Łowiectwo bez planów i myśliwy bez kręgosłupa?

Kończący się sezon zbiorówek jak zwykle skłonił mnie do pewnych przemyśleń. Pierwsze z nich dotyczy tematyki często się pojawiającej w dyskusjach między samymi myśliwymi – elementu planistycznego jako podstawy funkcjonowania gospodarki łowieckiej. Niedawno w tym kontekście przypomniałem sobie zamierzchłe czasy studiów i jeden szczególny wykład, który utkwił mi w pamięci. Otóż prowadzący go profesor rzucił banalne stwierdzenie. Powiedział mianowicie, że praca leśnika i pasja myśliwska mają wiele wspólnego, ponieważ całe leśnictwo i łowiectwo w Polsce funkcjonują wyłącznie na podstawie wszelkich planów krótko- i długoterminowych. Im lepsze i dokładniejsze są te plany, tym lepsze rezultaty osiągają zarówno leśnicy, jak i myśliwi.

Bardzo często odnośnie do zmian zachodzących w administracji łowieckiej słyszymy zarzut, że właśnie element planistyczny całkiem leży, że plany łowieckie są zawyżane, że myśliwi nie myślą perspektywicznie itd. Fora łowieckie aż huczą od negatywnych opinii wyrażanych przez samych myśliwych, a dotyczących wyników inwentaryzacji. Jednak czy tak to wygląda naprawdę? Już od kilku lat pojawiają się głosy, że niedługo nie będzie na co polować. Sam często się nad tym zastanawiam, zwłaszcza jeśli chodzi o jelenie. Tymczasem niedawno przeprowadzone i sygnalizowane na łamach badania nad stanem jeleniowatych w RDLP w Szczecinie pokazały wielką skalę niedoszacowania ich liczebności, co można spokojnie odnieść do całego kraju. Po kolejnych inwentaryzacjach WŁPH podlegają korektom, w rubryce pozyskanie wartości często idą w górę. Kolejny sezon zwiększonego odstrzału mija, a tu zaskoczenie, ponieważ plany wykonano, a zwierzyny nie ubywa. Okazuje się wręcz, że myśliwy to raczej dobry hodowca niż rzeźnik. Oczywiście można poddać pod dyskusję stosunkowo szybkie wykonanie planów przy legalności stosowania celowników termo- i noktowizyjnych do odstrzału dzików. Pozostając jednak optymistą, w tym wpisie stwierdzę, że obserwacje dowodzą raczej wzrostu liczebności jeleniowatych. Pytanie, czy nie lepiej byłoby usprawnić dotychczas działającą machinę, która funkcjonowała zgodnie z wizją nakreśloną przez profesjonalistów, niż w imię walki z ASF-em wpuścić do lasu armię i policję. Przyszłość pokaże, czy odbieranie kompetencji fachowcom miało jakikolwiek sens.

Drugie przemyślenie dotyczy rzekomo złej atmosfery towarzyszącej polowaniom w Polsce. To oczywiście prawda, że hejt leje się nawet nie strumieniem, ale wręcz rwącym potokiem i chyba nigdy nie mieliśmy tak wrogiego nastawienia społeczeństwa do nas. Związane z walką z ASF-em zmiany w prawie łowieckim oraz dopuszczenie stosowania termo- i noktowizji dzielą nas na dwa obozy. Analizując media społecznościowe, można dojść do smutnej i często powtarzanej konkluzji, że sami jesteśmy dla siebie największymi wrogami. Te wszystkie negatywne informacje bombardują nas tak mocno, że coraz powszechniej popadamy w stan zawieszenia i ogólnie panujący marazm.

Jednak czy dociera do nas rzeczywistość czy raczej jej zafałszowana wersja? Nie od dziś wiadomo, że nic nie jest tak socjalnym elementem łowiectwa jak polowania zbiorowe organizowane w okresie jesienno-zimowym. Uczestnictwo w zbiorówce umożliwia rozmowy z wieloma kolegami i pozwala zweryfikować to, co podają media. Dla mnie ten sezon był bardzo intensywny, odwiedziłem dużo kół łowieckich, uczestniczyłem w polowaniach zarówno komercyjnych, jak i tych, nazwijmy je, wewnętrznych, dla członków koła i osób z ich kręgu. Na koniec sezonu czuję się podbudowany, bo okazuje się, że trolle i chamy działają głównie w sieci. Ja zaś przemierzyłem Polskę wzdłuż i wszerz i na polowaniach spotkałem się z życzliwością, zrozumieniem oraz pozytywną atmosferą. Myśliwi na zbiorówkach ukazują zupełnie inne oblicze, niż narzuca nam opinia publiczna. To zżyta grupa pasjonatów pomagających sobie wzajemnie. Patrząc globalnie, to naprawdę bardzo budujące, że kiedy w kwestiach administracji i samorządności doświadczamy chaosu, jednostki potrafią oddolnie świetnie zorganizować tę rzeczywistość. Może problem polega na tym, że kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą i my sami, nie wierząc w naszą jedność, mało robimy, by umacniać nasze struktury.

Jedno dla mnie jest pewne. Poprzedni rok pokazał, że cokolwiek by się działo, na dole odpowiedzialni ludzie wykonują należycie swoją nieocenioną pracę. Dbają nie tylko o funkcjonowanie zrzeszenia, lecz także o relacje z innymi grupami społecznymi, np. rolnikami. Miniony rok dowiódł również olbrzymiej siły oddolnych inicjatyw naszych kolegów, którzy robią bardzo dużo dla promocji łowiectwa w społeczeństwie. Im więcej na górze kłótni i bezcelowych działań, tym więcej na dole pojawia się trafionych akcji!

To nie nazwiska i funkcje budują Polski Związek Łowiecki, ale pasjonaci, którzy codziennie poświęcają się na rzecz zrzeszenia. Trudno o lepszą podstawę do tworzenia silnej organizacji. Pytanie tylko, co zrobić, żeby umożliwić tym pasjonatom dalsze działanie.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Co dalej z jeleniami?

Tym razem chciałbym się podzielić kilkoma spostrzeżeniami, a także publicznie uderzyć się w piersi, ale po kolei.

Jeleń dla mnie to jak dla wielu innych łowców najważniejszy wśród łownych gatunków zwierząt. Od najmłodszych lat odgłos ryczącego byka budził we mnie najsilniejsze emocje. Pozwalał funkcjonować bez snu, byleby jak najwięcej czasu spędzić w lesie. Zawsze starałem się jak najlepiej zgłębić temat jeleni, zdobyć wiedzę zarówno teoretyczną, jak i tę praktyczną od bardziej doświadczonych myśliwych. Każdy byk jest dla mnie piękny, każde pozyskane trofeum zasługuje na ogromną cześć (moje priorytety uległy zmianie po wizycie na Czarnym Lądzie, jednak to już inna historia).

Regularnie poluję w okręgu olsztyńskim i niejednokrotnie dzieliłem się na tym blogu oraz na łamach papierowego wydania „Braci Łowieckiej” emocjami związanymi z polowaniem z podchodu na to królewskie zwierzę. Teraz, zostawiwszy emocje na boku, chciałbym się uderzyć mocno w piersi. Przez wiele lat należałem do krytyków kryteriów selekcji odstrzału byków jeleni w moim okręgu. Zawsze myślałem, że myśliwych traktuje się zbyt surowo, a zasady są oderwane od rzeczywistości i nie pozwalają na łowieckie spełnienie. W momencie, kiedy kryteria się zmieniły na według mnie bardzo łagodne (zwłaszcza w moim okręgu), okazało się, że tak jak kiedyś z trudem przychodziło znaleźć byka selekcyjnego, tak obecnie trudno znaleźć osobnika, którego nie można strzelić.

Całe rykowisko spędziłem rozmyślając nad tym, czy to dobrze. Nie jestem naukowcem i zapewne brak mi wiedzy, która pozwalałaby jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Mam jednak parę spostrzeżeń podpartych faktami. Po pierwsze, jakość trofeów byków jeleni w ostatnich kilku latach zarówno w moim okręgu olsztyńskim, jak i w przeważającej części kraju powędrowała wykładniczo w górę. Pamiętam, że kiedyś robiło się wielkie zamieszanie, gdy ktoś pozyskał byka o masie wieńca ok. 8 kg. Dzisiaj, oczywiście, nikt nie ujmuje piękna takiemu trofeum, jednak podobne wieńce stały się na tyle powszechne, że poruszenie powstaje przy bykach przekraczających 10 kg, przy czym również taka masa w niektórych regionach nie uchodzi za coś nadzwyczajnego.

Chyba każdy przyzna mi rację, że z roku na rok jesteśmy świadkami pozyskiwania coraz to mocniejszych i piękniejszych wieńców jeleni, a co przy tym najbardziej budujące, byki w wieku powyżej 10 lat przestały stanowić wyjątek! Wynika to zdecydowanie z wieloletniego stosowania surowych kryteriów selekcji. Zaciskanie zębów przyniosło efekty, których osobiście się nie spodziewałem. Z perspektywy czasu uważam, że bardzo się myliłem, krytykując obostrzenia dla myśliwych dotyczące zasad odstrzału. Jakość osobnicza wyrażona w masie i formie wieńców naprawdę imponuje w stosunku do lat ubiegłych. Nie wchodząc głębiej w szczegóły, sądzę, że surowe selekcjonowanie drugiej klasy wieku przed zakończenia budowy kośćca, czyli osiągnięciem 7–8 lat, pozwoliło wielu osobnikom dożyć momentu, w którym zwierzę przeznacza energię głównie na budowę wieńca. Tak naprawdę dopiero wówczas wiemy, na co stać konkretnego osobnika.

W związku z tym mam teraz duży dylemat przy ocenie obecnych kryteriów selekcji byków jeleni. Z jednej strony myśliwym bardzo prosto dokonać prawidłowego odstrzału, z drugiej zaś 6–8-letnie, potężne dziesiątaki regularne, obustronnie koronne trafiają pod lufę bez względu na masę. A sami wiemy, że to często przyszłościowe osobniki, wykonujące największą pracę w czasie rykowiska. Do tego mam wątpliwości dotyczące ciągle się zwiększających planów odstrzału jeleniowatych. Nie wiem, czy problemem są założenia hodowli lasu mówiące o prowadzeniu młodych drzewostanów bez powodującego koszty dla Lasów Państwowych grodzenia czy rzeczywiście stany jeleniowatych wymknęły się spod kontroli. Czy przypadkiem nie jest tak, że po planie eksterminacji dzików (według najnowszych doniesień o ASF-ie niewpływającym na rozprzestrzenianie się choroby tak istotnie, jak chcieliby niektórzy) przyszedł czas na masową redukcję jeleniowatych? Komu na tym zależy? Rolnikom? Leśnikom? Bo na pewno nie myśliwym. Najsmutniejsze jest to, że ludzie to właśnie nami wycierają sobie gębę, obwiniając nas za wszystko – od szkód w płodach rolnych, przez ASF, aż po samo wykonywanie polowania. A w gruncie rzeczy, gdyby się dobrze temu przyjrzeć, z tych grup powiązanych z dzikimi zwierzętami to właśnie myśliwym najbardziej zależy na racjonalnym gospodarowaniu nimi – pozostałe prezentują skrajne podejścia, które z założenia w ogóle nie powinny być brane pod uwagę.

W trakcie tegorocznego rykowiska odpuściłem kilka sytuacji z bardzo mocnym, choć nie starszym niż siedem lat, stadnym dziesiątakiem regularnym, obustronnie koronnym. Jednak nie zamierzam krytykować obecnych rozwiązań zawartych w kryteriach selekcji, ponieważ być może za jakiś czas znowu będę bić się w piersi. Mam jednak nadzieję, że nie zniszczymy tej jakości osobniczej, którą z trudem budowaliśmy latami, oraz że nie pójdziemy w kierunku zachodniego sposobu myślenia i jedynym kryterium selekcji nie stanie się własność gruntu.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej