruje mnie do Zimbabwe, gdzie wraz z Tomaszem zmierzymy się z tą myśliwską legendą. Na samą myśl już teraz czuję jaskółczy niepokój, a nogi same wyrywają się w busz. Safari odbędzie się w okolicy Parku Narodowego Hwange na obszarze, gdzie populacja bawołów jest wolno żyjąca i dzika. To chyba cieszy mnie najbardziej – żadnej ściemy z hodowlanymi bawołami szprycowanymi hormonami, tylko prawdziwe i nieprzewidywalne łowy. Pewne jest jedno: że nie pójdziemy na łatwiznę, żadne ambony, samochody czy inne proste ścieżki. Razem z Tomaszem mamy jasność co do kwestii polowania i z radością przyjmujemy sposób zaproponowany przez miejscowych, czyli tradycyjne łowy według starej szkoły – podchód, wielki kaliber w rękach i spotkanie oko w oko z daga boy. Naprawdę już teraz trudno powstrzymać emocje. Park Hwange leży przy granicy z Botswaną i Namibią. To piękny teren poprzedzielany ciekami wodnymi. Populacje bawołów i słoni w tym rejonie są wyjątkowo liczne i swobodnie migrują między trzema krajami. Polowanie odbywa się na wielkim obszarze w formie podchodu poprzedzonego poszukiwaniem świeżych śladów bytności tego niemal tonowego zwierza. Bawoły spotyka się tam każdego dnia, jednak myśliwski cel to podejście starego byka. Podczas tych łowów zmęczenie miesza się z najpiękniejszymi emocjami.

Na myśl o październikowym safari przypominam sobie moje pierwsze bliskie spotkania z bawołami w Namibii na terenie Caprivi, w dolinie rzeki Kwando. Pamiętam, jakby to było dziś, sytuację, kiedy z moją żoną starym defenderem natknęliśmy się na ogromne stado schodzące rankiem do ostoi. Udało nam się zrobić zdjęcia, jednak przy włączonym silniku, bo wśród zwierząt znajdował się jeden agresor, który ciągle dawał nam do zrozumienia, że zaraz siądą mu nerwy.

Nie mogę się doczekać zweryfikowania tych wszystkich mitów o „czarnej śmierci”, które krążą po myśliwskim świecie. Mam nadzieję, że to, co widziałem w dzikiej części Namibii, stanowi tylko przedsmak tego, co spotka mnie w Zimbabwe. Rykowisko za pasem, dzięki temu czas szybko zleci i już niedługo będę się mógł podzielić wrażeniami z tej chyba na razie największej wyprawy łowieckiej.

Jednocześnie chciałem życzyć wszystkim czytelnikom mojego bloga udanego i pełnego emocji rykowiska. Niech to nasze myśliwskie święto obfituje tylko w pozytywne emocje, bez zawiści i zazdrości.

Niech bór darzy, a palec się zgina do życiowych byków!!!

Jakub Piasecki

Czytaj więcej