Jeszcze o Etoshy

Druga podróż (na pewno nie ostatnia) do Parku Narodowego Etosha obfitowała w poszukiwania słoni. Udało nam się spotkać jednego w średnim wieku. Normalnie podczas wyprawy do Etoshy widuje się dziesiątki tych zwierząt, jednak teraz, w porze deszczowej, olbrzymy przesunęły się w głąb parku do części nieudostępnionej turystycznie. Przypadkowo natknęliśmy się również na nosorożca czarnego, ale na szczęście uniknęliśmy niewygodnych przygód.

Występują dwa gatunki nosorożców – biały i czarny. Ten drugi jest stosunkowo łagodny. Jednak nosorożec czarny bywa bardzo agresywny. Nie potrzebuje w ogóle zachęty, by staranować grupę samochodów czy wdać się w walkę ze słoniami. Osobnik, którego spotkaliśmy, był tak wycieńczony upałem, że spokojnie przeciął nam drogę, pozując do zdjęć.

Na wielu fotografiach pod horyzontem pojawia się smuga przypominająca zbiornik wodny – to klasyczne złudzenie optyczne powstające przy olbrzymiej temperaturze na otwartym, rozległym terenie.

Druga wizyta w Etoshy stanowiła tylko wstęp do trzeciej. Lwy ciągle tam na nas czekają.

Paulina i Kuba Piaseccy

Czytaj więcej

Wizyta w Taxidermy

Pewnego dnia udało nam się załapać na wyprawę do Otjiwarongo, do placówki firmy Taxidermy (nazwa ta w języku angielskim oznacza preparowanie). To właśnie tam trafiają wszystkie trofea naszych gości. Na terenie Namibii istnieje tylko pięć oddziałów tej spółki posiadających certyfikację weterynaryjną. Pozwala to na legalny transport spreparowanych trofeów do wszystkich krajów na całym świecie. Taxidermy zajmuje się preparowaniem nie tylko zwierzyny, lecz także ryb oceanicznych czy rzecznych, które potrafią zadziwiać swoimi kształtami czy kolorystyką. Firma ma w ofercie wyprawianie skór, preparowanie medalionów, czaszek, ogonów i zębów, a nawet całych form zwierząt.

Jak się dowiedzieliśmy, w zeszłym roku pewien myśliwy pochodzący ze Stanów Zjednoczonych zażyczył sobie wyprawienia dorosłego samca żyrafy w całości. Dla Taxidermy nie ma rzeczy niemożliwych, więc preparatorzy podjęli się też tego wyzwania. Jednak ze względu na ograniczenia transportowe przygotowana forma musiała zostać podzielona na trzy elementy: szyja z głową, przednia część tułowia i tylna część tułowia. Po złożeniu jej w całość nie było żadnego najmniejszego znaku w miejscu łączenia poszczególnych kawałków.

Firma Taxidermy zatrudnia łącznie ok. 30 osób. Każda z nich ma wyznaczoną działkę, za którą odpowiada. W większości są to mieszkańcy Otjiwarongo. Rocznie eksportuje się stąd setki trofeów należących do myśliwych. Średni okres oczekiwania od momentu strzału do czasu otrzymania gotowej pamiątki wynosi 3–4 miesiące.

Od samego przestąpienia progu tego miejsca człowieka ogarnia zdumienie. Największa hala jest bowiem od góry do dołu wypełniona gotowymi trofeami. Niektóre z nich tworzą formy statyczne, a niektóre zostały uchwycone w ruchu. Zawierają w sobie tyle emocji, że człowiek ma wrażenie, iż znajduje się tuż obok całej tej akcji. W centrum hali wisi ogromny medalion słonia otoczony medalionami różnych antylop żyjących w Namibii. W kolejnej sali są spreparowane głowy antylop z rogami. W następnej można zobaczyć wysokie półki załadowane zasolonymi skórami, przygotowanymi do wyprawienia. W dalszej stoją cztery ogromne bębny używane do wyprawiania skór. Wykonuje się to tutaj przy użyciu naturalnych garbników roślinnych oraz środków chemicznych. Kolejny pokój to minizakład stolarski, gdzie przygotowuje się drewniane podstawki pod trofea oraz realizuje specjalne zamówienia gości, np. lampy czy krzesła z elementami spreparowanych części zwierząt. Następne pomieszczenie zawiera osiem małych zbiorników, w których moczą się głowy. Tutaj nikt nie zajmuje się ich gotowaniem ze względu na wysokie koszty. Zostawia się je w wodzie do czasu, aż wszystkie rozwijające się w niej drobne mięsożerne insekty i bakterie strawią całą żywą tkankę głowy.

Wizyta w Taxidermy pokazała nam, jak wygląda cała ścieżka obróbki trofeów po polowaniu myśliwego na Czarnym Lądzie. Jest to ogrom pracy, ale za to niezwykle ciekawej i przyjemnej.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

Wielkanocna wyprawa

Nasze tegoroczne święta wielkanocne spędziliśmy w najstarszym po Yellowstone parku narodowym na świecie – Etosha. W luźnym tłumaczeniu z języka oshikwanyama nazwa ta oznacza ogromne białe miejsce, dlatego że 25% powierzchni parku zajmuje wielkie jezioro, białe od soli i gliny. Pierwotnie było ono zasilane wodą z rzeki Kunene, która jednak przez tysiące lat zmieniła swój bieg, a jezioro wyschło. Teraz wypełnia się ono wodą tylko w porze deszczowej, i to na krótki czas. Miejsce to zostało odkryte po raz pierwszy w 1851 r. przez europejskich badaczy Afryki Charlesa Anderssona i Francisa Galtona, którzy przemierzali ten dziki teren w towarzystwie kupców z plemienia Owambo. Byli pod ogromnym wrażeniem tego, co tu zobaczyli, i postanowili utworzyć na tym terenie szlak kupiecki łączący północ Namibii na linii wschód–zachód.

Na powierzchni 22 270 km2 parku można spotkać niezliczone ilości zwierząt: zaczynając od ogromnych słoni, przez niebezpieczne lwy czy lamparty, a kończąc na owadach o niesamowitej kolorystyce i budowie ciała. Cały ten obszar jest bardzo zróżnicowany, również jeśli chodzi o występujące tam siedliska ekologiczne. Na odcinku 200 km przejeżdża się przez rozległe przestrzenie łąk i kolczastego buszu, las wysokich drzew liściastych na żyznych siedliskach, suche gliniasto-piaskowe pustynie oraz trawiaste tereny typowej sawanny. Dla nas, leśników, było to najciekawsze miejsce, jakie do tej pory widzieliśmy pod względem przyrodniczym. W Etoshy na szlaku znajduje się sześć ośrodków wypoczynkowych, w których można się zatrzymać na obiad czy nocleg. Każdy z nich jest skrupulatnie chroniony przez służby parku i otoczony wysokim na 3 m płotem – z wielkimi kotami nie ma żartów.

Już w momencie wjazdu do Etoshy każdy pojazd zostaje zarejestrowany w elektronicznym systemie. Jeżeli kierowca nie ma wykupionego noclegu na terenie parku, a nie opuści go do godz. 19.00, pracownicy rozpoczynają poszukiwania. Wszystko ze względu na bezpieczeństwo. Cały teren, z wyłączeniem jedynie obszarów wokół hoteli, jest objęty całkowitym zakazem wychodzenia czy nawet wychylania się z auta. Etosha to bowiem bardzo dziki rezerwat przyrody, który mimo ogrodzenia rządzi się swoimi prawami. Zwierzęta są przyzwyczajone do widoku samochodów i wiedzą doskonale, że tu się nie poluje, toteż praktycznie nie zwracają uwagi na poruszające się pojazdy. Wszystkie szlaki to drogi szutrowe z ograniczeniem prędkości do 60 km/h. Na taką wyprawę znakomicie się nadają samochody z napędem 4×4, zwłaszcza w porze deszczowej, kiedy stojąca na gliniastym podłożu woda szybko zamienia się w kleiste błoto. Czasem aż korci, żeby wysiąść z auta i przyjrzeć się z bliska bogactwu fauny i flory. Jednak gdy spotka się lwa na wolności, ciągoty do opuszczenia pojazdu gwałtownie maleją. Tutaj naprawdę nie ma żartów – wystarczą sekundy, by dziki zwierz zamienił niesamowitą wycieczkę w tragiczną katastrofę. Na terenie parku jest nawet ukryty w buszu pas lotniczy na wypadek potrzeby szybkiego transportu do szpitala.

Poza setkami antylop, jakie widzieliśmy po drodze, najwięcej emocji wywołało w nas spotkanie z hieną cętkowaną. Było to zaraz po deszczu, kiedy woda zaczęła parować od wysokiej temperatury. Wyłoniła się nagle spośród zarośli – pełna ogromnej masy mięśni od frontu, na głowie, karku i przednich łapach, ale z małą i krępą częścią tylną. To niesamowicie brzydkie, a zarazem majestatyczne zwierzę. Zwykle ten gatunek hieny żyje w grupie. Jego główne źródło pokarmu stanowią kości i resztki po polowaniu lwa czy lamparta. Hiena cętkowana jest nieco mniejsza od brązowej, którą mamy na farmie Kambaku, i w odróżnieniu od niej czasem poluje również na żywe zwierzęta.

Z pewnością będziemy chcieli wrócić na dłużej do Etoshy, bo podczas naszego dwudniowego pobytu udało nam się zobaczyć zaledwie 1/3 bogactwa tego parku. Przejechaliśmy przez wyschniętą słoną pustynię, las przypominający nasz europejski, góry, skały i olbrzymie połacie traw, odwiedziliśmy też masę naturalnych wodopojów, widzieliśmy setki zwierząt, a na koniec usłyszeliśmy: „To była wizyta w pigułce, musicie tu wrócić, bo to był dopiero wstęp do przygody”.

Mimo że to były nasze pierwsze święta poza domem i z dala od rodziny, to w tym niezwykłym miejscu czuliśmy się jak w sercu afrykańskiej świątyni. Tęsknota za najbliższymi mieszała się z ogromnym zadziwieniem i niedowierzaniem. Święta powinno się spędzać w domu, to pewne, jednak te dwa dni były jak wycieczka do innego świata.

Paulina i Kuba Piaseccy

Czytaj więcej

Niespodzianka

Przez ostatni nawał pracy związany z realizowanymi projektami oraz koniecznością codziennego przemierzania kilometrów w buszu ze sprayem w ręku niespecjalnie miałam czas i siły, aby po tym wszystkim jechać jeszcze na polowanie. W dodatku ten dzień był pełen przygód od samego rana. Po całonocnej ulewie niebo zaczęło się rozpogadzać dopiero o świcie. O 7.00 udałam się samochodem do buszu znaczyć nowe drogi. Dotarłam na miejsce, zarzuciłam plecak na plecy, chwyciłam GPS oraz spray i ruszyłam przed siebie. Po godzinie przedzierania się przez gęste krzewy wyszłam na główną drogę, po czym wróciłam po auto. Już po kilku sekundach na śladach po moich butach zauważyłam tropy dwóch lampartów. Zlał mnie zimny pot i serce zaczęło mi mocniej bić. Mimo świadomości, że lampart to bardzo skryte zwierzę, które bez powodu nie wchodzi w drogę człowiekowi, i tak trudno mi było zachować racjonalne myślenie. Ciągle miałam bowiem przed oczami obraz tego groźnego kota, z jakim się spotkałam już czwartego dnia w Kambaku. Biegłam do samochodu i wołałam Kubę przez radio. Niestety bez odzewu.

Gdy wreszcie dotarłam do Cruisera, zaczęłam zbierać myśli, żeby ochłonąć. Po 20 minutach postanowiłam kontynuować pracę w innym miejscu. Lecz tu czekała mnie następna niemiła niespodzianka – otóż droga tak rozmiękła po deszczu, że wpadłam samochodem w koleiny i utknęłam w gliniastym błocie. „No pięknie!…” – myślę sobie. „Jestem otoczona przez dwa lamparty, Kuba nie odpowiada przez radio, a ja nie mogę się ruszyć, bo wysiadła blokada mostów”.

Rozglądam się wokoło i jedynym ratunkiem okazuje się oddalone o 15 m drzewo Camel thorn. Podłączam wyciągarkę i rozwijam linę, której wystarczyło praktycznie na styk. Powoli i ostrożnie wyciągam auto, ale cały czas jednym okiem kontroluję teren na wypadek wizyty drapieżników. Ufff… Udało się. Zwijam linę, kabel i ruszam dalej.

Po pełnym wrażeń dniu wracam do domu i za namową Kuby wybieramy się razem na polowanie. Mamy okres przedświąteczny, więc mięso jest bardzo potrzebne, zwłaszcza z młodych guźców. Odwiedziliśmy parę miejsc, gdzie zwykle je widywaliśmy, ale bez efektu. Po kilku ostatnich deszczowych dniach woda stoi praktycznie wszędzie w buszu, a trawa rośnie jak szalona, więc zwierzęta nie są tak aktywne jak wcześniej. Wszędzie mają pod dostatkiem pożywienia. Mimo to postanowiliśmy spróbować coś upolować.

Teren, dokąd się udaliśmy, okazał się bardzo oblegany przez wszystkie antylopy z powodu dużej ilości świeżych traw. Spotykamy dwie spore grupy impali i pojedyncze byki gnu. Niestety guźców, jak na złość, ni widu, ni słychu. Nagle przed moimi oczami wyrastają dwa oryksy. Trącam Kubę, żeby zwrócić jego uwagę, po czym padamy na ziemię. Po szybkiej ocenie sytuacji Kuba rzuca hasło „strzelaj”, więc wstaję ze sztucerem, spoglądam w lunetę i pociągam za spust. Antylopa kładzie się w ogniu. Strzał został oddany z odległości 20 m, a zatem musiał być skuteczny. To pierwszy upolowany przeze mnie oryks.

Po dzisiejszych przygodach kolejny raz uświadamiam sobie, że życie jest pełne niespodzianek, a zwłaszcza tutaj, w Namibii, gdzie funkcjonujemy jako część dzikiego świata przyrody. Nawet kiedy człowiek zaplanuje sobie coś w najdrobniejszych detalach, to zawsze trafia się coś nieoczekiwanego, na co nie jest kompletnie przygotowany i musi błyskawicznie reagować.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

25 urodziny Namibii

21 marca obchodziliśmy – jak to mówią miejscowi – 25 urodziny Namibii. Święto niepodległości tego młodego państwa jest bardzo radosne. Wszyscy mają dzień wolny od pracy, w zasadzie pracują tylko właściciele farm.

Walka Namibii o niepodległość trwała bardzo długo. Od 1884 r. była to kolonia niemiecka, znana pod nazwą Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia. Po licznych powstaniach ludów dzisiejszej Namibii sytuację wykorzystała Republika Południowej Afryki, która w 1915 r. wprowadziła swoje wojsko, zajęła kraj i utworzyła z Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej tzw. terytorium mandatowe RPA. Wszystko zmieniło się w 1960 r., kiedy powstało SWAPO – Organizacja Ludu Afryki Południowo-Zachodniej. Od tego momentu zaczęła się intensywna walka o niepodległość, którą Namibia uzyskała po pierwszych wolnych wyborach z 21 marca 1990 r. Okres działalności SWAPO należy do najtrudniejszych i najbrutalniejszych kart historii kraju. W związku z tym, że te wydarzenia rozgrywały się nie tak dawno, nietrudno znaleźć byłych członków tej organizacji. Niechętnie jednak opowiadają o tamtych czasach, a wielu z nich nie chce już więcej patrzeć na broń. Jedyne, co można od nich usłyszeć, to to, że wspomnienia tamtych dni ociekają brutalnością, niewinną krwią i bezwzględnością. To trochę temat tabu, który nauczyłem się omijać.

Zdążyłem wszakże zauważyć, że pozostałością po ciężkiej walce o niepodległość jest niesłychana pokora i szacunek do innych ludzi. Brzmi to dziwnie, lecz tutaj każdego dnia wszystko rozbija się o słowo klucz – „szacunek”. Nie szanując innych, nie jest się w stanie funkcjonować w tym świecie, z kolei by być szanowanym, trzeba na to zasłużyć. Teoretycznie tak samo jak wszędzie, ale Afryka jest w tej kwestii bezwzględna. Przykładowo, jeżeli po wejściu do urzędu nie poświęcimy kilku minut na spytanie obsługującej nas osoby o jej zdrowie, samopoczucie i o to, czy ma chwilę na przyjęcie interesanta, nie załatwimy nic. Bezczelność, grubiaństwo i pycha wybijane są tutaj w sposób naturalny, bo wszystkich obowiązują takie same zasady. Białemu Europejczykowi niełatwo zdobyć szacunek wśród rodowitych Namibijczyków. Wszyscy będą mili i uprzejmi, jednak by zasłużyć na szacunek, trzeba stać się jednym z nich i żyć według tutejszych reguł – a to wcale nie bułka z masłem.

Często Afrykę kojarzy się z zacofaniem i brakiem jakichkolwiek zasad. Nie wiem, jak to wygląda w innych państwach tego kontynentu, jednak Afryka, którą znam, jest ostoją cech dawno podeptanych przez wielu „mądrych”, „bogatych” i „wykształconych” Europejczyków. Nie oznacza to, że Namibia stanowi raj na ziemi – mnóstwo tu bowiem złodziei i kłamców. Jednakże tacy ludzie są piętnowani przez resztę. Decydując się na fach złodzieja, trzeba się pogodzić z wykluczeniem ze społeczeństwa.

Tego roku święto niepodległości było podwójnym świętem, ponieważ gdy zaczęliśmy biesiadę przy rozpalonym grillu i skwierczącej owcy, nastąpiło oberwanie chmury. Pośród ratującego trudny rok deszczu bawiliśmy się do białego rana.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Codzienność

Życie w Kambaku to nie tylko myśliwskie przygody i przyjemność płynąca z przemierzania buszu na polowaniu, lecz także ciężka codzienna praca. Główny cel naszego pobytu tutaj stanowi modernizacja infrastruktury drogowej i łowieckiej farmy, tak aby każdy z jej czterech obrębów był atrakcyjny pod względem myśliwskim i turystycznym. Zasadniczo polega to na wytyczeniu, wykarczowaniu i wyczyszczeniu nowych dróg (wstępnie zaplanowaliśmy ok. 60 km). Następnie zamierzamy przebudować kilka starych tras, przywrócić im naturalny wygląd oraz zminimalizować zjawisko erozji wietrznej i wodnej. Jednym z zadań będzie również otwarcie przestrzeni w południowej części farmy, która w tej chwili składa się przeważnie z martwych, gęstych i zbitych akacji, znacznie utrudniających widoczność. W międzyczasie zajmujemy się też tworzeniem nowych ambon i przebudową miejsc do wykładania soli.

Każdy dzień w Kambaku jest inny. Poza pracami w buszu oraz tymi typowo konstrukcyjnymi zdarzają się sytuacje nagłe, kiedy trzeba np. pojechać naprawić przegryzioną przez guźce rurę z wodą lub pływak przy wodopoju, szukać postrzałka, wywieźć narogi dla szakali, włączyć bądź wyłączyć pompę wodną albo sprawdzić szczelność ogrodzenia.

Aktualnie Kuba zajmuje się budową nowych ambon, a ja nadzoruję prace terenowe. W zespole mamy siedmiu chłopaków karczujących busz siekierami. W czasie kiedy oni tną, ja przemierzam teren z GPS-em, tycząc nowe drogi. Drzewa do wycięcia zostają oznaczone sprayem, tak jak w naszych polskich lasach. Kiedy droga zostanie już wstępnie przygotowana, jeden z kolegów przejeżdża po niej ciągnikiem z zamontowanymi z tyłu ogromnymi oponami, czyszcząc ją w ten sposób z traw i zarośli. Każdy, kto wyrusza tutaj samotnie w busz, zawsze jest wyposażony w tzw. niezbędnik w postaci krótkofalówki i butelki z wodą. Wysokie buty oraz długie spodnie to elementy ubioru, które znacznie poprawiają komfort poruszania się wśród wysokich traw i krzewów.

Nowe ambony buduje się głównie z drewna. Są one niewysokie, bardzo wygodne i dostosowane nie tylko dla myśliwych, lecz także dla fotografików czy turystów.

Właśnie dzięki swojej codziennej pracy mamy możliwość obcowania z żywą kulturą, tradycją i obyczajowością rdzennej ludności Namibii, co również dostarcza nam niesamowitych wrażeń i doświadczeń. Ci ludzie praktycznie nie mają nic, a potrafią się cieszyć ze wszystkiego. Przy pracy śpiewają kościelne piosenki, za to w drodze powrotnej do domu cały czas żartują i śmieją się w głos. Dla nich najważniejszy jest drugi człowiek oraz relacje z nim, a kwestia honoru to pierwszorzędna sprawa życiowej rangi.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

Quad na polowaniu

Słyszałem wiele historii o tym, jak myśliwi używają quadów do ściągania zwierzyny z łowiska. Jednak w Kambaku pierwszy raz spotkałem się z doskonałym przystosowaniem tego typu pojazdu do celów myśliwskich.

Tutaj rzadko pada deszcz, ale jeżeli już zacznie, to leje jak z cebra przez kilkanaście godzin non stop. Czerwona, na co dzień wyschnięta i stwardniała afrykańska ziemia po zmoczeniu przypomina czystą glinę. Mija sporo czasu, zanim nasączy się wodą, lecz kiedy to nastąpi, mamy problem w drugą stronę. Doba nieustannego, silnego deszczu zmienia suchy, surowy krajobraz sawanny w jedno wielkie jezioro. Każda droga staje się gliniastym, trudnym do pokonania bagnem. Co prawda samochód, którego używam na co dzień, jest – można by rzec – przygotowany na takie sytuacje: silnik 4,5 l, opony Goodrich Mud Terrain, blokady mostów itd. Jednak w tych warunkach nawet toyota nie radzi sobie najlepiej, a spalanie wzrasta do 35 l ropy.

Na takie sytuacje mamy na farmie quad 4×4 przystosowany pod kątem myśliwskim. Początkowo podchodziłem do tego pojazdu sceptycznie. Quady kojarzyły mi się bowiem ze „wściekłymi” dorastającymi chłopcami, którzy w lesie ryją tymi maszynami wszystkie drogi. „Jak to? Myśliwy na quadzie? Parodia czy co?” – zastanawiałem się. Ale pierwsze polowanie po deszczu sprawiło, że zmieniłem zdanie. Mały, zwrotny, lekki czterokołowiec ominie każde błoto i wjedzie po zwierzynę nawet w najgorszy teren. Z przodu ma gruby pokrowiec na sztucer, resztę akcesoriów pakuje się do plecaka i – jak to mówią żeglarze – heja!

Los chciał, że przetestowałem tę maszynę pod każdym łowieckim względem. Otóż udało mi się podejść całkiem niezłego byka oryksa (wielkości jelenia). Po strzale zwierz padł po kilkudziesięciu metrach. Podjechałem quadem pod samą tuszę, która bez problemu zmieściła się na niedużej jednoosiowej przyczepce wyposażonej w ręczną wciągarkę. Wróciłem do domu mile zaskoczony – nie tylko dlatego, że strzeliłem oryksa (trudne, niesamowicie wyczerpujące polowanie dające ogromną satysfakcję), lecz głównie dzięki wrażeniom, jakie zrobił na mnie nasz myśliwski quad.

Czasem człowiek niepotrzebnie uprzedza się do różnych rzeczy. A przecież nawet najgłupsze narzędzie w odpowiednich rękach staje się bardzo przydatne.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Impale

Spośród wszystkich antylop występujących w Kambaku impala – zwierzę niezwykle wdzięczne, wielkością przypominające daniela – budzi duże zainteresowanie wśród przyjeżdżających tu europejskich myśliwych. Dla samców charakterystyczne są przepiękne karbowane i zakręcone rogi, które z wiekiem stają się grubsze u nasady, dłuższe i bardziej podkręcone. Każdy, kto spróbował polowania na impalę, myślami będzie ciągle wracał do momentu, w którym byk w końcu wystawił się na strzał.

Właśnie zbliża się okres godowy tych antylop i codziennie słyszymy pod swoim oknem charczenie oraz niskie chrząkanie przypominające szczekanie agresywnego psa. Ten niepozwalający spać harmider powodują samce, które straszą konkurencję kręcącą się wokół wywalczonej grupy samic. Ruja impali to prawdziwe widowisko, jednak ze względu na to, że odbywa się w godzinach późnowieczornych bądź wczesnoporannych, trudno je uchwycić na fotografiach.

Impalom w buszu zagrażają nie tylko lamparty i gepardy, lecz także grupy szakali, a nawet pytony (niedawno w Kambaku jeden z takich 4-metrowych węży pożarł dorosłą samicę). Naturalnie antylopy te dożywają wieku 14–15 lat. Ich pokarm składa się głównie z traw, ale bardzo ważnym elementem diety są również młode pędy akacji. W czasie kryzysu (zima po bezdeszczowym lecie), ze względu na brak świeżej trawy, zwierzęta te „przerzucają” upodobania jedzeniowe na pędy większości gatunków akacji porastających nasz teren.

Populacja impali w Kambaku jest stabilna zarówno ilościowo, jak i wiekowo oraz płciowo. Oznacza to, że mimo wyjątkowej presji, jaką wywierają na ten gatunek lamparty, rozmnaża się on prawidłowo, a my coraz częściej obserwujemy mocne, piękne byki.

Paulina Piasecka

 

Czytaj więcej

Festyn farmerów

W noc z piątku na sobotę w Otjiwarongo odbył się festyn dla wszystkich farmerów z okolic miasta. Razem z Pauliną znaleźliśmy się, co oczywiste, wśród członków reprezentacji Kambaku. Była to impreza zamknięta, skupiająca jedynie właścicieli farm. Wszystko dlatego, że przyświecał jej szczytny cel – pomoc finansowa dla internatu, w którym mieszkają uczniowie szkoły w Otjiwarongo. W związku z tym, że miejscowi farmerzy nie mają za dużo okoliczności, by spotkać się wspólnie przy jednym stole, biesiada była huczna. W rozmowach przy piwie i smacznym jedzeniu przygotowanym przez mamy uczniów ciągle padało jedno pytanie: „Ile milimetrów deszczu mieliście w tym roku?”.

Myślę, że radosny nastrój uczestników festynu to efekt ogromnej burzy, która w ostatnim czasie nawiedziła Otjiwarongo i zostawiła hektolitry wody na większości farm. W Kambaku bardzo długo wyczekiwaliśmy ulewy, z nadzieję patrząc na każdą chmurkę. Deszcz przyszedł w ostatniej chwili.

Punktem kulminacyjnym imprezy była licytacja szeroko rozumianych „fantów” pochodzących niemal ze wszystkich farm w otoczeniu Otjiwarongo. Każdy przekazał na aukcję, co mógł, a dochód został w całości przekazany na cele internatu. Farmerzy licytowali jak szaleni i wydawali grube tysiące dolarów namibijskich (1 NAD  0,32 PLN).

Owe „fanty” wymagają nieco szerszego opisania. Gdy tylko je zobaczyłem, niemal położyłem się pod stołem ze śmiechu. Większość farmerów przywiozła bowiem to, czym się zajmuje – mięso. I tak, chłopcy z internatu przechadzali się wśród tłumu, prezentując np. szynkę z oryksa, oskórowaną owcę (frament tej licytacji można obejrzeć na zamieszczonym poniżej filmie), żywą kurę, żywą kaczkę, kostkę siana czy upieczony tort. Licytacja rozbawiła całą salę. Farmerzy „tłukli się” o szynkę z oryksa (mięso z tej antylopy, choć bardzo dobre, jest powszechne na każdej farmie) i przepłacali za nią kilkadziesiąt razy. A wszystko po to, by ratować internat. Niesamowity widok, tym bardziej że nie jest to dobry, dochodowy rok dla namibijskich farmerów.

