Głuszce na Białorusi po przerwie

Po dwóch latach przerwy udało się zorganizować w pandemicznym reżimie sanitarnym polowanie podczas toków głuszcowych na Białorusi. Było to możliwe właściwie tylko dlatego, że Białoruś zdecydowanie wyszła myśliwym naprzeciw, ograniczyła bowiem dla nich restrykcje i zniosła obowiązek kwarantanny. (Sytuację polityczną za naszą wschodnią granicą zostawmy całkowicie na boku). W praktyce myśliwy, który leciał na Białoruś na zaproszenie legalnego, zarejestrowanego organizatora polowań, mógł się tam udać bez kwarantanny oraz bez testu na COVID-19. Zgodnie z ostatnią nowelizacją obostrzeń każdy myśliwy wracający do Polski spoza strefy Schengen musiał się poddać obowiązkowej 10-dniowej kwarantannie. Zwalniało z niej zaświadczenie o szczepieniu bądź niedawnym przebyciu choroby. Bardzo dużym udogodnieniem okazała się możliwość wykonania błyskawicznego testu na lotnisku zaraz po powrocie, którego negatywny wynik również zwalniał z kwarantanny.

Jak łatwo się domyślić, na wyjazd tej wiosny zdecydowało się niewielu myśliwych z Polski. Były to głównie osoby, które bądź przechorowały COVID-19, bądź się zaszczepiły (oczywiście znaleźli się też miłośnicy wiosennych polowań podczas toków – dla nich łowy okazały się ważniejsze od konieczności kwarantanny i robienia testów). Podsumowując tegoroczne polowania od strony organizacyjnej, mogę powiedzieć, że dwa lata przerwy oraz pandemia niewiele zmieniły. Rzecz jasna pojawiły się pewne dodatkowe utrudnienia, jednak utarty mechanizm działania nie zdążył jeszcze zardzewieć.

Tak jak przypuszczaliśmy, ze względu na terminową zimę toki w tym roku były bardzo intensywne i nierozwleczone w czasie. Na dzień pisania tego wpisu każdy myśliwy wrócił z Białorusi z głuszcem, a większość – z białoruską wielką trójką, czyli z głuszcem, cietrzewiem i słonką. W tym wpisie chciałbym się jednak skupić na innym aspekcie tego polowania.

Po dwóch latach przerwy, po miesiącach samych złych informacji, po tragediach rodzinnych, społecznych i zawodowych, po tym całym spustoszeniu fizycznym i psychicznym, jakie pozostawiła pandemia, udało się nam wybrać na zagraniczne łowy, które jak nigdy tchnęły w nas na nowo pasję łowiecką. Toki głuszców, toki cietrzewi oraz ciągi słonek oznaczają polowania, które nawet bez pandemii mają szczególny wymiar. Ja nazywam takie łowy swoistym powiewem wiosny. Kończy się zima, przyroda budzi się do życia, wieczory są coraz dłuższe, myśliwski sezon zmartwychwstaje i zaczyna się na nowo. Poranne polowanie podczas toków ma dla wrażliwego myśliwego niepowtarzalny charakter, który trudno nazwać słowami – po prostu trzeba to choć raz przeżyć. Myślę, że każdy, kto choć raz tego spróbował, przyzna mi rację.

W sumie jestem pewien powyższego stwierdzenia. O tej wyjątkowości świadczyć może chociażby to, że polowanie podczas toków to jedyne łowy, które myśliwi powtarzają rokrocznie. Według moich obserwacji organizatora polowań to istny ewenement. Mówi się, że Afryka uzależnia (znam to z autopsji), jednak obiektywnie muszę powiedzieć, że polowanie podczas toków uzależnia jeszcze bardziej! Różnica polega jedynie na tym, że do Afryki na łowy możemy polecieć nawet kilka razy w roku, a toki są tylko na wiosnę. To trochę tak jak z rykowiskiem – kiedy się kończy, zaczynamy odliczać miesiące do następnego.

Sytuacja rodzinna i skutki pandemii sprawiły, że w tym roku byłem na Białorusi jedynie obserwacyjnie, jednak myślę, że tyle nadziei, ile znalazłem w białoruskiej kniei, wystarczy, by doczekać następnych toków. Gdy, jak wspomniałem wcześniej, po wielu miesiącach beznadziei nareszcie udało mi się ponownie czynnie uczestniczyć w tokach, rzeczywistość zaczęła się malować w innych barwach. Teraz jestem pewien, że istnieje świat po pandemii i jeszcze wiele przed nami.

Korzystając z okazji, chciałbym wszystkim czytelnikom bloga życzyć wspaniałego sezonu łowieckiego! Nie dajmy się podzielić, działajmy wspólnie, nie zazdrośćmy, nie ulegajmy zawiści, ale raczej z pokorą i radością korzystajmy z tego, czym nas bór obdarzy w tym sezonie.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Safari na horyzoncie

Marzec zwykle żegna nas w Polsce piękną wiosną, świeżym powietrzem oraz nastrojem budzącego się życia i nadziei. Tymczasem po drugiej stronie równika końcówka marca oznacza wyrok – deszcz już raczej nie spadnie… Ten rok okazał się wyjątkowo skąpy w opady i wystawił mieszkańców buszu północno-wschodniej Namibii na kolejną próbę. W październiku w obwodzie łowieckim w Kambaku trzeba będzie na pewno zintensyfikować odstrzał, szczególnie gatunków w pierwszej kolejności reagujących na brak pożywienia, czyli elandów i gnu błękitnych.

Ten sezon zapowiada się bardzo ciekawie. Jeżeli św. Hubert pozwoli, to na blogu pojawią się relacje z Białorusi, ze słoweńskich Alp, z Namibii i miejsca, na które czekam najbardziej – Zimbabwe. Na myśl o bezkresnych przestrzeniach dzikiego buszu okolic Hwange serce wyrywa mi się z piersi.

Koniec zimy sprzyja sentymentalnym nastrojom i wspomnieniom. Pamiętam, jak poznałem mojego afrykańskiego przyjaciela, właściciela farmy Kambaku, na polowaniu na byki na Mazurach. Prawie 10 lat temu po raz pierwszy zabrał mnie w podróż życia. Przed moim inicjalnym wyjazdem na podbój Czarnego Lądu powiedział mi, wówczas jeszcze młodemu studentowi leśnictwa: „Zobaczysz, Afryka uzależnia”. I uzależnienie trwa. Dostrzegam je nie tylko u siebie, lecz także – ze względu na swoją profesję – u wielu kolegów po strzelbie. Czasem jestem świadkiem, jak afrykański bakcyl pojawia się znikąd i całkowicie zmienia łowieckie upodobania któregoś myśliwego. Swoją drogą czerpię ogromną satysfakcję, kiedy udaje mi się kogoś zarazić uzależnieniem od Afryki. Pod odpowiednią kontrolą jest ono bardzo pozytywne i poszerza horyzonty. Mój afrykański nałóg, niestety, wymknął się spod kontroli. Przytępione na co dzień zmysły budzą się, gdy tylko na horyzoncie pojawi się widmo dobrego safari. Zastygnięte mięśnie nagle dostają zastrzyk adrenaliny i chcą znów ruszyć trzycyfrową masę przez gęsty busz. Zszarzała od codzienności sylwetka nagle przybiera jaskrawych barw i pełnego, zdecydowanego wyrazu.

Tak, Afryka uzależnia. Najgorsze i zarazem najlepsze w tym uzależnieniu jest to, że nawet kontrolowane stopniowo postępuje. Gdy tylko podołamy jednemu wyzwaniu, od razu na horyzoncie pojawia się kolejne, które spędza sen z powiek. Konieczność wystawienia naszych łowieckich umiejętności na coraz bardziej zaskakującą próbę pozwala się wspiąć na wyżyny wydolności fizycznej i emocjonalnej. Wszystko okraszone niebezpieczeństwem, nieprzewidywalnością i poczuciem powrotu do korzeni myślistwa, co sprawia, że polowanie w dzikich zakątkach Afryki całkowicie pochłania.

Uczucie towarzyszące myśliwemu stojącemu oko w oko z szarżującym dzikim bawołem oraz podmuch tej siły, która zmiata wszystko przed sobą, zmienia nieodwracalnie. Pragnienie strachu, piękna, potęgi przyrody i adrenaliny co chwilę się budzi, nie daje odpocząć i cały czas ciągnie ku nowemu wyzwaniu. Kieruje na drogę poświęceń i wyrzeczeń. Wszystko po to, żeby w końcu przeżyć kolejną noc pod rozgwieżdżonym afrykańskim niebem.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej