„Rykowisko” impali

Wschód słońca na sawannie to istne misterium – setki przemieszczających się zwierząt i tysiące śpiewających ptaków. Na ogół wszystko przebiega w spokoju i naturalnym porządku. Ostatnio jednak, w chłodne, przedzimowe poranki, w tę idyllę wdarł się chaos i bałagan, a razem ze wschodzącym słońcem w buszu robi się głośno. Wszystko za sprawą godów impali – to spektakl nieco przypominający rykowisko. Biegającym wokoło bez ładu samicom tych antylop towarzyszy bardzo głośne chrząkanie przeplatane prychaniem przejętego byka. Za moment odzywa się kolejny samiec, i trzeci, i czwarty. Potem następuje chwila ciszy przerwana trzaskiem uderzających o siebie rogów.

Impala to wdzięczna, zgrabna i na co dzień bardzo ostrożna antylopa. Jednak w czasie godów byki zapominają o całym świecie i nie przejmują się niczym. Cały ten spektakl mamy na wyciągnięcie dłoni. Większość zdjęć i filmy do tego wpisu zrobiłem dosłownie przed naszym mieszkaniem przy porannej kawie.

Zaangażowanie impali w gody i panujący przy tym harmider sprytnie wykorzystują lamparty. Zazwyczaj byk tej antylopy stanowi dla drapieżnego kota wyzwanie, którego nie zawsze się podejmuje. Jednak podczas godów nawet najstarszy i najmocniejszy samiec ganiający za samicami staje się bardzo łatwym łupem. Właśnie z tego powodu impale odbywają swoje „charczące” gody opodal naszych domów – po prostu czują się tu bezpieczniej. Po pierwsze dlatego, że to strefa nieużytkowana łowiecko, a po drugie dlatego, że lamparty unikają towarzystwa ludzi. Maj jest dla nas niezwykłym czasem, to „lamparci miesiąc”, o czym napiszę już niedługo.

To chyba jasne jak słońce, że na całym świecie nie ma zwierza, którego gody przypominałyby rykowisko jeleni. Niestety w tym roku po raz pierwszy w życiu nie będę w nim uczestniczył. Na szczęście o smutku, jaki czuję z tego powodu, pozwalają mi każdego ranka zapomnieć pełne emocji charczenia i chrząkania impali.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Prawdziwa selekcja

Kambaku ma szeroką ofertę myśliwską. W tym roku bardzo dużym zainteresowaniem cieszy się tzw. polowanie selektywne.

Jest to propozycja łowów bez konieczności kupna trofeum. Z tej możliwości najczęściej korzystają wytrawni nemrodzi, którzy kwintesencję myślistwa widzą w samym polowaniu. To niskobudżetowa forma przeżycia ciekawej przygody, ponieważ od normalnych kosztów polowania w Afryce odpadają nam: koszt trofeum, koszt preparacji oraz koszty certyfikacji i transportu. Przyjeżdżający goście mieszkają we wspomnianym przeze mnie w jednym z poprzednich wpisów obozie safari umieszczonym w buszu („Safari camp” z 15 lutego br.). Przez kilka dni myśliwy jest więc kompletnie wyrwany z otaczającego świata.

Selektywne polowanie ma na celu wyeliminowanie niepożądanych osobników poszczególnych gatunków antylop. To wyższa szkoła jazdy, ponieważ nie wystarczy podejść stada, ale należy tego dokonać w taki sposób, żeby zwierzęta nie zorientowały się o obecności myśliwych. By zrobić to poprawnie, potrzeba dużo czasu.

Selekcjonowanie jeleni jest znacznie prostsze, bo niekiedy wszystko widać na pierwszy rzut oka. Tutaj jest sporo trudniej, zwłaszcza dlatego, że w odróżnieniu od jeleni selekcjonuje się również samice (i to nie teoretycznie, ale praktycznie). Chcąc ułatwić myśliwym zadanie, wpadliśmy na pomysł (który dobrze się sprawdza) zbudowania w buszu czatowni w miejscach przemieszczania się antylop. Kryjówki te są zrobione z gałęzi i liści, dzięki czemu zwierzęta zachowują się swobodnie, a myśliwi mają więcej czasu na poprawną selekcję i komfortowy strzał. Czatownie oraz wykładana sól pozwalają również na manipulowanie rozmieszczeniem antylop na farmie, co podczas suchych lat, takich jak tegoroczne, może ocalić zwierzynę przed głodem.

Dla mnie polowanie selektywne to kwintesencja myślistwa, a myśliwy potrafiący dobrze selekcjonować to skarb. Goście z Europy, którzy wykupili właśnie tę formę polowania w Kambaku, są zachwyceni. Polowanie selekcyjne przełamuje stereotyp polowania w Afryce, że myśliwy ma tu wszystko podane na talerzu i że bardzo łatwo jest coś strzelić. Tak naprawdę w ciągu tygodnia zdarza się, że z kilkudziesięciu sytuacji strzeleckich łowca wykorzysta tylko dwie czy trzy. Na koniec, po siedmiu dniach tropienia i dziesiątkach kilometrów skradania po buszu, satysfakcja z upolowania bardzo starej, uwstecznionej krowy oryksa jest równie duża co po strzeleniu trofealnego byka.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Staut ombinda, czyli nieznośne guźce!

Zbliża się zima. Wyrośnięte na 3 m trawy zaczynają się barwić na żółto. Dni są ciągle gorące, jednak noce i poranki – bardzo chłodne. Gdy rano wyruszamy do pracy, zakładamy na siebie kilka warstw ubrań, ale już po dwóch godzinach zostają tylko spodenki i koszulki. W związku ze zbliżającym się sezonem turystycznym mamy dużo pracy zarówno na niwie łowieckiej, jak i na farmie. Jak to zwykle bywa, zwłaszcza w Afryce, gdy trzeba coś zrobić, nagle pojawia się masa problemów niecierpiących zwłoki.

Ostatni tydzień spędziliśmy pod znakiem wody. I nie chodzi tu o deszcz. Bardzo często musimy bowiem naprawiać wodne przewody na farmie. Wszystko za sprawą dorosłych ombinda, czyli guźców. Wodopoje na farmie są rozmieszczone w taki sposób, by wszystkie zwierzęta miały wody pod dostatkiem, jednak korzystające z nich guźce jakby na złość sieją spustoszenie. Widocznie czują wodę pulsującą pod powierzchnią. Podobnie jak nasze dziki, nigdy nie wsadzają gwizda w ziemię nadaremno. Potrafią w stwardniałej, gliniastej ziemi kopać do 1,5 m w poszukiwaniu rury. Wówczas wielkie szable miażdżą przewód – no i mamy problem. Dowiadujemy się o nim po kilku dniach, kiedy poziom zmagazynowanej wody gwałtownie spadnie. Wtedy zaczynają się długie poszukiwania.

Najpierw sprawdzamy wodopoje. Jeżeli działają jak należy, oglądamy kolejno wszystkie połączenia wodne biegnące pod powierzchnią ziemi. Nie jest to łatwe, ponieważ mamy kilkadziesiąt kilometrów takich przewodów na farmie. Czasem potrzeba 2–3 dni, by zlokalizować uszkodzone miejsce. Przeważnie problemy występują w regionach szczególnie lubianych przez guźce. Po znalezieniu „wodnej kraksy” wpada ekipa naprawcza wyklinająca w niebogłosy staut ombinda! (nieznośne guźce). Sama naprawa to bułka z masłem. Każdy wie, co ma robić, parę minut i po sprawie. Najtrudniejsze jest jednak znalezienie zmiażdżonej rury, a później – odzwyczajenie zwierząt od przegryzania przewodów i kopania. W tym celu całą powierzchnię, w której doszło do uszkodzenia, wykładamy ciernistymi krzakami i dużymi głazami.

Po zakończonej robocie, gdy wszystko działa, a wielki zbiornik jest znów pełny, człowiek czuje się dumny z wykonanej pracy. Bywają jednak dni, że to uczucie nie trwa długo, bo następnego poranka okazuje się, że guźce wróciły i „zaatakowały” ten sam przewód kawałek dalej ze zdwojoną siłą. No i wodna walka zaczyna się od nowa.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Konno przez safari

Farma Kambaku oprócz działalności myśliwskiej oferuje też szereg innych aktywności, tak aby przyjemność z obcowania z afrykańską przyrodą mieli zarówno pasjonaci polowań, jak i ich rodziny. Dla amatorów jazdy konnej do dyspozycji jest 25 koni specjalnie przystosowanych nie tylko dla zawansowanych jeźdźców, lecz także dla osób początkujących, dopiero rozpoczynających swoją jeździecką przygodę. Jazda wierzchem po buszu to niesamowita przygoda, zwłaszcza że cała dzika zwierzyna traktuje konie jak „swoje”, co pozwala na jej bardzo bliskie podchodzenie. Goście mają do dyspozycji dziesiątki kilometrów szlaków po buszu oraz tzw. bush camp, czyli specjalny obóz złożony z dwuosobowych namiotów pokrytych płótnem i umieszczonych na podwyższeniu, po to by uniemożliwić wizytę wszelkich dzikich zwierząt w nocy. Z dala od technologicznego wrzasku i sztucznych świateł można wsłuchiwać się w odgłosy dzikiej Afryki przy rozpalonym ognisku i stekach skwierczących na ruszcie nieopodal.

Nawet jeżeli ktoś nigdy nie jeździł konno, ma tu okazję spróbować swoich sił i nauczyć się tej umiejętności od podstaw pod okiem naszych wykwalifikowanych trenerów.

Elementem charakterystycznym dla Afryki jest celebracja zachodu słońca. Rdzenni mieszkańcy nigdy nie pracują po zmierzchu. Tutaj oznacza on koniec dnia i większość ludzi mniej więcej o tej porze już kładzie się spać. Praca po zachodzie słońca jest przez starszych ludzi traktowana co najmniej jako grzech. W związku z tą tradycją razem z naszymi gośćmi prowadzimy wyprawy konne kończące się podziwianiem zachodu słońca w sercu afrykańskiego buszu.

Podobnie jest ze wschodem słońca, który oznacza – analogicznie – początek dnia pracy. Wyprawy konne również rozpoczynamy wcześnie rano, póki nie ma jeszcze upału, tak aby zwieńczyć wycieczkę eleganckim śniadaniem na łonie natury. Koniom także przygotowujemy śniadanie, tak aby miały siłę na przemierzanie kolejnych kilometrów.

Jazda wierzchem dodatkowo zacieśnia bliskość z naturą. Każdy, kto kiedykolwiek tego próbował, wie i czuje, czym jest więź i zaufanie między koniem a człowiekiem oraz jak ważna jest nić porozumienia ze zwierzęciem.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

Muzeum w Tsumeb

Około 120 km od farmy Kambaku leży niewielka miejscowość Tsumeb. W pobliżu tego miasteczka znajduje się najstarsze na świecie pasmo górskie Otavi. Są to niewysokie, lecz bardzo malownicze góry, pełne starych, nieużywanych szybów i kopalni.

W centrum miasta znajduje się muzeum górnictwa. Wraz z Pauliną nie mogliśmy przepuścić szansy odwiedzenia tego ciekawego miejsca. W muzeum, jak to w muzeum, mnóstwo eksponatów, starych górniczych wozów, ubrań, minerałów oraz narzędzi. Przeniesienie się w przeszłość, i to na innym kontynencie, było bardzo pouczające, jednak prawdziwe wrażenie zrobiła na nas część trochę odbiegająca tematyką od górnictwa. Opiekunom muzeum udało się bowiem zebrać narzędzia i stroje charakterystyczne dla najstarszych ludów Namibii.

Paulina zachwycała się ręcznie robioną biżuterią, a ja podziwiałem oryginalne buszmeńskie włócznie i łuki. Najciekawsze były małe łuki ze strzałkami, które namaczało się w naturalnych truciznach pozyskanych z roślin i zwierząt. Taka strzała miała na celu nie zabicie, ale jedynie zranienie zwierzyny. Po zwykłym draśnięciu tysiące bakterii, wirusów i toksyn zaczynało swoją robotę. Wówczas Buszmen podążał tropem ranionego zwierza kilka godzin, a czasem kilka dni, czekając, aż jego ofiara padnie z wycieczenia po walce z infekcją. Kolejnym drastycznym sposobem polowania było osaczanie i izolowanie od grupy większego zwierza, np. hipopotama, słonia czy bawołu. Wtedy w ruch szły dziesiątki długich na 3 m włóczni. W niektórych rejonach Afryki do dzisiaj tak się poluje. Żadnych skrupułów ani zasad. Cel jest jeden – zdobyć pożywienie.

Równie ciekawe okazały się znaleziska z jeziora Otjikoto, które w rzeczywistości jest naturalnie powstałym szybem skalnym o średnicy 100 m i głębokości 80 m, całkowicie wypełnionym wodą. Podczas I wojny światowej oddziały niemieckie okupowały pobliskie wzgórze. Gdy sytuacja była przesądzona, zatopili swoją broń w obawie, że dostanie się w ręce wroga. Przez lata z dna Otjikoto wydobywano cenne wojenne znaleziska. Cała magia tego zbiornika polega na tym, że wrzucona do niego broń leżała bardzo głęboko pod powierzchnią wody, pozbawiona dostępu światła i tlenu. Dzięki temu wyłowione eksponaty umieszczone w muzeum w Tsumeb są w doskonałym stanie.

Mnóstwo broni z tamtego wojennego czasu przerobiono na jednostki myśliwskie. Przez dziesiątki lat w Namibii ręcznie tworzono też broń myśliwską opartą tylko na dwóch systemach: albo na systemie Mausera, albo broni brytyjskiej. Dzisiaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej, ale to temat na osobny wpis.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Jeszcze o Etoshy

Druga podróż (na pewno nie ostatnia) do Parku Narodowego Etosha obfitowała w poszukiwania słoni. Udało nam się spotkać jednego w średnim wieku. Normalnie podczas wyprawy do Etoshy widuje się dziesiątki tych zwierząt, jednak teraz, w porze deszczowej, olbrzymy przesunęły się w głąb parku do części nieudostępnionej turystycznie. Przypadkowo natknęliśmy się również na nosorożca czarnego, ale na szczęście uniknęliśmy niewygodnych przygód.

Występują dwa gatunki nosorożców – biały i czarny. Ten drugi jest stosunkowo łagodny. Jednak nosorożec czarny bywa bardzo agresywny. Nie potrzebuje w ogóle zachęty, by staranować grupę samochodów czy wdać się w walkę ze słoniami. Osobnik, którego spotkaliśmy, był tak wycieńczony upałem, że spokojnie przeciął nam drogę, pozując do zdjęć.

Na wielu fotografiach pod horyzontem pojawia się smuga przypominająca zbiornik wodny – to klasyczne złudzenie optyczne powstające przy olbrzymiej temperaturze na otwartym, rozległym terenie.

Druga wizyta w Etoshy stanowiła tylko wstęp do trzeciej. Lwy ciągle tam na nas czekają.

Paulina i Kuba Piaseccy

Czytaj więcej

Wizyta w Taxidermy

Pewnego dnia udało nam się załapać na wyprawę do Otjiwarongo, do placówki firmy Taxidermy (nazwa ta w języku angielskim oznacza preparowanie). To właśnie tam trafiają wszystkie trofea naszych gości. Na terenie Namibii istnieje tylko pięć oddziałów tej spółki posiadających certyfikację weterynaryjną. Pozwala to na legalny transport spreparowanych trofeów do wszystkich krajów na całym świecie. Taxidermy zajmuje się preparowaniem nie tylko zwierzyny, lecz także ryb oceanicznych czy rzecznych, które potrafią zadziwiać swoimi kształtami czy kolorystyką. Firma ma w ofercie wyprawianie skór, preparowanie medalionów, czaszek, ogonów i zębów, a nawet całych form zwierząt.

Jak się dowiedzieliśmy, w zeszłym roku pewien myśliwy pochodzący ze Stanów Zjednoczonych zażyczył sobie wyprawienia dorosłego samca żyrafy w całości. Dla Taxidermy nie ma rzeczy niemożliwych, więc preparatorzy podjęli się też tego wyzwania. Jednak ze względu na ograniczenia transportowe przygotowana forma musiała zostać podzielona na trzy elementy: szyja z głową, przednia część tułowia i tylna część tułowia. Po złożeniu jej w całość nie było żadnego najmniejszego znaku w miejscu łączenia poszczególnych kawałków.

Firma Taxidermy zatrudnia łącznie ok. 30 osób. Każda z nich ma wyznaczoną działkę, za którą odpowiada. W większości są to mieszkańcy Otjiwarongo. Rocznie eksportuje się stąd setki trofeów należących do myśliwych. Średni okres oczekiwania od momentu strzału do czasu otrzymania gotowej pamiątki wynosi 3–4 miesiące.

Od samego przestąpienia progu tego miejsca człowieka ogarnia zdumienie. Największa hala jest bowiem od góry do dołu wypełniona gotowymi trofeami. Niektóre z nich tworzą formy statyczne, a niektóre zostały uchwycone w ruchu. Zawierają w sobie tyle emocji, że człowiek ma wrażenie, iż znajduje się tuż obok całej tej akcji. W centrum hali wisi ogromny medalion słonia otoczony medalionami różnych antylop żyjących w Namibii. W kolejnej sali są spreparowane głowy antylop z rogami. W następnej można zobaczyć wysokie półki załadowane zasolonymi skórami, przygotowanymi do wyprawienia. W dalszej stoją cztery ogromne bębny używane do wyprawiania skór. Wykonuje się to tutaj przy użyciu naturalnych garbników roślinnych oraz środków chemicznych. Kolejny pokój to minizakład stolarski, gdzie przygotowuje się drewniane podstawki pod trofea oraz realizuje specjalne zamówienia gości, np. lampy czy krzesła z elementami spreparowanych części zwierząt. Następne pomieszczenie zawiera osiem małych zbiorników, w których moczą się głowy. Tutaj nikt nie zajmuje się ich gotowaniem ze względu na wysokie koszty. Zostawia się je w wodzie do czasu, aż wszystkie rozwijające się w niej drobne mięsożerne insekty i bakterie strawią całą żywą tkankę głowy.

Wizyta w Taxidermy pokazała nam, jak wygląda cała ścieżka obróbki trofeów po polowaniu myśliwego na Czarnym Lądzie. Jest to ogrom pracy, ale za to niezwykle ciekawej i przyjemnej.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

Wielkanocna wyprawa

Nasze tegoroczne święta wielkanocne spędziliśmy w najstarszym po Yellowstone parku narodowym na świecie – Etosha. W luźnym tłumaczeniu z języka oshikwanyama nazwa ta oznacza ogromne białe miejsce, dlatego że 25% powierzchni parku zajmuje wielkie jezioro, białe od soli i gliny. Pierwotnie było ono zasilane wodą z rzeki Kunene, która jednak przez tysiące lat zmieniła swój bieg, a jezioro wyschło. Teraz wypełnia się ono wodą tylko w porze deszczowej, i to na krótki czas. Miejsce to zostało odkryte po raz pierwszy w 1851 r. przez europejskich badaczy Afryki Charlesa Anderssona i Francisa Galtona, którzy przemierzali ten dziki teren w towarzystwie kupców z plemienia Owambo. Byli pod ogromnym wrażeniem tego, co tu zobaczyli, i postanowili utworzyć na tym terenie szlak kupiecki łączący północ Namibii na linii wschód–zachód.

Na powierzchni 22 270 km2 parku można spotkać niezliczone ilości zwierząt: zaczynając od ogromnych słoni, przez niebezpieczne lwy czy lamparty, a kończąc na owadach o niesamowitej kolorystyce i budowie ciała. Cały ten obszar jest bardzo zróżnicowany, również jeśli chodzi o występujące tam siedliska ekologiczne. Na odcinku 200 km przejeżdża się przez rozległe przestrzenie łąk i kolczastego buszu, las wysokich drzew liściastych na żyznych siedliskach, suche gliniasto-piaskowe pustynie oraz trawiaste tereny typowej sawanny. Dla nas, leśników, było to najciekawsze miejsce, jakie do tej pory widzieliśmy pod względem przyrodniczym. W Etoshy na szlaku znajduje się sześć ośrodków wypoczynkowych, w których można się zatrzymać na obiad czy nocleg. Każdy z nich jest skrupulatnie chroniony przez służby parku i otoczony wysokim na 3 m płotem – z wielkimi kotami nie ma żartów.

Już w momencie wjazdu do Etoshy każdy pojazd zostaje zarejestrowany w elektronicznym systemie. Jeżeli kierowca nie ma wykupionego noclegu na terenie parku, a nie opuści go do godz. 19.00, pracownicy rozpoczynają poszukiwania. Wszystko ze względu na bezpieczeństwo. Cały teren, z wyłączeniem jedynie obszarów wokół hoteli, jest objęty całkowitym zakazem wychodzenia czy nawet wychylania się z auta. Etosha to bowiem bardzo dziki rezerwat przyrody, który mimo ogrodzenia rządzi się swoimi prawami. Zwierzęta są przyzwyczajone do widoku samochodów i wiedzą doskonale, że tu się nie poluje, toteż praktycznie nie zwracają uwagi na poruszające się pojazdy. Wszystkie szlaki to drogi szutrowe z ograniczeniem prędkości do 60 km/h. Na taką wyprawę znakomicie się nadają samochody z napędem 4×4, zwłaszcza w porze deszczowej, kiedy stojąca na gliniastym podłożu woda szybko zamienia się w kleiste błoto. Czasem aż korci, żeby wysiąść z auta i przyjrzeć się z bliska bogactwu fauny i flory. Jednak gdy spotka się lwa na wolności, ciągoty do opuszczenia pojazdu gwałtownie maleją. Tutaj naprawdę nie ma żartów – wystarczą sekundy, by dziki zwierz zamienił niesamowitą wycieczkę w tragiczną katastrofę. Na terenie parku jest nawet ukryty w buszu pas lotniczy na wypadek potrzeby szybkiego transportu do szpitala.

Poza setkami antylop, jakie widzieliśmy po drodze, najwięcej emocji wywołało w nas spotkanie z hieną cętkowaną. Było to zaraz po deszczu, kiedy woda zaczęła parować od wysokiej temperatury. Wyłoniła się nagle spośród zarośli – pełna ogromnej masy mięśni od frontu, na głowie, karku i przednich łapach, ale z małą i krępą częścią tylną. To niesamowicie brzydkie, a zarazem majestatyczne zwierzę. Zwykle ten gatunek hieny żyje w grupie. Jego główne źródło pokarmu stanowią kości i resztki po polowaniu lwa czy lamparta. Hiena cętkowana jest nieco mniejsza od brązowej, którą mamy na farmie Kambaku, i w odróżnieniu od niej czasem poluje również na żywe zwierzęta.

Z pewnością będziemy chcieli wrócić na dłużej do Etoshy, bo podczas naszego dwudniowego pobytu udało nam się zobaczyć zaledwie 1/3 bogactwa tego parku. Przejechaliśmy przez wyschniętą słoną pustynię, las przypominający nasz europejski, góry, skały i olbrzymie połacie traw, odwiedziliśmy też masę naturalnych wodopojów, widzieliśmy setki zwierząt, a na koniec usłyszeliśmy: „To była wizyta w pigułce, musicie tu wrócić, bo to był dopiero wstęp do przygody”.

Mimo że to były nasze pierwsze święta poza domem i z dala od rodziny, to w tym niezwykłym miejscu czuliśmy się jak w sercu afrykańskiej świątyni. Tęsknota za najbliższymi mieszała się z ogromnym zadziwieniem i niedowierzaniem. Święta powinno się spędzać w domu, to pewne, jednak te dwa dni były jak wycieczka do innego świata.

Paulina i Kuba Piaseccy

Czytaj więcej

Niespodzianka

Przez ostatni nawał pracy związany z realizowanymi projektami oraz koniecznością codziennego przemierzania kilometrów w buszu ze sprayem w ręku niespecjalnie miałam czas i siły, aby po tym wszystkim jechać jeszcze na polowanie. W dodatku ten dzień był pełen przygód od samego rana. Po całonocnej ulewie niebo zaczęło się rozpogadzać dopiero o świcie. O 7.00 udałam się samochodem do buszu znaczyć nowe drogi. Dotarłam na miejsce, zarzuciłam plecak na plecy, chwyciłam GPS oraz spray i ruszyłam przed siebie. Po godzinie przedzierania się przez gęste krzewy wyszłam na główną drogę, po czym wróciłam po auto. Już po kilku sekundach na śladach po moich butach zauważyłam tropy dwóch lampartów. Zlał mnie zimny pot i serce zaczęło mi mocniej bić. Mimo świadomości, że lampart to bardzo skryte zwierzę, które bez powodu nie wchodzi w drogę człowiekowi, i tak trudno mi było zachować racjonalne myślenie. Ciągle miałam bowiem przed oczami obraz tego groźnego kota, z jakim się spotkałam już czwartego dnia w Kambaku. Biegłam do samochodu i wołałam Kubę przez radio. Niestety bez odzewu.

Gdy wreszcie dotarłam do Cruisera, zaczęłam zbierać myśli, żeby ochłonąć. Po 20 minutach postanowiłam kontynuować pracę w innym miejscu. Lecz tu czekała mnie następna niemiła niespodzianka – otóż droga tak rozmiękła po deszczu, że wpadłam samochodem w koleiny i utknęłam w gliniastym błocie. „No pięknie!…” – myślę sobie. „Jestem otoczona przez dwa lamparty, Kuba nie odpowiada przez radio, a ja nie mogę się ruszyć, bo wysiadła blokada mostów”.

Rozglądam się wokoło i jedynym ratunkiem okazuje się oddalone o 15 m drzewo Camel thorn. Podłączam wyciągarkę i rozwijam linę, której wystarczyło praktycznie na styk. Powoli i ostrożnie wyciągam auto, ale cały czas jednym okiem kontroluję teren na wypadek wizyty drapieżników. Ufff… Udało się. Zwijam linę, kabel i ruszam dalej.

Po pełnym wrażeń dniu wracam do domu i za namową Kuby wybieramy się razem na polowanie. Mamy okres przedświąteczny, więc mięso jest bardzo potrzebne, zwłaszcza z młodych guźców. Odwiedziliśmy parę miejsc, gdzie zwykle je widywaliśmy, ale bez efektu. Po kilku ostatnich deszczowych dniach woda stoi praktycznie wszędzie w buszu, a trawa rośnie jak szalona, więc zwierzęta nie są tak aktywne jak wcześniej. Wszędzie mają pod dostatkiem pożywienia. Mimo to postanowiliśmy spróbować coś upolować.

Teren, dokąd się udaliśmy, okazał się bardzo oblegany przez wszystkie antylopy z powodu dużej ilości świeżych traw. Spotykamy dwie spore grupy impali i pojedyncze byki gnu. Niestety guźców, jak na złość, ni widu, ni słychu. Nagle przed moimi oczami wyrastają dwa oryksy. Trącam Kubę, żeby zwrócić jego uwagę, po czym padamy na ziemię. Po szybkiej ocenie sytuacji Kuba rzuca hasło „strzelaj”, więc wstaję ze sztucerem, spoglądam w lunetę i pociągam za spust. Antylopa kładzie się w ogniu. Strzał został oddany z odległości 20 m, a zatem musiał być skuteczny. To pierwszy upolowany przeze mnie oryks.

Po dzisiejszych przygodach kolejny raz uświadamiam sobie, że życie jest pełne niespodzianek, a zwłaszcza tutaj, w Namibii, gdzie funkcjonujemy jako część dzikiego świata przyrody. Nawet kiedy człowiek zaplanuje sobie coś w najdrobniejszych detalach, to zawsze trafia się coś nieoczekiwanego, na co nie jest kompletnie przygotowany i musi błyskawicznie reagować.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

25 urodziny Namibii

21 marca obchodziliśmy – jak to mówią miejscowi – 25 urodziny Namibii. Święto niepodległości tego młodego państwa jest bardzo radosne. Wszyscy mają dzień wolny od pracy, w zasadzie pracują tylko właściciele farm.

Walka Namibii o niepodległość trwała bardzo długo. Od 1884 r. była to kolonia niemiecka, znana pod nazwą Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia. Po licznych powstaniach ludów dzisiejszej Namibii sytuację wykorzystała Republika Południowej Afryki, która w 1915 r. wprowadziła swoje wojsko, zajęła kraj i utworzyła z Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej tzw. terytorium mandatowe RPA. Wszystko zmieniło się w 1960 r., kiedy powstało SWAPO – Organizacja Ludu Afryki Południowo-Zachodniej. Od tego momentu zaczęła się intensywna walka o niepodległość, którą Namibia uzyskała po pierwszych wolnych wyborach z 21 marca 1990 r. Okres działalności SWAPO należy do najtrudniejszych i najbrutalniejszych kart historii kraju. W związku z tym, że te wydarzenia rozgrywały się nie tak dawno, nietrudno znaleźć byłych członków tej organizacji. Niechętnie jednak opowiadają o tamtych czasach, a wielu z nich nie chce już więcej patrzeć na broń. Jedyne, co można od nich usłyszeć, to to, że wspomnienia tamtych dni ociekają brutalnością, niewinną krwią i bezwzględnością. To trochę temat tabu, który nauczyłem się omijać.

Zdążyłem wszakże zauważyć, że pozostałością po ciężkiej walce o niepodległość jest niesłychana pokora i szacunek do innych ludzi. Brzmi to dziwnie, lecz tutaj każdego dnia wszystko rozbija się o słowo klucz – „szacunek”. Nie szanując innych, nie jest się w stanie funkcjonować w tym świecie, z kolei by być szanowanym, trzeba na to zasłużyć. Teoretycznie tak samo jak wszędzie, ale Afryka jest w tej kwestii bezwzględna. Przykładowo, jeżeli po wejściu do urzędu nie poświęcimy kilku minut na spytanie obsługującej nas osoby o jej zdrowie, samopoczucie i o to, czy ma chwilę na przyjęcie interesanta, nie załatwimy nic. Bezczelność, grubiaństwo i pycha wybijane są tutaj w sposób naturalny, bo wszystkich obowiązują takie same zasady. Białemu Europejczykowi niełatwo zdobyć szacunek wśród rodowitych Namibijczyków. Wszyscy będą mili i uprzejmi, jednak by zasłużyć na szacunek, trzeba stać się jednym z nich i żyć według tutejszych reguł – a to wcale nie bułka z masłem.

Często Afrykę kojarzy się z zacofaniem i brakiem jakichkolwiek zasad. Nie wiem, jak to wygląda w innych państwach tego kontynentu, jednak Afryka, którą znam, jest ostoją cech dawno podeptanych przez wielu „mądrych”, „bogatych” i „wykształconych” Europejczyków. Nie oznacza to, że Namibia stanowi raj na ziemi – mnóstwo tu bowiem złodziei i kłamców. Jednakże tacy ludzie są piętnowani przez resztę. Decydując się na fach złodzieja, trzeba się pogodzić z wykluczeniem ze społeczeństwa.

Tego roku święto niepodległości było podwójnym świętem, ponieważ gdy zaczęliśmy biesiadę przy rozpalonym grillu i skwierczącej owcy, nastąpiło oberwanie chmury. Pośród ratującego trudny rok deszczu bawiliśmy się do białego rana.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej