Nigdy nie uciekaj przed słoniem!

Kilka dni temu wróciliśmy z kolejnej udanej wyprawy myśliwskiej do Zimbabwe. Tym razem podróż obyła się bez niespodzianek, wszystkie samoloty startowały i lądowały o czasie. Zauważyliśmy również, że świat przyzwyczaił się do procedur związanych z COVID-19, dzięki czemu poszczególne przesiadki przebiegły bardzo sprawnie. Na lotniskach stanowiących główne węzły komunikacyjne zaczęło tętnić życie. Widać też gołym okiem, że podróżuje znacznie więcej ludzi niż jeszcze kilka miesięcy temu.

W Zimbabwe spotkało nas wiele przygód, którym poświęcę najbliższych kilka wpisów na blogu. Na początek chciałbym opatrzyć komentarzem film ilustrujący bliskie spotkanie ze słoniem, który pojawił się na moim prywatnym profilu na Facebooku. Otóż to moje selfie nie było przejawem ryzykanctwa czy brawury, jak wielu mogłoby pomyśleć. Po prostu skorzystałem z chwili, kiedy i tak nie mogłem się ruszyć. Ale po kolei.

Podchód słoni to wbrew pozorom skomplikowana sprawa. Przede wszystkim trzeba mieć sporą wiedzę o behawiorze tych potężnych ssaków. Przy dobrym wietrze problemu nie stanowi podejście na bliską odległość. Wyzwaniem jest natomiast zachowywanie się przy słoniu w sposób, który go nie sprowokuje. Słonie mają bardzo słaby wzrok, rekompensowany świetnym słuchem i doskonałym zmysłem powonienia. Od razu dodam, że o wiele bardziej komfortowo jest podczas celowego podchodu słoni, ponieważ wtedy zawsze idziemy pod wiatr i kontrolujemy sytuację, gdyż widzimy zachowanie osobnika, do którego się zbliżamy. Pamiętajmy jednak, że słonie, dopóki nie zatrzymają się na żer, poruszają się szybko i, wbrew pozorom, niemal bezszelestnie. W związku z tym bardzo często pojawiają się znikąd. A wówczas niewiele można już zrobić. Pozostaje się odnaleźć w tej sytuacji.

Jak więc się zachować, gdy w trakcie wędrówki przez busz nagle zobaczymy cztery tony zmierzające prosto w naszą stronę? Przede wszystkim nie wolno wykonać w panice żadnego gwałtownego ruchu i choć może się to wydawać nierealne, to trzeba zachować spokój. Słoń i tak czuje naszą obecność, ale dopóki nie naruszymy jego – nazwijmy to – strefy bezpieczeństwa, rzadko kiedy zaatakuje. W bezpośrednim kontakcie z tym zwierzęciem instynkt wspierany wydzielaniem adrenaliny podpowiada nam ucieczkę, jednak to najgorsza możliwa opcja. Raptowny ruch, bieg czy szelest w bezpośredniej bliskości słonia wzbudza w nim agresję. A jak już nieraz pisałem na tym blogu, to zwierzę rozpędza się do 50 km/h bez względu na drzewa i przeszkody terenowe. Dlatego ucieczka zupełnie mija się z celem. Znacznie większe szanse na brak konfrontacji trzeciego stopnia daje zachowanie spokoju. Najniebezpieczniejsza sytuacja to taka, kiedy podchodzimy słonie grupą, a w bezpośrednim sąsiedztwie zwierząt któryś z uczestników podchodu zmięknie i weźmie nogi za pas. Wówczas ci, którzy są najbliżej stada, między słoniem a denerwującym go uciekinierem, znajdą się w wielkim niebezpieczeństwie.

Po tym, co napisałem, można by pomyśleć, że podchód słoni to za duże ryzyko. Gdy robi to laik, rzeczywiście jest niebezpiecznie. Jednak pod okiem doświadczonego przewodnika myśliwemu nic nie grozi, dopóki słucha poleceń i je wykonuje.

Jak się okazuje, podprowadzający w chwilach zagrożenia przy podchodzie słoni stosują też kilka trików. Pierwszy i według mnie najskuteczniejszy to generowanie krótkich, szybkich metalicznych dźwięków, bardzo nielubianych przez słonie. Taki odgłos wydaje np. uderzanie łuskami o siebie albo łuską o lufę sztucera. Słoń, który zabiera się do szarży i zaczyna straszyć, czyli podbiega, a następnie zatrzymuje się gwałtownie, by zaprezentować ciosy, na ten metaliczny dźwięk potrafi odpuścić i niezwłocznie oddalić się w busz.

Kolejny sposób to krzyk, tak jakby się było naganiaczem podczas polowania zbiorowego. Jednak znów trzeba wiedzieć, kiedy i jak krzyknąć, żeby przypadkiem jeszcze bardziej nie rozwścieczyć zwierza. Byłem też świadkiem, jak podprowadzający znienacka rzucił w słonia małym kamieniem, co wystarczyło, żeby zwierzę momentalnie poczuło się zdezorientowane i się odsunęło. W ostateczności, jeżeli nie ma innego wyjścia, podprowadzający może zawsze oddać strzał bezpieczeństwa. Najważniejsze jednak, że żaden ze znanych mi trików nigdy nie jest stosowany przez osobę inną niż tropiciel bądź podprowadzający.

Każda sytuacja jest bardzo indywidualna i zależy od zachowania zwierząt, wielkości stada czy stopnia zagrożenia. Trzeba też pamiętać, że słonie to długowieczne zwierzęta, które różnią się charakterami i wyłącznie doświadczony człowiek może przewidywać, czego należy się spodziewać po danym osobniku. Dlatego nieobyty w afrykańskich łowach myśliwy z Europy powinien tylko zachować spokój i zaufać swojemu podprowadzającemu.

Podobnie jest podczas przemieszczania się samochodem. Czasem przez przypadek zdarza się wręcz najechać na wędrujące słonie. W trakcie ostatniej wyprawy przydarzyło się nam to wielokrotnie. Za każdym razem nasz podprowadzający gasił silnik i tak bez hałasu czekaliśmy, aż stado przejdzie obok nas. Niekiedy samochód był dla słoni na tyle interesujący, że podchodziły bardzo blisko. Często nas przy tym straszyły, udając szarżę, jednak spokój i opanowanie ani razu nas nie zawiodły. Co więcej, dzięki temu mamy wiele nagrań słoni z naprawdę bliska. Muszę powiedzieć, że widok słonia na wyciągnięcie ręki, i to stojącego w pozycji bojowej, czyli wypiętego na przednich nogach, z wysoko uniesionymi ciosami i nastawionymi bojowo słuchami, jest dosłownie strasznie piękny. Taki obraz budzi lęk, ale zarazem respekt. I to właśnie szacunek do słoni będzie tematem kolejnego wpisu.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Zimbabwe czekało na myśliwych

Jesteśmy jedną z pierwszych grup myśliwskich w Zimbabwe od zniesienia obostrzeń. Daje się odczuć radość wśród naszych gospodarzy, ale widać też wyraźnie, że pandemia mocno dotknęła miejscowych materialnie. Nasi przewodnicy oraz tubylcy są bardzo przyjaźnie do nas nastawieni i pomagają jak tylko się da. Mięso z upolowanych bawołów i słoni w większości trafia właśnie do nich. Część wykorzystujemy również w naszej kuchni.

W trakcie lockdownu, gdy nie było tutaj komercyjnych myśliwych, mocno wzrosło kłusownictwo, czego dowodem są widoczne na jednym z filmików wnyki zebrane przez miejscowych profesjonalnych myśliwych.

Polowanie jest wyjątkowo trudne. Pora deszczowa w Zimbabwe była najobfitsza od dekady. W buszu nadal jest sporo wody, a trawy porosły wyjątkowo wysokie. Każdy strzelony zwierz jest wypracowany i okupiony litrami potu. W teren wychodzimy rankiem przy 0°C. Już w południe praży słońce, a słupek rtęci wskazuje 30°C.

Na rozkładzie jak dotąd znalazły się m.in. dwa bawoły. Przed nami ostatnie wyjścia w busz i powrót do Polski.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Koronawirus zmienia plany wylotu na Czarny Ląd

Tworząc ostatni wpis, niejako trzymałem się nadziei, że jednak granice pozostaną otwarte i niebawem wyruszymy do Zimbabwe. Niestety już chwilę po publikacji okazało się, że widmo zamknięcia granic stało się rzeczywistością. Nie mnie oceniać te surowe środki bezpieczeństwa, trzeba się podporządkować i przetrwać, licząc na to, że niedługo wszystko wróci do normy. Jako rozsądni ludzie zostajemy w domu. Nie dlatego, że nie mamy wyjścia, ale dlatego, że bierzemy odpowiedzialność za nasze rodziny i bliskich.

Poniżej przedstawiam kilka zdjęć z ostatniego polowania na słonie, które udało się zorganizować na obszarze, dokąd mieliśmy się udać, ale właśnie musieliśmy przełożyć datę przylotu. Myśliwi odbyli wspaniałe łowy z dużą dawką emocji. Jak widać, z pozyskanego słonia nic się nie marnuje i łowiecka adrenalina opada w trakcie posiłku w plenerze, składającego się z właśnie strzelonego zwierza – czy można sobie wyobrazić bardziej naturalne afrykańskie łowy? Aż się łezka w oku kręci, że zaplanowaliśmy termin wyjazdu akurat na wybuch epidemii w Europie, ale któż mógł przewidzieć taką sytuację.

Pamiętajmy, że zamknięcie granic dotyczy nie tylko nas i branży turystycznej w Europie. W chętnie odwiedzanych krajach Czarnego Lądu safari jest, jak wiemy, rezerwowane z przynajmniej siedmiomiesięcznym wyprzedzeniem. Każda umowa na wyjazd pociąga za sobą pewne konsekwencje, bo mamy tu naczynia połączone. Organizatorzy czy to polowań, czy to innego rodzaju safari muszą zapełnić grafik w taki sposób, by zapewnić ciągłość zarobków sobie i swoim wspólnikom. Ci z kolei mają za zadanie utrzymać infrastrukturę i zagwarantować pracę obsłudze. Obecna epidemia dotyka Afrykę równie mocno co nas, mimo że koronawirus nie rozwija się tam w takiej skali. Gospodarka światowa stanęła. Stanął również ruch turystyczny, a niestety w ubogich krajach afrykańskich nie ma co liczyć nawet na najmniejszą pomoc państwa. Warto pomyśleć o tych wszystkich ludziach, którzy przez lata starali się maksymalnie dogodzić nam na naszych wyjazdach – oni tak samo jak my stoją teraz w obliczu wyzwania.

Miejmy nadzieję, że sytuacja szybko się unormuje. Osobiście wierzę, że latem bądź jesienią będziemy mogli się przywitać z przyjaciółmi w Zimbabwe.

W tym trudnym czasie wszystkim czytelnikom „Braci Łowieckiej” oraz tego bloga życzę dużo zdrowia, spokoju, a zwłaszcza ludzkiej twarzy w dobie epidemii. Pokażmy, że tworzymy wspólnotę, za którą bierzemy odpowiedzialność.

Jakub Piasecki, fot. arch. Biura Polowań Argali

Czytaj więcej

Już niebawem Zimbabwe!

Czas leci bardzo szybko. Zaraz czeka mnie wylot do Zimbabwe na kolejną wspaniałą przygodę łowiecką. Nadeszła pora na przygotowania. Trzeba zgubić kilka zbędnych kilogramów, a przede wszystkim odpowiednio się nastroić, tak żeby godnie przeżyć kolejne spotkanie z mieszkańcami sawanny. Niejako od mojej pierwszej wizyty na Czarnym Lądzie za każdym razem, kiedy zbliża się moment powrotu do mojego drugiego domu, odruchowo sięgam po swoje biblie z kategorii afrykańskie polowanie i wertuję je po raz kolejny. Zdecydowanie nie należę do moli książkowych, jednak jak już kiedyś wspominałem na tym blogu, są dwie obowiązkowe pozycje dla miłośników safari – „Róg myśliwego” Roberta C. Ruarka oraz dostępna niestety tylko w wersji angielskiej „The White Bushman” (Biały Buszmen) autorstwa Petera Starka. Z tą drugą książką, wydaną w 2011 r. przez Protea Boekhuis, mam szczególne wspomnienia, ponieważ pierwszy raz czytałem ją w Kambaku, w przerwach w łowach na antylopy. Tym razem chciałbym się z wami podzielić jednym z opisów polowania na słonie, w którym uczestniczył Stark na dzisiejszym terytorium Parku Narodowego Etoszy w północnej części Namibii.

Gdy moja ekipa Buszmenów naprawiała ogrodzenie, postanowiłem razem ze Stefanusem podążać tropem słonia (…) jedynie po to, by go przestraszyć. Na tym etapie cierpiałem już na bóle pleców i miałem problem z lewą nogą, więc mogłem chodzić tylko z pewnym trudem.

Stefanus tropił zwierzę, a ja poszedłem za nim z moją starą trzysta trójką. Nie zaszliśmy daleko, bo zobaczyliśmy, że słoń żeruje przed nami w odległości ok. 50 metrów. Wiatr był dla nas niezbyt korzystny, ale chciałem po prostu wypalić w powietrze nad słoniem, by go przestraszyć. Gdy zagrzmiał strzał, zwierzę stanęło dęba i momentalnie uniosło w górę trąbę, by sprawdzić wiatr. Wiedziałem, że to oznacza kłopoty. Kiedy słoń poczuł nasz zapach, lekko opuścił łeb, rozpostarł uszy wysoko nad głową, zatrąbił ze złością i ruszył prosto w naszym kierunku z wysoko podniesioną trąbą. Zrozumiałem, że to zdecydowana szarża, i krzyknąłem do Stefanusa, by uciekał. Wystartował stamtąd jak wichura. Ja za nim najszybciej, jak tylko mogłem ze swoją przetrąconą nogą, czyli w nieco większym tempie niż marszem. Próbując ujść, przeładowałem moje trzysta trzy. Doszedłem do ślepego zaułka przy wyślizganym od kroków zwierząt błotnym basenie. Słoń był tuż. W ostatniej chwili, gdy dzieliło nas około 15 metrów, odwróciłem się i instynktownie oddałem strzał w głowę słonia, tak naprawdę nie celując. Zwierz upadł na ziemię obok mnie z dźwiękiem przypominającym uderzenie pioruna. Leżał nieruchomo, tylko koniec jego trąby poruszał się w górę i w dół. Przez jakiś czas nie mogłem uwierzyć, że jeszcze żyję. Kiedy patrzyłem na słonia, drżąc ze strachu, mimowolnie bełkotałem modlitwy. Stefanus podszedł ostrożnie. Jego twarz przybrała popielaty kolor, gwizdał przez zęby i ciągle potrząsał głową. Potem długo patrzył na mnie z różnymi pytaniami w oczach, jakby nie pojmował, co się stało. Zdałem sobie sprawę, że sam tego nie zrobiłem, tylko pomoc z góry cudownie mnie uratowała w ostatniej chwili. Przyjrzawszy się bliżej, zobaczyłem, że kula w kal. .303 weszła w czaszkę tuż nad lewym okiem i spowodowała błyskawiczną śmierć zwierzęcia… (tłum. Jakub Piasecki).

Oczywiście to klasyczna opowieść doświadczonego profesjonalnego myśliwego z Afryki. Chyba każdy z nich w ostatniej chwili strzelał do szarżującego słonia i po idealnym strzale w łeb kładł zwierza dosłownie u swoich stóp. Trudno powiedzieć, ile z tych sytuacji jest prawdziwych. Jeśli chodzi o Starka, to śmiem twierdzić, że nie fantazjuje (polecam tutaj całą jego książkę i resztę opowiadań, które w Namibii funkcjonują jak legendy).

Na koniec zostawię cię, drogi czytelniku, z dwiema myślami. Wielokrotnie rozmawiałem z myśliwymi, którzy zawodowo podprowadzają w trakcie polowań na słonie, i nigdy, ale to nigdy nie widzieli, jak ktoś położył słonia strzałem w łeb podczas szarży. Ciekawe zatem, skąd tyle takich przypadków w literaturze. Z drugiej strony osobiście doświadczyłem na swoich plecach potu ze strachu przed szarżującym prosto na mnie bawołem. To tylko dowodzi, że polowanie na przedstawicieli afrykańskiej wielkiej piątki bywa nieobliczalne.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej