Nasze tegoroczne święta wielkanocne spędziliśmy w najstarszym po Yellowstone parku narodowym na świecie – Etosha. W luźnym tłumaczeniu z języka oshikwanyama nazwa ta oznacza ogromne białe miejsce, dlatego że 25% powierzchni parku zajmuje wielkie jezioro, białe od soli i gliny. Pierwotnie było ono zasilane wodą z rzeki Kunene, która jednak przez tysiące lat zmieniła swój bieg, a jezioro wyschło. Teraz wypełnia się ono wodą tylko w porze deszczowej, i to na krótki czas. Miejsce to zostało odkryte po raz pierwszy w 1851 r. przez europejskich badaczy Afryki Charlesa Anderssona i Francisa Galtona, którzy przemierzali ten dziki teren w towarzystwie kupców z plemienia Owambo. Byli pod ogromnym wrażeniem tego, co tu zobaczyli, i postanowili utworzyć na tym terenie szlak kupiecki łączący północ Namibii na linii wschód–zachód.
Na powierzchni 22 270 km2 parku można spotkać niezliczone ilości zwierząt: zaczynając od ogromnych słoni, przez niebezpieczne lwy czy lamparty, a kończąc na owadach o niesamowitej kolorystyce i budowie ciała. Cały ten obszar jest bardzo zróżnicowany, również jeśli chodzi o występujące tam siedliska ekologiczne. Na odcinku 200 km przejeżdża się przez rozległe przestrzenie łąk i kolczastego buszu, las wysokich drzew liściastych na żyznych siedliskach, suche gliniasto-piaskowe pustynie oraz trawiaste tereny typowej sawanny. Dla nas, leśników, było to najciekawsze miejsce, jakie do tej pory widzieliśmy pod względem przyrodniczym. W Etoshy na szlaku znajduje się sześć ośrodków wypoczynkowych, w których można się zatrzymać na obiad czy nocleg. Każdy z nich jest skrupulatnie chroniony przez służby parku i otoczony wysokim na 3 m płotem – z wielkimi kotami nie ma żartów.
Już w momencie wjazdu do Etoshy każdy pojazd zostaje zarejestrowany w elektronicznym systemie. Jeżeli kierowca nie ma wykupionego noclegu na terenie parku, a nie opuści go do godz. 19.00, pracownicy rozpoczynają poszukiwania. Wszystko ze względu na bezpieczeństwo. Cały teren, z wyłączeniem jedynie obszarów wokół hoteli, jest objęty całkowitym zakazem wychodzenia czy nawet wychylania się z auta. Etosha to bowiem bardzo dziki rezerwat przyrody, który mimo ogrodzenia rządzi się swoimi prawami. Zwierzęta są przyzwyczajone do widoku samochodów i wiedzą doskonale, że tu się nie poluje, toteż praktycznie nie zwracają uwagi na poruszające się pojazdy. Wszystkie szlaki to drogi szutrowe z ograniczeniem prędkości do 60 km/h. Na taką wyprawę znakomicie się nadają samochody z napędem 4×4, zwłaszcza w porze deszczowej, kiedy stojąca na gliniastym podłożu woda szybko zamienia się w kleiste błoto. Czasem aż korci, żeby wysiąść z auta i przyjrzeć się z bliska bogactwu fauny i flory. Jednak gdy spotka się lwa na wolności, ciągoty do opuszczenia pojazdu gwałtownie maleją. Tutaj naprawdę nie ma żartów – wystarczą sekundy, by dziki zwierz zamienił niesamowitą wycieczkę w tragiczną katastrofę. Na terenie parku jest nawet ukryty w buszu pas lotniczy na wypadek potrzeby szybkiego transportu do szpitala.
Poza setkami antylop, jakie widzieliśmy po drodze, najwięcej emocji wywołało w nas spotkanie z hieną cętkowaną. Było to zaraz po deszczu, kiedy woda zaczęła parować od wysokiej temperatury. Wyłoniła się nagle spośród zarośli – pełna ogromnej masy mięśni od frontu, na głowie, karku i przednich łapach, ale z małą i krępą częścią tylną. To niesamowicie brzydkie, a zarazem majestatyczne zwierzę. Zwykle ten gatunek hieny żyje w grupie. Jego główne źródło pokarmu stanowią kości i resztki po polowaniu lwa czy lamparta. Hiena cętkowana jest nieco mniejsza od brązowej, którą mamy na farmie Kambaku, i w odróżnieniu od niej czasem poluje również na żywe zwierzęta.
Z pewnością będziemy chcieli wrócić na dłużej do Etoshy, bo podczas naszego dwudniowego pobytu udało nam się zobaczyć zaledwie 1/3 bogactwa tego parku. Przejechaliśmy przez wyschniętą słoną pustynię, las przypominający nasz europejski, góry, skały i olbrzymie połacie traw, odwiedziliśmy też masę naturalnych wodopojów, widzieliśmy setki zwierząt, a na koniec usłyszeliśmy: „To była wizyta w pigułce, musicie tu wrócić, bo to był dopiero wstęp do przygody”.
Mimo że to były nasze pierwsze święta poza domem i z dala od rodziny, to w tym niezwykłym miejscu czuliśmy się jak w sercu afrykańskiej świątyni. Tęsknota za najbliższymi mieszała się z ogromnym zadziwieniem i niedowierzaniem. Święta powinno się spędzać w domu, to pewne, jednak te dwa dni były jak wycieczka do innego świata.
Paulina i Kuba Piaseccy
Facebook
Google+
Pinterest
E-mail
Czytaj więcej