Podsumowując ten wieczór w kilku słowach – gdy ktoś pomaga komuś w potrzebie, dzieląc się tym, co ma, sprawia mu to przynajmniej taką samą radość jak obdarowanemu.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Guźcowy dublet

Niedziela jest naszym dniem wolnym od pracy. Zwykle w ciągu tygodnia zbiera nam się dużo rzeczy i czynności do nadrobienia, które odkładamy właśnie na ten dzień. Jedną z nich stanowi możliwość porannego wyjścia do buszu na polowanie. Niestety w ostatnią sobotę Kuba skręcił kostkę, ale na szczęście nie przeszkodziło mu to w przechadzce o wczesnej porze.

Wyjechaliśmy nieco przed 5 rano. Za cel obraliśmy sobie obszar na południu farmy – otwartą przestrzeń porośniętą trawami i poprzedzielaną pojedynczymi kępami buszu. To właśnie taki układ pokrycia terenu pozwala na stopniowe podchodzenie zwierzyny. Wykorzystuje się chwile jej nieuwagi i korzystnego wiatru, by cicho, szybko przemknąć między tymi kępami. Na samym wstępie spotkaliśmy grupę ok. 30 zebr w różnym wieku żerujących o wschodzie słońca. Gdy szliśmy dalej, jakieś 300 m od nas pojawiły się elandy. Postanowiliśmy je podejść w poszukiwaniu młodego byka. Po pół godzinie, kiedy byliśmy już naprawdę blisko, w odległości ok. 150 m, z buszu nieopodal do naszych uszu dobiegło charakterystyczne charczenie i parskanie gnu. Wtedy już naprawdę nie wiedzieliśmy, które zwierzęta powinniśmy podchodzić.

Jako pierwsze zaniepokoiły się zebry i zaczęły się oddalać. Następnie poczuły nas elandy i też wycofały się w popłochu. Gnu jest antylopą, która do ostatniej chwili nie decyduje się na niepotrzebną utratę energii i czeka do momentu, aż zyska 100% pewności co do realnego zagrożenia. Wyszły trzy byki, z czego tylko jeden nadawał się na strzał. Wszystkie stały przodem do nas i bacznie obserwowały. Po chwili namysłu postanowiłam pociągnąć za spust. Odgórne zarządzenie na farmie było takie, aby przynajmniej 70% zwierzyny było strzelane w głowę lub kark, tak aby nie dopuścić do zniszczenia cennego mięsa. To ułatwia później sprzedanie tuszy do rzeźni w Otavi (miejscowość oddalona od Kambaku o jakieś 80 km). Niestety strzał okazał się pudłem. Zero jakiejkolwiek reakcji u byka, za to cała grupa gnu zbiegła w popłochu do buszu. Trudno, zdarza się – pomyślałam. Z dwojga złego lepiej spudłować, niż ranić zwierzę.

Kostka Kuby dawała się coraz bardziej we znaki, a słońce było coraz wyżej i coraz mocniej grzało, ale nie chcieliśmy jeszcze wracać. Postanowiliśmy więc usiąść na chwilę na ambonie. Zdążyliśmy tylko wejść na górę i wziąć łyk wody, gdy znienacka na front wybiegły nam dwa guźce. Chwyciłam sztucer i strzeliłam większego. Kuba wyrwał mi broń z rąk, przeładował, a widząc, że drugi guziec ucieka, zagwizdał, żeby go na chwilę zatrzymać, po czym pociągnął za spust. Tym oto sposobem porannoniedzielny dublet położyliśmy w ciągu kilku sekund. Guźce były w wieku 4–5 lat i zostały przeznaczone na potrzeby kuchni.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej