Buffalo

„Musimy się przyzwyczaić do tego, że przed najważniejszymi skrzyżowaniami naszego życia nie ma żadnych znaków ostrzegawczych”.

Ernest Hemingway

 

Myśliwy nastawił się już na powrót do obozu z pustymi rękami. Albo raczej z pustą paką terenowego land cruisera. To był wbrew pozorom poranek obfitujący w emocje, choć próżno szukać satysfakcji na młodej brodatej twarzy, przyozdobionej w wymowny grymas. Jeszcze gdy słońce miało kilkadziesiąt minut do wschodu, myśliwi próbowali szczęścia z wielkim stadem bawołów. Najpierw łowcy wyszły na strzał tylko krowy, później po szybkim podchodzie blat wystawił młody byk. Stał idealnie, a krzyż lunety już tańczył na łopatce. Na widok wielkiej bawolej czapy, przypominającej bojowy hełm, myśliwemu z trudem przyszło ustabilizowanie broni, mimo że odgrywało to małą rolę, ponieważ dystans zaledwie kilkunastu metrów był do wzięcia nawet przy tej naturalnej paralaksie. Niestety, nie padła wyczekiwana komenda: „Strzelaj!” – byk, choć piękny i masywny, to ciągle za młody, by rozpatrywać go w łowieckich kategoriach.

Kiedy znowu udało się podejść stado i znowu wprawne afrykańskie oko podprowadzającego nie wyselekcjonowało żadnego osobnika, nasz bohater zdążył się pogodzić z myślą, że jeszcze nie tym razem spełni swoje marzenie. Siedząc zapocony na pace toyoty walczącej w głębokim piachu, sam nie wierzył w to, jakim emocjom się poddaje. Przecież już tyle widział na polowaniach, które trudno nawet zliczyć, więc powinien mieć wykutą jak paciorek zasadę, że nadzieja umiera ostatnia, a łowy są nieprzewidywalne. Mało tego – ile to razy sam stał po drugiej stronie i uspokajał myśliwych, których podprowadzał. Uśmiechnął się do siebie w duchu na myśl o emocjach, którym ulega, a które sam zwalcza u polujących kolegów.

– Spróbujemy jeszcze w jednym miejscu – padła komenda afrykańskiego przyjaciela.

Przy wodopoju znajdowały się wczorajsze tropy stada. Drużyna sprawdziła szczególnie atrakcyjne dla bawołów miejsca, jednak w żadnym z nich nie było wypatrywanych czarnych sylwetek afrykańskich agresorów. Charakterystyczne wzruszenie ramionami trackera dało sygnał całej załodze do odwrotu.

Właściwie tu historia powinna się zakończyć, a łowcy – wrócić do obozu i przy kawie wspominać emocje poranka. Jednak wręcz nadludzkie oczy przysypiającego na pace terenówki trackera zmieniły bieg tego dnia. Raptownie zatrzymał samochód wyraźnie pobudzony i machnął ręką w kierunku zimbabwejskiej dżungli. To, co on zobaczył gołym okiem, myśliwi ledwo dojrzeli w lornetkach. Jakieś 400 m od drogi między gałęziami słońce oświetlało wielkie bawole rogi. Z ułożenia łba przewodnik wywnioskował, że zwierz leży, z kolei urożenie było tak okazałe, że nawet Europejczycy nie musieli pytać, czy to byk czy krowa. Skończyły się żarty i śmiech na cruiserze. Podprowadzający w mgnieniu oka przeszedł metamorfozę. Żadnych słów, tylko wymowna komunikacja wyraźnymi gestami. Nagle się okazało, że kolorowa zbieranina różnych ludzi to doskonała machina myśliwska, w której każdy pracuje niczym przesmarowany tryb. Nie minęła chwila, a ucichł odgłos ładowanej broni i myśliwi ruszyli gęsiego ku przeznaczeniu. Z przodu tracker, za nim podprowadzający, później kolejno nasz bohater, jego kompan i obstawa tyłów. Jednak na polowaniu nigdy nie jest do końca tak, jak sobie zaplanuje łowca. Między pretendentem do strzału a leżącym starym bykiem zgromadziła się reszta stada. Na domiar złego stojące do tej pory powietrze zaczęły nawiedzać podmuchy wiatru zza pleców myśliwskiej drużyny. Po trzecim tragicznym podmuchu znajdujące się z przodu krowy zawróciły całe stado. Podprowadzający od razu odkręcił się do myśliwego i uspokoił go gestem, zapewniając o dalszej próbie podchodu. Jakby przeczuwał, co za dramat rozgrywał się w młodym, choć już bogato doświadczonym łowiecko Europejczyku.

Po 15 minutach znowu ruszyli krok za krokiem, opanowani i pełni spokoju. Nagle tracker padł błyskawicznie na ziemię, a za nim, nie pytając, reszta drużyny. 30 m przed nimi za krzakami ukazała się krępa sylwetka czarnego zwierza czujnie patrolująca okolicę. Myśliwi podczołgali się w cień akacji, gdzie każdy przyjął dogodną pozycję, by wtopić się w tło gałęzi masywnego drzewa. Minuta leciała za minutą, a w afrykańskim skwarze muchy mopani testowały silną wolę białych myśliwych. Nasz bohater zastygł w pozycji klęczącej oparty o swój winchester. Można by napisać oddzielne opowiadanie o tym, co się działo w jego głowie. Czy to już? Czy to właśnie ta chwila, na którą czekał całe życie? Czy za moment wydarzy się coś, o czym marzył, odkąd pierwszy raz postawił stopę na Czarnym Lądzie? Pozycja klęcząca chyba była dla niego nieprzypadkowa, ale o tym wie tylko on sam.

W końcu buffalo odwrócił się do reszty stada i zaczął żerować. Podprowadzający spojrzał na myśliwego i szepnął:

– To teraz. Próbujemy, ale powoli i przy samej ziemi.

Myśliwy przytaknął skinieniem, a jego organizm jakby dostał komendę: „Sezamie, otwórz się”. Nagle cała wielka postać wypełniona adrenaliną zaczęła się przeczołgiwać pod gałęziami, jakby ważyła o 40 kg mniej. Żadna, nawet najdrobniejsza gałąź nie zepsuła tego trudnego podchodu. Podprowadzający zatrzymał się i delikatnie rozstawił podpórkę do strzału z pozycji klęczącej. Myśliwy między gałęziami widział tylko czarną plamę.

– To łopatka, strzelaj! – szepnął mu do ucha podprowadzający.

– Nie jestem pewien – odparł nasz myśliwy. Broń leżała na pastorale, zwierzę znajdowało się maksymalnie 15 m od lufy, jednak prawie całkiem ukryte za gałęziami.

Po chwili bawół napina mięśnie, a przed łowcą malują się charakterystyczne zagięcia umięśnionej łopatki. Byk odwraca łeb, pozwalając słońcu oświetlić swoje potężne urożenie. Tyle było trzeba naszemu bohaterowi. Nagle zauważył wszystko, co tłumaczył mu podprowadzający. – Strzelam – mruknął. Czy wiedział, że za moment zobaczy coś, co na zawsze zmieni jego łowieckie życie? Chyba zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że stoi na rozdrożu i właśnie wybrał kierunek ekstremum. W lunecie nastawionej na 1x widzi lufę i krzyż, który po raz kolejny tańczy na wielkiej łopatce. Nabiera powietrza i mocno przytula broń do siebie. W lunecie widać dym wystrzału, słychać walnięcie pocisku 458 Win. Mag. Z grzbietu czarnego zwierza unosi się kurz. Słychać agresywny ryk, bawół napina mięśnie i obniża łeb, szykując się do szarży. Nasz bohater jest jakby zaczarowany tym, co ukazuje się jego oczom, i całym sobą chłonie to zdarzenie. Na nic krzyki: „Przeładuj! Przeładuj!”. Miał już wiele takich sytuacji, w których dostrzeliwał szarżującego oryksa czy gnu, jednak to coś innego – spotkanie z najpiękniejszą i najniebezpieczniejszą formą polowania, która zahipnotyzowała go na wskroś. Bawół wyskakuje i wali na myśliwego. Ten już wie, że nie zdąży przeładować. Z prawej strony słyszy strzał – zwierz nie reaguje. Podprowadzający chwyta swój ekspres, staje, jakby zasłaniając myśliwego, i posyła szarżującemu zwierzęciu pocisk nitro. Byk nie kładzie się po strzale, jednak odbija ze swojej trasy. Cała drużyna przywiera mocno do podłoża, patrząc, jak reszta byków ze stada otacza śmiertelnie rannego towarzysza. Wszyscy czekają… Żaden nawet nie drgnie… W końcu wielkie cielsko przewala się na czerwoną afrykańską ziemię, a stado odchodzi na dobre.

Myśliwemu trudno dojść do siebie. Chyba już nigdy nie wróci do wcześniejszego stanu. Polowanie na bawołu zmieniło go na zawsze, na nowo określiło jego łowieckie poglądy i cel dalszych podróży. „Chyba tak się poczuł Kolumb, kiedy odkrył Amerykę”, pomyślał. A z brodatej twarzy zniknął wymowny grymas…

Jakub Piasecki
 

Czytaj więcej

Afrykańska wielka piątka

Nie ukrywam, że gdy byłem w Zimbabwe, bardzo interesowały mnie polowania nie tylko na bawołu, lecz także na wszystkie pozostałe gatunki wchodzące w skład mistycznej afrykańskiej wielkiej piątki. Dzięki współpracy z praktykami tych łowów zrewidowałem swoje poglądy na ten temat. Nie ukrywam, że słowa miejscowego człowieka od 29 lat zajmującego się polowaniami na wielką piątkę znaczą dla mnie więcej niż teorie wysnuwane przez myśliwych, którzy zaledwie liznęli to zagadnienie. Dlatego – żeby była jasność – poniższe informacje są wynikiem zderzenia mojej dotychczasowej wiedzy z wiedzą praktyka. Dla części osób może to nic zaskakującego, ale ja w wielu kwestiach zmieniłem zdanie.

Określenie „afrykańska wielka piątka” powstało, by na swój sposób wyróżnić potęgi afrykańskiego buszu spośród reszty zwierząt. Pierwotnym kryterium tego zaklasyfikowania było olbrzymie niebezpieczeństwo związane z polowaniem na te gatunki, nie zaś rozmiary wyrażone w kilogramach. Wielka piątka początkowo oznaczała coś w stylu: „Gatunki szczególne niebezpieczne – polowanie grozi utratą życia”. Te zwierzęta budziły respekt i strach wśród miejscowych, a polująca brać czuła zew krwi i chęć podjęcia dotąd niesłychanego łowieckiego wyzwania. Jednak w Afryce żyją gatunki, które są niebezpieczne, ale nie znalazły miejsca w tym szeregu, np. krokodyl (te w Afryce niemal regularnie pożerają ludzi), hipopotam (obok słonia powoduje chyba najwięcej ofiar w ludziach) czy hiena cętkowana (zdarzają się ich ataki na ludzi). Pozostaje postawić pytanie, dlaczego akurat lew, lampart, nosorożec, słoń i bawół. Dlaczego nie ma wielkiej siódemki albo wielkiej czwórki? Trudno na to odpowiedzieć, tak samo jak trudno wskazać myśliwego, który użył tego sformułowania jako pierwszy. Co jednak można z pewnością, to przedstawić zwierzęta wchodzące w skład tego najsłynniejszego na świecie przyrodniczego zaszeregowania i opowiedzieć o nich z perspektywy mieszkańców Zimbabwe. Myślę, że odpowiedź, dlaczego ten gatunek, a nie inny, nasunie się sama.

Na początek garść kontrowersji. Okazuje się, że nikt w Zimbabwe w okolicy Parku Narodowego Hwange nie wiedział o istnieniu ponoć najbardziej znanego na Ziemi lwa Cecila, dopóki nie dosięgła go kula pewnego Amerykanina. Hipokryzja ekologicznych środowisk w tym wypadku może być tematem na książkę. Myśliwy musiał zmienić wizerunek i pracę oraz wynająć ochronę dla dzieci, którym grożono śmiercią. Podprowadzający omal nie stracił pracy, a okazuje się, że w tej historii nikt nie złamał prawa! Sprawa odbiła się głośnym echem na całym świecie, a sprzedaż polowań komercyjnych w Zimbabwe powędrowała wykładniczo w dół na korzyść sąsiednich krajów oferujących takie same łowy w innej formie (o czym później). Co więcej, lwy takich rozmiarów nie są rzadkością na tym terenie. Co roku strzela się ich sporo i jakoś dziwnym trafem tylko jeden dostał imię i wywołał medialny skandal… Resztę przemilczę, podtekst odczytajcie sami.

Lwy stanowią ciągle zagrożenie dla miejscowych. Strach budzi nie tyle wielkość tego kota i to, że bez problemu rozrywa ciało człowieka, ile bardziej sprawa jego niebywałej odwagi. Lwy są pewnymi siebie drapieżcami, nie boją się niczego ani nikogo i właściwie nie mają naturalnych wrogów. Tą pewność siebie miejscowi nazywają wręcz butą. Z opowieści wynika, że te koty potrafią być bardzo natrętne, trudno je przepłoszyć, a na podejmowane próby reagują agresją. Te prawdziwie królewskie nawyki sprawiają jednak, że z całej wielkiej piątki to zwierzę najprościej upolować. Lwy pojawiają się momentalnie przy padlinie, przy której przesiadują całymi dniami. Co więcej, bronią swojej zdobyczy, więc nietrudno podejść do nich na kilka kroków. Trzeba jednak zachować żelazne nerwy, bo mrożący krew w żyłach ryk zmiękcza nogi każdemu. Na szczęście ranny kot jest równie głośny. Nie trzeba wszczynać poszukiwań, bo to on szuka myśliwego. Tak więc łowy na lwa to kwestia opanowania i zimnej krwi.

Niestety, w części afrykańskich łowisk spotkamy się z istnym wypaczeniem polowania. Tam lwy się po prostu hoduje na farmach. Podawane są im odżywki do włosów i hormony, dzięki czemu rosną wielkie i mają grzywy jak Simba (czyli główny bohater animowanej produkcji Disneya pt. „Król lew” – chyba jedyny lew słynniejszy od Cecila :P). Dostają mięso ze środkami uspokajającymi i w takim nienaturalnym stanie zostają wystawiane myśliwym do strzału. W moim mniemaniu myśliwi polujący na słynną afrykańską wielką piątkę bez żadnego retuszu dzielą się tylko na dwie grupy – na tych, którzy chcą po prostu odhaczyć gatunek, oraz tych, którzy naczytali się literatury i pragną przeżyć przygodę, ugiąć nogi przed potęgą przyrody. Ostatnia ciekawostka na temat lwa – wielkie, piękne, grzywiaste samce naturalnie występują na granicy Botswany i Zimbabwe, ponieważ tam busz bardziej przypomina las liściasty strefy umiarkowanej. Z kolei lwy namibijskie przez obecność ciernistego, gęstego buszu nie wykształcają bujnych grzyw, co jest naturalnie podyktowane warunkami przyrodniczymi.

Lampart to zdecydowane przeciwieństwo lwa – cichy, przyczajony, opanowany, przebiegły i skuteczny. Wzrok lamparta przeszywa na wylot i nie wyraża żadnych emocji. O przebiegłości i inteligencji tego kota pisałem już wiele na blogu – zachęcam do powrotu do wpisów o ongue. To jedyne zwierzę z wielkiej piątki, które bardzo powszechnie występuje we wszystkich krajach Afryki Południowej, ale gdy poddamy analizie efektywność polowania, okaże się, że to jedne z trudniejszych łowów. Najgorzej wypadają pod tym względem polowania w Namibii, głównie ze względu na bardzo rygorystyczne prawo zakazujące używania światła i polowania w nocy. Powiem szczerze, że takie reguły w zasadzie pozbawiają szansy pozyskania starego, dużego kota, który w 90% przypadków przychodzi do padliny w nocy. Jeśli chodzi o Zimbabwe, to można tam polować przy użyciu światła, a nawet z psami. Bez względu na to, jak polujemy na lamparta, zawsze oznacza to śmiertelnie niebezpieczne przedsięwzięcie, zwłaszcza gdy oddamy mało precyzyjny strzał. Wówczas to my stajemy się zwierzyną, a lampart – myśliwym. Różnica tylko w tym, że nasz grzmiący kij jest niczym w porównaniu ze zmysłami tego kota. Tak więc nie ma myśliwego, który podprowadzając do ongue, choć raz nie spojrzał śmierci w oczy bądź nie dostał ozdoby w postaci szerokiej blizny po pazurach. Do tego polowania trzeba się przygotować przede wszystkim pod kątem strzeleckim.

O nosorożcu krótko, ponieważ ze względu na podyktowany kłusownictwem regres populacji ten gatunek właściwie wypadł z rynku polowań. Ktoś może zarzucić mi nieprawdę, ponieważ bez trudu znajdziemy oferty polowań na nosorożce w RPA. Tkwi w tym mały haczyk – pierwotnie w wielkiej piątce znajdował się nosorożec czarny, który trafił na listę przez swoją niepohamowaną agresję. Dziś polowania odbywają się już właściwie tylko na nosorożca białego, który jest łagodny i bardzo spokojny, a dzięki temu prosty w hodowli i – jak się możemy domyślić – oferty myśliwskie dotyczą tylko farm. Ostatniego nosorożca czarnego dwa lata temu Namibia wystawiła na aukcję za 2 mln dolarów. Amerykanin, który szczęśliwie wylicytował zwierzę, najprawdopodobniej zostanie ostatnim myśliwym, któremu udało się pozyskać oryginalną afrykańską wielką piątkę.

O słoniu przygotowałem poprzedni wpis. Natomiast bawół to dla mnie wyjątkowa sprawa. Być może dlatego, że na razie z całej piątki to z nim jestem związany najbardziej. Tak więc do bawołu wrócimy już niedługo w oddzielnym wpisie.

Kiedy pierwszy raz leciałem do Afryki, określenie „wielka piątka” kojarzyło mi się ze snobizmem i jakimś odległym pułapem, którego nigdy nie sięgnę. Życie bywa jednak przewrotne i zaskakujące. Teraz te pięć gatunków stanowi dla mnie synonim potęgi afrykańskiej przyrody, niesamowitego i zarazem strasznego piękna. Na Afrykę i polowanie na tym kontynencie nie można patrzeć jedynie przez pryzmat tych kilku gatunków, jednak symbolizują one ryzykowne, niebezpieczne wyzwanie, które na zawsze zmienia myśliwskie życie. Nie trzeba być kolekcjonerem trofeów, wystarczy stanąć oko w oko z jednym z tych niebezpiecznych zwierząt, by uzależnić się od wyzwalanych przez nie emocji.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej