Selekcja po polsku – selekcja po namibijsku

Wiosna to czas na podsumowania i plany. W życiu prywatnym, ale nie tylko. Do niedawna marzec w kalendarzu łowieckim nazywany był pustym miesiącem. Dla myśliwego to czas, kiedy może odespać zimowe, mroźne noce spędzone w łowisku. To również intensywny okres dla zarządów okręgowych, ponieważ sprawdzanie i korygowanie rocznych planów łowieckich przeplata się z komisjami oceny prawidłowości odstrzału byków jeleni. I temu zagadnieniu chciałbym poświęcić swój wpis.

Co roku myśliwi jak do prokuratury udają się przed komisję z bykami pozyskanymi w poprzednim sezonie. Czy potwierdzi ona 6 lat czy nie, czy to 11. rok życia czy może „dziwnie wzięty” 10. rok i ciągle II klasa? Na Mazurach dochodzi jeszcze pytanie, czy uzna 8. rok życia. Ten region ma bowiem „specjalne” kryteria oceny, w których II klasa została dodatkowo rozbita na byki w wieku 6–7 lat oraz 8–10 lat. Zgodnie z zasadami można tam prawidłowo strzelić byka obustronnie koronnego o wadze do 3,5 kg w wieku 6–7 lat oraz do 5,5 kg w wieku 8–10 lat. Trochę to zawiłe, jednak najważniejsza jest bariera 7–8 lat, często subiektywnie oceniana przez komisję. Tutaj pomyłka o jeden rok skutkuje uznaniem odstrzału za prawidłowy albo krytycznie nieprawidłowy. Reasumując, o poprawności odstrzału i wypełnieniu bardziej lub mniej skomplikowanych kryteriów decyduje subiektywna ocena starcia czwartego zęba. No bo kwestia koronności, selekcyjności i masy wieńca na koniec rozbija się o starcie zębów oceniane po strzale.

Stańmy z boku i popatrzmy na to jak normalny niepolujący człowiek. Myśliwi mówią o selekcji, o tym, jak trudna jest to sztuka i jak oszczędzają mocny trzon populacji, z tym że wszystkie te zasady weryfikuje starcie pierwszego trzonowca, oceniane na długo po strzale. Nawet ktoś niepolujący stwierdzi, że coś tu nie gra, bo myśliwy – nawet jakby chciał – nie jest w stanie spojrzeć bykowi w zęby przed strzałem. Pominę tutaj rozpoznawanie po typowych cechach, takich jak kąt pyska, linia grzbietu, szerokość karku i inne, bo każdy, kto poluje dłużej, przyzna mi rację, że wygląd sylwetki jest bardzo mylący, zwłaszcza w dobie ton kukurydzy trafiających do łowisk – ale to dłuższa historia. Wracając do komisji – tylko czekać, aż w kwietniu, maju ukażą się publikacje dowodzące słuszności takich czy innych kryteriów selekcji. Powiem szczerze – nie dość, że mnie to nie przekonuje, to jeszcze w wielu przypadkach wiąże się to z naginaniem rzeczywistości i czystą fikcją, podyktowaną protokołami z OHZ-etów, w których byki się starzeją średnio o 5 lat.

Po tegorocznej ocenie prawidłowości naszły mnie przemyślenia. A co, gdyby podejść do sprawy tak jak Afrykańczycy? Gdyby byki dzieliły się po prostu na selekcyjne i trofealne? Żadnego podziału ze względu na masę wieńca i wiek. Odstrzał selekcyjny obejmowałby wszystkie samce niekoronne i jednostronnie koronne. Natomiast odstrzał trofealny – wszystkie, które myśliwy uważa za trofeum, bez względu na wiek i formę wieńca. Oczami wyobraźni widzę czerwieniejące ze złości twarze zwolenników kryteriów selekcji. Bo przecież jak uchronić trzon populacji w sile wieku? Paradoksalnie może właśnie przy takich prostych zasadach byłby bardziej chroniony niż przy skomplikowanych kryteriach łączących wiek, formę i wagę wieńca. Gdyby łowczy sam decydował o tym, ile w roku wydaje odstrzałów trofealnych, miałby dużo większy wpływ na kształt populacji. Myślę, że bardzo szybko zaowocowałoby to zdrową konkurencją między obwodami, tak jak rywalizują ze sobą obwody w Namibii. W rezultacie populacja jeleni w kole łowieckim stanowiłaby odzwierciedlenie podejścia zarządcy, a nie realizację cyferek z tabelki.

To oczywiście utopia, ale wspaniale byłoby po strzale do byka czuć się jak na safari – zew przygody, adrenalina, emocje. A tak trzeba nerwowo rozcinać skórę na policzku i patrzeć na czwarty ząb. Czasem ten strach przed myśliwską prokuraturą zabiera całe pozytywne odczucia, polowanie zaś staje się wypaczone kryteriami, które teoretycznie powinny ułatwić myśliwym podejmowanie decyzji o strzale.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Prawdziwa selekcja

Kambaku ma szeroką ofertę myśliwską. W tym roku bardzo dużym zainteresowaniem cieszy się tzw. polowanie selektywne.

Jest to propozycja łowów bez konieczności kupna trofeum. Z tej możliwości najczęściej korzystają wytrawni nemrodzi, którzy kwintesencję myślistwa widzą w samym polowaniu. To niskobudżetowa forma przeżycia ciekawej przygody, ponieważ od normalnych kosztów polowania w Afryce odpadają nam: koszt trofeum, koszt preparacji oraz koszty certyfikacji i transportu. Przyjeżdżający goście mieszkają we wspomnianym przeze mnie w jednym z poprzednich wpisów obozie safari umieszczonym w buszu („Safari camp” z 15 lutego br.). Przez kilka dni myśliwy jest więc kompletnie wyrwany z otaczającego świata.

Selektywne polowanie ma na celu wyeliminowanie niepożądanych osobników poszczególnych gatunków antylop. To wyższa szkoła jazdy, ponieważ nie wystarczy podejść stada, ale należy tego dokonać w taki sposób, żeby zwierzęta nie zorientowały się o obecności myśliwych. By zrobić to poprawnie, potrzeba dużo czasu.

Selekcjonowanie jeleni jest znacznie prostsze, bo niekiedy wszystko widać na pierwszy rzut oka. Tutaj jest sporo trudniej, zwłaszcza dlatego, że w odróżnieniu od jeleni selekcjonuje się również samice (i to nie teoretycznie, ale praktycznie). Chcąc ułatwić myśliwym zadanie, wpadliśmy na pomysł (który dobrze się sprawdza) zbudowania w buszu czatowni w miejscach przemieszczania się antylop. Kryjówki te są zrobione z gałęzi i liści, dzięki czemu zwierzęta zachowują się swobodnie, a myśliwi mają więcej czasu na poprawną selekcję i komfortowy strzał. Czatownie oraz wykładana sól pozwalają również na manipulowanie rozmieszczeniem antylop na farmie, co podczas suchych lat, takich jak tegoroczne, może ocalić zwierzynę przed głodem.

Dla mnie polowanie selektywne to kwintesencja myślistwa, a myśliwy potrafiący dobrze selekcjonować to skarb. Goście z Europy, którzy wykupili właśnie tę formę polowania w Kambaku, są zachwyceni. Polowanie selekcyjne przełamuje stereotyp polowania w Afryce, że myśliwy ma tu wszystko podane na talerzu i że bardzo łatwo jest coś strzelić. Tak naprawdę w ciągu tygodnia zdarza się, że z kilkudziesięciu sytuacji strzeleckich łowca wykorzysta tylko dwie czy trzy. Na koniec, po siedmiu dniach tropienia i dziesiątkach kilometrów skradania po buszu, satysfakcja z upolowania bardzo starej, uwstecznionej krowy oryksa jest równie duża co po strzeleniu trofealnego byka.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej