Polowanie na lamparty

Jakiś czas temu obwód łowiecki Kambaku w Namibii udostępnił ofertę polowania na lamparta, którą rozpowszechniłem na swoim profilu na Facebooku. Przy tej okazji wywiązała się zażarta dyskusja. Brali w niej udział, oczywiście, pseudoekolodzy, a także sami myśliwi. I to właśnie komentarze kolegów po strzelbie skłoniły mnie do napisania po raz kolejny kilku słów o polowaniach na lamparty.

Na początek trochę humoru. Niedawno bardzo mocno uzmysłowiłem sobie, że niestety są wśród nas patologiczne jednostki niepotrafiące przemilczeć swoich braków w wiedzy i doświadczeniu. W dyskusji internetowej pod postem promującym polowanie na lamparta pojawił się komentarz, którego autor przedstawił się jako praktykujący myśliwy i stwierdził, że tylko – jak to ujął – „debile” mogą polować na tak piękne zwierzę. Jako jeden z tych „debili” na wstępie muszę z przykrością zauważyć, że edukacja łowiecka kuleje również w naszym środowisku. Nigdy nie sądziłem, że na blogu myśliwskim będę wyjaśniał to, że jako myśliwi polujemy w oparciu o zasadę regulacji liczebności gwarantującą funkcjonowanie całego ekosystemu, a wyznacznika naszych działań nie stanowi podział na „zwierzęta ładne” i „zwierzęta brzydkie przeznaczone do odstrzału”. Pytanie, który gatunek jest na tyle „brzydki”, że autor wspomnianego komentarza na niego poluje.

Zostawiam jednak żarty na boku i przechodzę do meritum. W Namibii liczba dziko żyjących kotów, zwłaszcza lampartów, gepardów i lwów, podlega regularnej kontroli. Inwentaryzacji drapieżników dokonują zarządcy obwodów łowieckich (właściciele farm, zarządcy parków narodowych, zarządcy miast), a organem kontrolującym wyniki inwentaryzacji jest NAPHA (Namibijski Związek Profesjonalnych Myśliwych, ang. Namibia Professional Hunting Association) w porozumieniu z Ministerstwem Środowiska i Turystyki. Każdy obwód, który chce zorganizować odstrzał lamparta, ubiega się o specjalne upoważnienie wydawane przez ministerstwo i ważne tylko przez rok, przy czym liczebność danego gatunku musi być na tyle duża, że mimo odstrzału zostanie zapewniona ciągłość istnienia populacji zamieszkującej dany obszar. W przypadku lampartów rachunki nie są skomplikowane, ponieważ to bardzo terytorialne koty i jedynie w okresie godów tolerują innego osobnika na swoim terenie. Wielkość terytorium zależy od zasobności w pożywienie i wodopoje. Obecność fotopułapek przy zbiornikach z wodą pozwala zinwentaryzować koty oraz ocenić ich płeć, wiek i wielkość. Obwód, który otrzyma upoważnienie od ministerstwa, wnioskuje o imienną zgodę na odstrzał dla konkretnego myśliwego. Nierzadko się zdarza, że przedstawiciele urzędu i NAPHA kontrolują sposób przeprowadzenia polowania. Warto w tym miejscu przypomnieć, że zgodnie z namibijskim prawem można pozyskiwać tylko osobniki płci męskiej o wadze powyżej 50 kg. Czas polowania ogranicza się do momentu, gdy operuje słońce, poniważ w Namibii obowiązuje całkowity zakaz stosowania sztucznego światła w celach łowieckich. Po polowaniu pozyskany osobnik jest sprawdzany przez przedstawicieli obu wymienionych wyżej instytucji. Jak widać, łowy podlegają ścisłej kontroli na każdym etapie. Złamanie któregoś z zakazów powoduje, że obwód traci licencję na organizację polowań.

Dlaczego poluje się na lamparty? Przede wszystkim nadmierne wysycenie drapieżnikami danego terenu powoduje dotkliwe szkody w zwierzynie i zwierzętach gospodarskich. Problem wiąże się z liczbą pojawiającego się potomstwa (przypomnę, że młode przebywają z matką przez trzy lata). Za pomocą odstrzałów dąży się do takiej sytuacji, aby młode lamparty mogły zajmować terytoria po starych samcach. Osobniki wędrujące w poszukiwaniu terytorium na długich dystansach prędzej czy później trafiają na stada bydła domowego i pojawiają się problemy, ponieważ lampart, który zasmakuje w zwierzętach hodowlanych, już do końca życia będzie na nie polował. Warto wspomnieć, że Namibia to kraj pasterski i hodowla zwierząt stanowi wielopokoleniową tradycję. Lokalna ludność uważa więc lamparty za duży problem i często są one nielegalnie uśmiercane bez żadnej racjonalnej selekcji. Ekskluzywność i cena polowania na te koty z jednej strony pozwala choć trochę zrekompensować straty hodowcom, a z drugiej zniechęca członków miejscowej społeczności do bezmyślnego zabijania lampartów.

Sporo osób sądzi, że łowiectwo afrykańskie to istny chaos przyrodniczy i biznes dla wybrańców. Prawda wygląda jednak zupełnie inaczej, a w wielu punktach działania myśliwskie okazują się bardziej perspektywiczne i przemyślane niż w naszej „eko” Europie. Polowania na lwy, lamparty, słonie, krokodyle czy hipopotamy w niektórych kręgach kojarzą się ze zbędnym snobizmem, warto jednak pamiętać, że mimo abstrakcyjnych cen takich łowów są one podyktowane względami przyrodniczymi i społecznymi. W krajach takich jak Namibia do polowania nie dorabia się teorii czy ideologii, tylko jeżeli zachodzi konieczność jego przeprowadzenia, to stara się z tego stworzyć wartościowy produkt.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Po trzech tygodniach… Mamy lamparta

Kilka dni po nieudanej próbie postanowiliśmy spróbować ponownie zanęcić lamparta w dwóch nowych miejscach. Tym razem przynętę – również w postaci impali – po długim śladzie wleczenia ukryliśmy w gęstym buszu pod osłoną gałęzi. Po intensywnych rozmowach doszliśmy do wniosku, że być może przewieszona przez gałąź impala wyglądała dla naszego ongue nienaturalnie. Poradziliśmy się w tej kwestii znajomego myśliwego, który zjadł zęby na polowaniach na koty. Stwierdził, że w Kambaku nie mamy hieny centkowanej (bardzo agresywnej) i lampart nie musi dźwigać zdobyczy na drzewo, tylko może ją w spokoju konsumować na ziemi w ukryciu. Prawdopodobnie dlatego przynęta na wysokości wydała się mu podejrzana. I rzeczywiście, jak się zastanowić, to ja z Pauliną również spotkaliśmy lamparta zżerającego strusia na ziemi. Postanowiliśmy zatem pójść tym tropem.

Tak jak poprzednim razem ongue pojawił się na śladach wleczenia w nocy, wkrótce po tym, jak przygotowaliśmy przynętę. Z tą jednak różnicą, że teraz plan zadziałał. Lampart poszarpał impalę, zjadł najlepsze mięso (schaby i szynki), po czym oddalił się w busz. Po dwóch dniach znowu pojawił się nocą i dokończył impalę. To już połowa sukcesu – mamy kota na przynęcie!

Nadszedł więc czas przygotowania czatowni. Powinna ona wyglądać bardzo naturalnie, tak że człowiek patrzący w ciągu dnia na miejsce, gdzie się znajduje, musi się wysilić, żeby ją dostrzec. Kamuflaż należy wykonać w całości z naturalnych elementów, czyli trawy, gałęzi i liści. Co bardzo ważne, wszystkie te elementy trzeba dostarczyć z zewnątrz, bo gdy czujny kot zobaczy świeżo złamane gałęzie i pościnane trawy, to „pozamiatane”. Grunt w tym, żeby po wykonaniu czatowni wygląd całego otoczenia się nie zmienił. Gdy lampart zna już dane miejsce i kojarzy je z pożywieniem, jest dużo łatwiej, jednak za każdym razem, zanim zwierz się zbliży, obejdzie wszystko dokoła.

Po pierwszej zjedzonej impali były kolejne. Duży (prawdopodobnie) samiec przychodził regularnie co drugi dzień. Co jakiś czas pojawiały się tropy młodszego lamparta, również odwiedzającego miejsce wabienia. Myśliwi przesiedzieli sporo godzin w wyczekiwaniu w bezruchu. Niestety wielki kot był cwany i żywił się pod osłoną nocy. Zgodnie z prawem w Namibii na lamparta można polować w godzinach dziennych. Czas graniczny to pół godziny przed wschodem słońca i pół godziny po zachodzie. Do tego obowiązuje zakaz stosowania sztucznego światła. Co prawda nikt tego nie powie wprost, ale powszechnie wiadomo, że wielu myśliwych łamie prawo. My nie złamaliśmy. Niestety lampart ani razu nie popełnił błędu i nie przyszedł nieco wcześniej do zanęty ani nie został trochę dłużej. Za to po pewnym czasie regularnie wykładane mięso zwabiło mnóstwo szakali, sępów i hien. Można by rzec, że jak zrobiło się przy mięsie gęsto, to stary lampart zrezygnował z naszej stołówki i tym samym ogłosił koniec polowania.

Bardzo się cieszymy, że dokarmiliśmy naszego kocura. Każdy z nas, kto uczestniczył w tym polowaniu – czy to w roli myśliwego, czy to w roli organizatora zanęty – miał nadzieję, że pewnego dnia ongue popełni błąd. Nie popełnił i dlatego pozostaje nieuchwytnym i niedoścignionym łowcą w Kambaku.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Nieudana próba zanęcenia lamparta

Jak już pisałem, mi i mojemu afrykańskiemu przyjacielowi przypadł honor pośredniego uczestniczenia w polowaniu na lamparta. Dlaczego pośredniego? Bo to niestety nie my polujemy. Wspominałem też, że bardzo trudno jest spotkać tego kota, więc łowy odbywają się praktycznie cały czas z zasiadki przy wyłożonej padlinie. Sęk w tym, że lamparta niełatwo przechytrzyć. W myśliwskim świecie krąży mnóstwo opowieści o tym, jakie triki można stosować przy umieszczaniu przynęty. Jedni wykorzystują do tego mięso ośle, inni – owcze, a jeszcze inni po cichu łamią przepisy, licząc, że nikt się nie dowie. Koniec końców wszyscy ci fachowcy są zgodni co do jednego – każdy myśliwy musi wypracować swoją własną strategię metodą prób i błędów. Tak więc postanowiłem pozbierać do kupy wszelkie podstawowe zasady i zacząć działać.

Przy wykładaniu padliny pozoruje się polowanie innego kota. My trzymaliśmy się reguły, że wykorzystujemy zwierzęta, na które lampart poluje na co dzień w Kambaku, czyli młodego hartebeesta, młode gnu, impalę lub guźca. Przed pozyskaniem przynęty najpierw wyszukuje się odpowiednie miejsce. Trzeba się przy tym troszeczkę nagłówkować. Należy wybrać drzewo, które ma gałęzie prostopadle odchodzące od pnia, żeby zachęcić kota do wspinaczki po zdobycz. Miejsce nęcenia musi być oddalone maksymalnie 60–80 m od przyszłej czatowni. Kluczową rolę odgrywa kierunek panujących wiatrów, tak by lampart zwęszył padlinę, ale nie wyczuł ludzkiej obecności.

Gdy znalazłem według mnie doskonałe miejsce do wabienia, przystąpiłem do polowania na zanętę (młodą impalę). Od momentu pozyskania pod żadnym pozorem nie można zostawić na niej ludzkiego zapachu. Z tego powodu dzień przed całą operacją moczyłem gumowe rękawiczki w treści żołądkowej. Komfort pracy w tym przypadku nie jest najważniejszy. Po strzale przynętę umieściłem w plastikowej skrzyni, która wcześniej również została wysmarowana treścią żołądkową, a następnie przetransportowaliśmy ją z Paulusem do punktu oddalonego o ok. 400 m od miejsca wabienia. Tam upozorowaliśmy zabicie impali przez lamparta, czyli wypatroszyłem zwierzę i obficie poznaczyliśmy trawy oraz młode krzewy tworzące busz farbą. Następnie zatarliśmy ślady ludzkich stóp. Należało jeszcze spreparować ślady wleczenia przez kota zdobyczy. Troszkę się przy tym nagimnastykowaliśmy, ale po godzinie udało nam się zaciągnąć impalę pod drzewo. Nie można tego zrobić byle jak, ponieważ najczęściej lampart znajduje ślad wleczenia i nim podąża. Przy umieszczaniu zanęty musi panować pełen profesjonalizm – żadnych zbędnych ruchów, rozmów, śladów itd. Jedna osoba wnosi impalę na drzewo i mocuje na gałęzi, a wszystkie wnętrzności zostają na dole. Lampart bowiem zawsze po zabiciu patroszy zwierzę, zżera narogi, a resztę zabiera na górę. Ja zostawiłem narogi pod drzewem, żeby bardziej zachęcić kota do jedzenia. Tak przygotowane miejsce wabienia należy opuścić, zacierając ślady. Czatownię wykonuje się dopiero w momencie, kiedy lampart zainteresuje się padliną. Za pierwszym razem podchodzi do takiej zdobyczy z niesłychaną ostrożnością. Później, kiedy już się przyzwyczai, robi się nieco łatwiej.

Tak w dużym skrócie wyglądało przygotowanie mojej pierwszej w życiu zanęty na lamparta. Tworzenie czatowni przedstawię w kolejnym wpisie.

Następnego dnia rano wybraliśmy się z Paulusem, żeby sprawdzić nasze miejsce. Na wszelki wypadek wziąłem ze sobą broń, bo nigdy nic nie wiadomo. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, kiedy tam, gdzie upozorowałem śmierć impali, zobaczyliśmy wielki trop ongue. Przechodził w pobliżu i zwęszył krew. Paulus, który doskonale zna się na tych sprawach, stwierdził, że kot udał się naszym śladem wleczenia jak po sznurku aż pod samo drzewo. I tutaj kiszka – lampart obszedł je dokoła, usiadł niedaleko i obserwował. Mój afrykański przyjaciel stwierdził, że musiało to trwać bardzo długo, bo ślady siedzenia na ziemi były wyraźne i głębokie. Zwierz zostawił też duże tropy łap. Wszystko wskazywało na to, że to dorosły samiec – a więc taki, jakiego szukaliśmy. (W Namibii, jeżeli ma się zezwolenie na strzelenie lamparta, można strzelić tylko dorosłego samca. Całe polowanie jest objęte licznymi restrykcjami, o których również napiszę w przyszłości).

Nie wiedzieć czemu kot po długich obserwacjach przygotowanej dla niego uczty oddalił się w busz. Nawet nie powąchał z bliska mięsa ani nie spróbował – dokładnie ocenił sytuację i odszedł. To niesamowite, lampart był na tropie od razu po wyłożeniu przynęty, ale coś mu się nie spodobało, czymś się zdradziłem przy przygotowywaniu tej operacji. Gdy to bardzo inteligentne zwierzę zdemaskuje niecny plan, po prostu znika i już więcej nie podejdzie do tak wyłożonej przynęty. Bardzo długo zastanawiałem się nad tym, co mogło mnie wydać. Może jakaś nienaturalnie złamana gałąź czy resztka zapachu? Nie mam pojęcia.

Po tym zdarzeniu pewien profesjonalny myśliwy powiedział mi, żebym się nie zniechęcał, tylko próbował dalej – i w końcu mi się uda. Cały ten przypadek był nie tylko cenną lekcją, lecz także bardzo przejmującą przygodą. Wabienie tego kota to trochę jak próba oszukania samego siebie.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Tajemnice ongue, czyli lamparta

Widziałem lwy, które są olbrzymimi kotami. To istna góra mięśni obleczona w wielkie kły. W dodatku ryczą tak przeraźliwie, że trudno opanować naturalny strach. Widziałem wilki, które polują w watahach i mają bardzo rozbudowany system socjalny. Odgłos wyjącego wilka to jeden z najpiękniejszych dźwięków, jakie stworzyła matka natura. Widziałem też hieny, które miażdżą kości. W całym swoim życiu nie spotkałem jednak zwierzęcia tak inteligentnego i przebiegłego jak lampart.

Ongue (lampart w języku Owambów) to maszyna do polowania. Te drapieżniki rodzą się od razu ze zdolnościami i instynktem doskonałego myśliwego. Czas, który młode spędza z matką, czyli 2–3 lata, to okres szlifowania do perfekcji talentu, z którym przyszło na świat. Nie ma drugiego kota, który wśród Namibijczyków budziłby tyle samo lęku co szacunku i podziwu. Mówi się, że lamparta w buszu można spotkać w dwóch sytuacjach: kiedy jest ciekawy i pozwoli na to spotkanie albo kiedy siedzi na upolowanej zdobyczy. Ten drugi przypadek należy naprawdę do rzadkości, bo ongue poluje głównie pod osłoną nocy, zaraz po łowach patroszy swoją zdobycz i wnosi ją na drzewo.

Oczywiście wyjątkiem są olbrzymie parki narodowe, które każdego dnia odwiedza tysiące turystów. Tam zwierzęta kompletnie nie zwracają uwagi na ludzi tkwiących w samochodach terenowych. Choć waga dorosłych samców potrafi oscylować wokół 100 kg, to te zwierzęta, wyposażone w kły i ostre jak brzytwa pazury oraz niesłychany intelekt, prawie nigdy nie atakują dorosłych, zdrowych antylop. Polują natomiast na te osobniki, które pokonają z łatwością i bez strat energii. Dorosłe koty nie lubią nieudanych łowów – jeżeli decydują się na atak, oznacza to, że został on w pełni przemyślany, poprzedzały go godzinne obserwacje, a jego efekt jest z góry przesądzony. Jedynie młodym lampartom, które uczą się polować pod okiem matki, czasem coś się wymknie (tak było z bykiem impali, którego strzeliłem zaraz po przyjeździe).

Nie jest tak, że lamparty żyją i polują sobie, a my – sobie. One doskonale wiedzą, co robią ludzie i jak to robią, ale po prostu akceptują naszą obecność i poczynania. Na przykład, na farmie przy każdym wodopoju mamy ambony obserwacyjne. Gdy lampart chce podejść do tego miejsca, poświęca na to kilka godzin. Wielokrotnie sprawdzaliśmy to z naszym trackerem. Ten dziki kot najpierw kontroluje wszystkie możliwe drogi prowadzące do wodopoju. Jeżeli napotka samochód albo niedawno pozostawiony ludzki ślad, rezygnuje, a jeżeli wszystko wygląda naturalnie, wspina się na drzewo w odległości paruset metrów od wodopoju i obserwuje. Potem udaje się pod ambonę i bada świeżość ludzkich śladów.

W Kambaku żaden lampart nigdy nie został strzelony przy wodopoju. Ta ostrożność wynika z faktu, że na ambonie często siedzą ludzie. Lampart uwielbia obserwować, za to nie cierpi i nie pozwala być obserwowanym!

O tym kocie można pisać historie bez końca. Każdy profesjonalny myśliwy ma do opowiedzenia wiele ciekawych anegdot o swoich przeżyciach i doświadczeniach związanych z lampartem, a czasem nawet kilka blizn do pokazania.

Ale czy da się w ogóle polować na tę maszynę do polowania? Wydaje się to mało realne i rzeczywiście szanse na powodzenie są nikłe. Z drugiej jednak strony wielu myśliwych może się pochwalić trofeum przywiezionym z Afryki. Dlatego przez najbliższe tygodnie razem z moim afrykańskim przyjacielem, doświadczonym w tych sprawach, będziemy się przygotowywali do polowania na lamparta. W następnym wpisie postaram się przedstawić szczegóły tego przedsięwzięcia.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej