Inne rozumienie słowa camping

Po raz kolejny w nawiązaniu do naszej wyprawy. Przyznam, że do tej pory camping nie budził mojej aprobaty. Kojarzył mi się z ludźmi teoretycznie poszukującymi bliskości z naturą, a w praktyce – nadużywającymi alkoholu i zostawiającymi po sobie tony śmieci.

Nie wszędzie w Namibii jest dozwolone nocowanie „na dziko”. Dodatkowo powiem szczerze, że podczas naszej wycieczki nie odważyłem się tego spróbować. Zdecydowanie bezpieczniej spędzało się noce w wyznaczonych punktach, tym bardziej że afrykański camping nie stanowił wypaczenia tego słowa. Miejsca, w których nocowaliśmy, nie dość, że były bardzo tanie, to jeszcze doskonale wyposażone (oprócz dziczy w Kwando – ale o tym następnym razem). Jako turyści w każdym z nich czuliśmy się traktowani wyjątkowo.

W praktyce wyglądało to w ten sposób, że z trasy zamawialiśmy miejsce na nocleg. Gdy dojeżdżaliśmy, od bramy witał nas przewodnik i zaprowadzał od razu tam, gdzie mieliśmy nocować. Żadnej papierologii czy problemów – tylko profesjonalizm i zrozumienie dla podróżników. Campingi były pełne ludzi takich jak my, którzy upodobali sobie zwiedzanie Namibii w terenowym samochodzie, nocowanie w namiocie dachowym i spędzanie wieczorów przy trzasku płomienia z piwem w ręku. Panowało zrozumienie oraz życzliwość. Każdy sobie pomagał – czy to przy kłopotach z autem, czy przy wyborze najlepszej trasy, by o świcie ruszyć dalej.

Miejsca campingowe powydzielano w gęstym lesie, dzięki czemu czuliśmy obecność ludzi, a jednocześnie mieliśmy własny kawałek ziemi przy rzece. Niemal każdy obóz był wyposażony w prysznic, łazienkę i teren do palenia ogniska. Wieczorami wszystkie ekipy samochodowe albo łączyły się w grupy, albo spędzały czas indywidualnie przy małym ognisku. Wszędzie roznosił się zapach pieczonego mięsa oraz toczyły się ciche, niemal szeptane rozmowy. Nikt nie puszczał żadnej muzyki i nie zagłuszał wieczornego misterium. Mimo że pochodziliśmy z różnych stron świata, to razem i z osobna czerpaliśmy radność ze wsłuchiwania się w odgłosy nocy, bulgoczący śmiech hipopotamów, ryk lwa i chichot hien.

Takie momenty wspomina się do końca życia. Przykładowo, gdy jednej nocy obozowaliśmy nad Okawango, słyszeliśmy stado bawołów, które zeszło do rzeki po drugiej stronie – w obszarze polowań na wielką piątkę. Nagle harmonię przerwał lwi pomruk i przez następne kilkanaście minut dobiegało nas tylko powoli cichnące skomlenie młodego bawołu… Kiedy tak siedzieliśmy na drugim brzegu przy żarzących się węglach, na których leżało owcze żebro, cicho powiedziałem do Pauliny, że nie tylko my się dzisiaj smacznie najemy.

Wczesnym rankiem codziennie ta sama historia – szybka kawka z ogniska, pożegnanie ze znajomymi i ruszamy dalej podbijać kraj czterema kołami.

Tak więc od czasu naszej wycieczki camping kojarzy się nam obojgu z przepięknym tygodniem wakacji pełnym życzliwych ludzi. Nigdzie nie spotkaliśmy turystów, którzy pozostawiliby po sobie bałagan czy jakiekolwiek śmieci.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej