Guźcowy dublet

Niedziela jest naszym dniem wolnym od pracy. Zwykle w ciągu tygodnia zbiera nam się dużo rzeczy i czynności do nadrobienia, które odkładamy właśnie na ten dzień. Jedną z nich stanowi możliwość porannego wyjścia do buszu na polowanie. Niestety w ostatnią sobotę Kuba skręcił kostkę, ale na szczęście nie przeszkodziło mu to w przechadzce o wczesnej porze.

Wyjechaliśmy nieco przed 5 rano. Za cel obraliśmy sobie obszar na południu farmy – otwartą przestrzeń porośniętą trawami i poprzedzielaną pojedynczymi kępami buszu. To właśnie taki układ pokrycia terenu pozwala na stopniowe podchodzenie zwierzyny. Wykorzystuje się chwile jej nieuwagi i korzystnego wiatru, by cicho, szybko przemknąć między tymi kępami. Na samym wstępie spotkaliśmy grupę ok. 30 zebr w różnym wieku żerujących o wschodzie słońca. Gdy szliśmy dalej, jakieś 300 m od nas pojawiły się elandy. Postanowiliśmy je podejść w poszukiwaniu młodego byka. Po pół godzinie, kiedy byliśmy już naprawdę blisko, w odległości ok. 150 m, z buszu nieopodal do naszych uszu dobiegło charakterystyczne charczenie i parskanie gnu. Wtedy już naprawdę nie wiedzieliśmy, które zwierzęta powinniśmy podchodzić.

Jako pierwsze zaniepokoiły się zebry i zaczęły się oddalać. Następnie poczuły nas elandy i też wycofały się w popłochu. Gnu jest antylopą, która do ostatniej chwili nie decyduje się na niepotrzebną utratę energii i czeka do momentu, aż zyska 100% pewności co do realnego zagrożenia. Wyszły trzy byki, z czego tylko jeden nadawał się na strzał. Wszystkie stały przodem do nas i bacznie obserwowały. Po chwili namysłu postanowiłam pociągnąć za spust. Odgórne zarządzenie na farmie było takie, aby przynajmniej 70% zwierzyny było strzelane w głowę lub kark, tak aby nie dopuścić do zniszczenia cennego mięsa. To ułatwia później sprzedanie tuszy do rzeźni w Otavi (miejscowość oddalona od Kambaku o jakieś 80 km). Niestety strzał okazał się pudłem. Zero jakiejkolwiek reakcji u byka, za to cała grupa gnu zbiegła w popłochu do buszu. Trudno, zdarza się – pomyślałam. Z dwojga złego lepiej spudłować, niż ranić zwierzę.

Kostka Kuby dawała się coraz bardziej we znaki, a słońce było coraz wyżej i coraz mocniej grzało, ale nie chcieliśmy jeszcze wracać. Postanowiliśmy więc usiąść na chwilę na ambonie. Zdążyliśmy tylko wejść na górę i wziąć łyk wody, gdy znienacka na front wybiegły nam dwa guźce. Chwyciłam sztucer i strzeliłam większego. Kuba wyrwał mi broń z rąk, przeładował, a widząc, że drugi guziec ucieka, zagwizdał, żeby go na chwilę zatrzymać, po czym pociągnął za spust. Tym oto sposobem porannoniedzielny dublet położyliśmy w ciągu kilku sekund. Guźce były w wieku 4–5 lat i zostały przeznaczone na potrzeby kuchni.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej