Każda przygoda ma swój koniec. Po kilku dniach udało się nam wytropić i zdobyć starego byka bawołu. Z Zimbabwe wracamy bogatsi o nowe doświadczenia.
Każda przygoda ma swój koniec. Po kilku dniach udało się nam wytropić i zdobyć starego byka bawołu. Z Zimbabwe wracamy bogatsi o nowe doświadczenia.
Kilka słów o słoniach (których u nas jak dzików w Zachodniopomorskiem), o starym byku "dagga boy" (którego wciąż szukamy) i 458 Win. Mag. (bez którego do buszu ani rusz). Więcej o naszych przygodach przeczytacie już wkrótce. A tymczasem – dostrzegacie bawoły na dolnym filmie?
Jesteśmy przy czaszce słonia… i obalamy główny mit związany z polowaniem na ten majestatyczny gatunek.
Niestety stado wyszło z obszaru koncesyjnego. Ale zwierzynę spotykamy na każdym kroku. Jesteśmy w łowieckim żywiole.
Dotarliśmy do spalonego słońcem Zimbabwe. Wkrótce zaczynamy polowanie na bawołu! Zobaczcie jak wygląda nasze obozowisko i śledźcie nasze przygody, o których więcej już wkrótce na blogu.
W Kambaku padł kolejny polski ongarangombe (eland), a ja już zacząłem odliczanie do wyprawy życia na bawołu afrykańskiego. Zanim jednak zmierzę się z rozgrzaną wiosennym słońcem sawanną, chciałem podsumować rykowisko (o tym w kolejnym wpisie) i opowiedzieć o bardzo ciekawym, choć wyczerpującym polowaniu na kozice.
W połowie września uczestniczyłem w typowo górskich łowach w paśmie Alp Julijskich w Słowenii. Góry, w których polowaliśmy, stanowią fragment Triglavskiego Parku Narodowego, ale w miejscu niezwykle rzadko odwiedzanym przez turystów ze względu na brak szlaków. Dzięki temu liczebność kozic jest naprawdę imponująca, a łowom nie towarzyszą okrzyki amatorów górskiej wspinaczki. Nasza kwatera znajdowała się na wysokości ok. 900 m n.p.m. Stamtąd rozchodziły się ścieżki wydeptane przez podprowadzających aż na same szczyty.
Wrzesień to ciągle okres obfitości żeru. Kozice, choć przygotowują się do rui, wciąż występują stadnie powyżej naturalnej granicy lasu. Z drobnymi wyjątkami właściwie wszystkie osobniki podczas polowania spotkaliśmy w paśmie kosodrzewiny tuż pod samymi szczytami. Łowy zaczynaliśmy jakąś godzinę przed wschodem słońca. Wyruszaliśmy jeszcze po ciemku przy świetle latarek, tak żeby o szarówce być przy drugiej kwaterze na wysokości ok. 1200 m n.p.m. Stamtąd rozpościerał się niepowtarzalny widok na już ośnieżone szczyty Alp. Wędrówka w górę z tego miejsca to już prawdziwe pokonywanie swoich ograniczeń fizycznych oraz sprawdzian woli walki. Może i wysokość, na której pozyskiwaliśmy kozice, czyli 1850–1950 m n.p.m., nie jest jakimś nadzwyczajnym wynikiem, ale osiągnięcie jej na polowaniu to coś zupełnie innego niż normalna wędrówka po górach. Przede wszystkim oprócz plecaka z wodą i prowiantu na szczyt trzeba wnieść sztucer i lornetkę. Przychodzą chwile zmęczenia, kiedy wydaje się, że z każdym krokiem waga broni rośnie wykładniczo. Zwłaszcza że podejście na szczyt rzadko kiedy odbywa się szlakiem – częściej wydeptaną, bardzo stromą ścieżką. Niejednokrotnie, wspinając się po kozicę, musimy pokonać swoje nizinne lęki. Na szczęście, gdy już wniesiemy swoje gabaryty pod szczyt, wszystkie troski, pot i ból zostają na dole, a góry odwdzięczają się niepowtarzalnymi widokami. Ogrom Alp momentami przytłacza, uczy łowcę dużej pokory i dystansu do siebie.
Kiedy już podejdziemy kozicę, czeka nas strzał, który nie należy do łatwych. Dystans 250 m trzeba mieć opanowany do perfekcji, ponieważ to średnia odległość strzałowa. Dlatego nie bez powodu niektórzy myśliwi nazywają te łowy górskim biatlonem. Jednak satysfakcja płynąca z tego polowania jest jedyna w swoim rodzaju. I nie chodzi tutaj o trofeum. Niezależnie od tego, jak dużą kozicę pozyskamy, duma i radość przytłaczają równie mocno co wielkość gór. W trakcie schodzenia po udanym polowaniu, często też przy świetle latarek, łowcę trzymają tylko radość i adrenalina, bo mięśnie już dawno powiedziały dość.
Łowy na kozice w Słowenii w obwodzie, w którym my polowaliśmy, jest bardzo trudne, wymaga przygotowania fizycznego i strzeleckiego. Jednak to doskonałe wyzwanie dla każdego sprawnego myśliwego. Nie ma nic piękniejszego, niż pokonać swoje bariery w tak cudownym otoczeniu gór, u boku prawdziwych fachowców i we wspaniałej atmosferze. Powiem nawet, że trofeum nawet czteroletniej kozicy znaczy dla myśliwego więcej niż złotomedalowy byk strzelony z ambony gdzieś w burakach. Bo za każdym razem, gdy spogląda się na haki, z dumą można wspominać pot wylany na górskim szlaku i poświęcenie, jakie kosztowało nas to polowanie.
Jakub Piasecki
PS Nasz podprowadzający był prawdziwym górskim harpaganem. Z kozicą przypiętą do plecaka i bronią na ramieniu okazał się szybszy od nas. Na koniec powiedział nam, że jeszcze nikt nie wytrzymał z nim trzech pełnych dni polowania. Może chcesz podjąć wyzwanie?
Dla jednych to polowanie jest sposobem na zdobycie prestiżu w myśliwskim środowisku, dla drugich – kolejnym punktem do odhaczenia w łowieckim planie, a jeszcze dla innych – spełnieniem marzeń i snów. Niezależnie od tego, co kieruje łowcami szukającymi „czarnej śmierci”, nikt nie zaprzeczy, że to jedno z najciekawszych i najbardziej nieprzewidywalnych polowań na świecie.
Dla mnie udział w polowaniu na bawołu afrykańskiego to jedno z największych łowieckich pragnień. Okazuje się, że zrealizuję je już niedługo, bo św. Hubert w październiku kieruje mnie do Zimbabwe, gdzie wraz z Tomaszem zmierzymy się z tą myśliwską legendą. Na samą myśl już teraz czuję jaskółczy niepokój, a nogi same wyrywają się w busz. Safari odbędzie się w okolicy Parku Narodowego Hwange na obszarze, gdzie populacja bawołów jest wolno żyjąca i dzika. To chyba cieszy mnie najbardziej – żadnej ściemy z hodowlanymi bawołami szprycowanymi hormonami, tylko prawdziwe i nieprzewidywalne łowy. Pewne jest jedno: że nie pójdziemy na łatwiznę, żadne ambony, samochody czy inne proste ścieżki. Razem z Tomaszem mamy jasność co do kwestii polowania i z radością przyjmujemy sposób zaproponowany przez miejscowych, czyli tradycyjne łowy według starej szkoły – podchód, wielki kaliber w rękach i spotkanie oko w oko z daga boy. Naprawdę już teraz trudno powstrzymać emocje. Park Hwange leży przy granicy z Botswaną i Namibią. To piękny teren poprzedzielany ciekami wodnymi. Populacje bawołów i słoni w tym rejonie są wyjątkowo liczne i swobodnie migrują między trzema krajami. Polowanie odbywa się na wielkim obszarze w formie podchodu poprzedzonego poszukiwaniem świeżych śladów bytności tego niemal tonowego zwierza. Bawoły spotyka się tam każdego dnia, jednak myśliwski cel to podejście starego byka. Podczas tych łowów zmęczenie miesza się z najpiękniejszymi emocjami.
Na myśl o październikowym safari przypominam sobie moje pierwsze bliskie spotkania z bawołami w Namibii na terenie Caprivi, w dolinie rzeki Kwando. Pamiętam, jakby to było dziś, sytuację, kiedy z moją żoną starym defenderem natknęliśmy się na ogromne stado schodzące rankiem do ostoi. Udało nam się zrobić zdjęcia, jednak przy włączonym silniku, bo wśród zwierząt znajdował się jeden agresor, który ciągle dawał nam do zrozumienia, że zaraz siądą mu nerwy.
Nie mogę się doczekać zweryfikowania tych wszystkich mitów o „czarnej śmierci”, które krążą po myśliwskim świecie. Mam nadzieję, że to, co widziałem w dzikiej części Namibii, stanowi tylko przedsmak tego, co spotka mnie w Zimbabwe. Rykowisko za pasem, dzięki temu czas szybko zleci i już niedługo będę się mógł podzielić wrażeniami z tej chyba na razie największej wyprawy łowieckiej.
Jednocześnie chciałem życzyć wszystkim czytelnikom mojego bloga udanego i pełnego emocji rykowiska. Niech to nasze myśliwskie święto obfituje tylko w pozytywne emocje, bez zawiści i zazdrości.
Niech bór darzy, a palec się zgina do życiowych byków!!!
Jakub Piasecki
Ostatnie sezony potwierdzają tezę, że byk kudu to antylopa najbardziej poszukiwana przez myśliwych. Wdzięk, gracja i naturalne piękno zwierzęcia spędzają sen z powiek polującym, którzy choć raz spotkali je w buszu. Przedstawiciele tego gatunku, a zwłaszcza stare samce, są niesłychanie czujne i prowadzą samotny tryb życia w gęstych ostępach sawanny. Do wodopojów przychodzą nieregularnie o nieprzewidywalnych porach. Ta antylopa bez żadnych problemów forsuje wysokie na ponad 2,5 m ogrodzenia farm. Dzięki temu można śmiało powiedzieć, że populacja zamieszkująca Namibię jest dzika.
Jak pokazują minione sezony łowieckie, trudno łączyć polowanie na kudu z łowami na inne gatunki. Przede wszystkim dlatego, że aby pozyskać starego samca, często potrzeba czasu i myśliwskiej cierpliwości. Ponadto długie tropienia zazwyczaj odbywają się w gęstych ostępach buszu, gdzie strzelenie jakiegoś innego gatunku całkowicie przekreśla dalszy podchód. Na podstawie doświadczeń z poprzednich sezonów na farmie Kambaku zmieniliśmy podejście do polowania na kudu.
Prawdopodobieństwo pozyskania starego byka rośnie w okresie godowym, przypadającym na maj (a czasem przeciągającym się do połowy czerwca). Wówczas stare byki tracą czujność i przebywają zawsze w pobliżu samic, co daje możliwość podchodu. Zasiadki w tym terminie również przynoszą dobry rezultat, jednak kluczowe okazuje się oznaczenie terenu, na którym znajdują się stada samic z młodymi. Aby zwiększyć szanse myśliwego, zdecydowaliśmy o organizacji specjalnych polowań w tym czasie głównie pod kątem kudu. Ich największym atutem jest to, że nie odbywają się one tylko na jednym obszarze. Główne miejsce zakwaterowania stanowi obóz Kambaku, jednak w rzeczywistości polujemy w zespole farm, użytkując wielki, różnorodny obszar tej części Namibii. Dzięki zaangażowaniu kilku sąsiednich farm w ten myśliwski projekt możemy szybko reagować na przemieszczanie się stad, z którymi jak satelity krążą stare byki. Ponadto nowe podejście nieco dynamizuje łowy. Zazwyczaj długim tropieniom towarzyszy zmęczenie, a po kilku dniach – monotonia. Założeniem właśnie wchodzącego w życie pomysłu jest ciekawe, zróżnicowane polowanie. Chcemy, żeby myśliwy poznał łowy w różnych warunkach – od podchodu na sawannie krzewiastej, przez zasiadkę na rozległych obszarach trawiastych, aż po typowe polowanie górskie w najstarszym na świecie pasmie Otavi. Takie łowy mają szczególny wymiar i będziemy je organizować tylko w systemie 1:1 (jeden podprowadzający na jednego myśliwego), by stworzyć jak największe szanse pozyskania starego byka, a także by polowanie miało maksymalnie indywidualny charakter.
Prawdopodobieństwo pozyskania kudu przy takim podejściu jest bardzo duże. Mnie najbardziej cieszy jednak wyjątkowy, wręcz królewski wymiar tego polowania. Można wiele pisać, próbować przekazać emocje, ale to na nic. Trzeba samemu zobaczyć wielkie kudu w buszu, poczuć, jak włosy jeżą się przy podchodzie, i doznać dreszczu podniecenia. Moje łowy na to zwierzę miały niepowtarzalny charakter i dzięki temu będę je pamiętał do końca życia. Emocje, które towarzyszą łowom na tę antylopę, można przyrównać do tych przy podchodzie elanda, głuszca czy starego byka na rykowisku.
Nasz pomysł to alternatywa dla masowego podejścia do tego pięknego – przez niektórych Namibijczyków nazywanego wręcz „świętym” – polowania.
Jakub Piasecki
Chyba każdego z nas doprowadza do irytacji wszędzie widoczna nagonka medialna na myśliwych oraz wydarzenia związane ze zmianami prawa łowieckiego. Co tydzień coraz to bardziej kontrowersyjne i oderwane od rzeczywistości projekty zostają poddane pod dyskusję, za którą nawet mediom trudno nadążyć. Gdzieś na górze toczy się rywalizacja polityczna. Wciągnięto do niej nas, myśliwych, bez naszej zgody. Najsmutniejsze jest to, że słów rzemieślników w tej dziedzinie nikt nie słucha. Okazuje się, że politycy, aktorzy i celebryci wiedzą na temat przyrody więcej niż leśnicy i myśliwi. W rezultacie to ludzie stojący z boku, niemający pojęcia o łowiectwie, próbują nam mówić, jak mamy wykonywać polowanie. W tym wszystkim nawet ślepy zobaczy i głuchy usłyszy, że w tle tej walki znajdują się pieniądze i władza, a nie unikatowa przyroda. Lękiem napawa to, że gdy przetrwamy tę batalię polityczną, którą górnolotnie nazywa się „o dobro przyrody”, za jakiś czas przyjdą nowi i w ramach zemsty na poprzednikach znowu wywrócą wszystko do góry nogami.
W kontrze do tego postawmy – jak się często mówi – „zacofaną” Afrykę, a zwłaszcza jej południową część. Po medialnej awanturze dotyczącej słynnego lwa Cecila i żyrafy strzelonej przez amerykańską dianę na świecie zawrzało. Ekolodzy z państw oddalonych o tysiące kilometrów od Afryki podważyli sensowność tamtejszych łowów, przez co kraje Afryki Południowej jeden po drugim jak domino zaczęły zakazywać komercyjnych polowań na swoim terytorium. Oczy myśliwych z całego świata zwróciły się w kierunku RPA i Namibii, które nie poszły z tym ekologicznym trendem. Radością i dumą napawa oficjalne stanowisko Namibii przedstawione w tym czasie przez prezydenta kraju oraz przewodniczącego Namibijskiego Stowarzyszenia Profesjonalnych Myśliwych (NAPHA). Zwracają oni uwagę, że polowanie, które przybierało różne formy na przestrzeni lat, to nieodzowny element kultury tego państwa. W telegraficznym skrócie odpowiedź Namibii skierowana do przeciwników myślistwa brzmi: to jest Namibia – tu się polowało, poluje i będzie polować. Koniec dyskusji.
Jednocześnie to właśnie Namibia może się pochwalić najbardziej ekskluzywnymi i najdroższymi łowami na świecie na nosorożca czarnego. Środowisko pseudoekologów jest oburzone, jak w dobie sponsorowanego z Dalekiego Wschodu kłusownictwa na ten gatunek można na niego komercyjnie polować. Okazuje się, że raz na kilka lat rząd Namibii organizuje łowy na starego samca, który i tak, i tak by niebawem zdechł. Wpływy z tego polowania są tak kolosalne, że wystarcza na wprowadzanie coraz to nowych programów ochrony tego gatunku. Co ciekawe, kraje Afryki Południowej, które zrezygnowały z polowań komercyjnych, powoli starają się wrócić do starej praktyki. Okazuje się, że tam, gdzie polowania nie uregulowano jasnym i przejrzystym prawem, szybko rozwija się kłusownictwo i pojawia szereg problemów z nim związanych.
Wracając do kraju – problemy z wilkami, sztucznie podtrzymywane moratorium na łosia, ciągłe tłumaczenie się przed społeczeństwem z bycia myśliwym, opluwanie i szykany ze strony ludzi niepotrafiących odróżnić sarny od jelenia… A wystarczyłoby zostawić łowiectwo ludziom, którzy się na tym znają. Tu jest Polska – tu się polowało, jeszcze poluje i może w przyszłości będzie polować…
Jakub Piasecki
Świt był bardzo zimny. Szron na solarach świadczył o tym, że temperatura spadła poniżej 0°C. Niby Afryka, a o tej porze roku niezwykle surowa i przynosząca olbrzymie dobowe amplitudy temperatur. Chłodne poranki z przymrozkami szybko ustępują jednak wschodzącemu słońcu, bo już o 11 rano słupek rtęci skacze powyżej 27°C. Przy takich wahaniach szczególnie trudno dopasować odzież. Najlepiej ubierać się na cebulkę i wraz ze wzrostem temperatury pozbywać się kolejnych warstw.
Podczas rannego wyjścia Paulus prowadził nas w tę część farmy, gdzie szczególnie lubią przebywać stare byki elandów. Jednak oprócz tropów wielkich racic tej prawie tonowej antylopy nie widzieliśmy nic. Godziny mijały, a słońce zaczęło przypiekać europejską skórę. Myśliwi zrozumieli to, o czym wspominałem im jeszcze w samolocie – że podchód z Paulusem potrafi bardzo wyczerpać. Około godz. 11 zrobiliśmy przerwę i wróciliśmy pieszo do obozu na kawę. Spalone lica towarzyszów łowów i zrezygnowanie na twarzy mówiły wszystko. Myśliwi byli zmęczeni, spaleni słońcem, zrezygnowani i całkiem pozbawieni nadziei, że to, co robimy, ma sens, że ten podchód, choć pozornie bez celu, przybliża nas do ongarangombe. Ogromnym zdziwieniem i grymasem zareagowali na moje słowa, że plan na popołudnie wygląda tak samo – kontynuujemy podchód od miejsca, w którym zostawiliśmy tropy pięciu byków. Na szczęście był to dopiero drugi dzień naszego safari i łowcy zaufali nieomylnemu przeczuciu Paulusa.
Po przerwie zostawiliśmy samochód tam, gdzie zakończyliśmy ranne tropienie. Zaczęliśmy według takiego samego schematu. Po dwóch godzinach pot, wyczerpanie, poczucie bezsensu… A podprowadzający cięgle gna do przodu w coraz to gęstsze fragmenty buszu. Staram się wytłumaczyć myśliwym, że ten człowiek wie, co robi, i jesteśmy skazani na sukces – nie wierzą mi. Dopiero gdy nachodzimy na charakterystyczny klik, na twarzach malują się podniecenie i wojenne emocje. Wszyscy rozglądają się wokoło. Gdzieś zamajaczyło wielkie cielsko. Ale Paulus prowadzi nas w zupełnie innym kierunku. Próbuję polemizować, pokazując, skąd dochodzi klikanie, lecz przewodnik tylko się uśmiecha i dziarskim krokiem wkracza w gąszcz. Wskazuje ręką tylko sobie widoczne tropy. Po chwili wchodzimy na dużego, starego byka. Idealna sytuacja – bach!
To jedyna droga do elanda – jak już ci się wydaje to nierealne, powinieneś próbować dalej, zwłaszcza jeżeli ma się takiego myśliwego jak Paulus na tropie. Oczywiście można zasiadać przy wodopoju oraz soli i czekać, z tym że wymaga to wyjątkowego szczęścia. Powiem szczerze, że gdy Paulus zobaczył świeże tropy, ja już wiedziałem, jak to wszystko się skończy i co nas czeka w tym albo przyszłym dniu. To była kwestia wytrwałości i cierpliwości. Nie dość, że ten człowiek doskonale tropi, to jeszcze w wyjątkowy sposób przewiduje zachowanie zwierząt. Jednak trzeba to zobaczyć, żeby uwierzyć. Myśliwi, którzy z nami podchodzili elandy, regularnie i aktywnie polują w kraju, ale mimo to – jak sami stwierdzili – dawno nie dostali takiego wycisku.
Ostatnio, gdy czytałem komentarze na forach pod zdjęciami łowców wracających z Czarnego Lądu, naszła mnie myśl trochę w kontrze do naszych przygód w Kambaku. Części z nas się wydaje, że busz to supermarket, a afrykańskie polowanie przypomina wypad do supermarketu. Sprawdzamy ceny, robimy plan i jedziemy z przekonaniem, że wystarczy wziąć towar z półki i włożyć do koszyka. Często irytuje nas podejście zagranicznych myśliwych, którzy w taki sposób myślą o polowaniu w Polsce na byki, ale mamy dokładnie takie samo podejście za granicą. Słowa „powinien”, „musi”, „trzeba” najlepiej przed wyjazdem zostawić w domu. Jak to mawia mój doświadczony znajomy – pewne na 100% jest wtedy, kiedy już znajduje się na rozkładzie. Zastanawiam się czasem, ile jeszcze w myśliwskim świecie będzie pokutować przeświadczenie, że safari w Afryce to banalne polowanie, niczym zakupy w sklepie. Nie da się w tydzień przeżyć wszystkiego, zwłaszcza kiedy mierzymy się z kudu i elandem. Pisałem o tym wiele razy. To nie bułka z masłem, za to satysfakcja po udanym podchodzie jest nie do opisania.
Pożegnam się słowami legendy afrykańskiego łowiectwa: jak przyjmujesz to, czym cię busz obdarza, to obdarzy cię ponad miarę. Gdy sam zaczynasz dyktować naturze warunki, nigdy nie wrócisz z polowania zadowolony.
Jakub Piasecki