Rykowisko za pasem!

Warto w kilku słowach podsumować sezon tegorocznych polowań podczas rui saren. Mówiąc krótko: była dziwna. Przede wszystkim dlatego, że w wielu rejonach kraju żniwa przyszły później niż zazwyczaj ze względu na warunki pogodowe. Na przełomie lipca i sierpnia zboża niejednokrotnie jeszcze stały i nawet jeżeli sarny były aktywne, to poza zasięgiem wzroku. Jednak mimo wszystko udało się pozyskać sporo naprawdę ciekawych rogaczy, co tylko potwierdza niedawne spostrzeżenia o tym, że ogólnie w skali kraju jakość parostków nieustannie rośnie. Mam również wrażenie, że coraz więcej obwodów zaczyna szanować sarny, jeśli chodzi zarówno o plany odstrzału, jak i o zasady selekcji. Do wielu myśliwych w końcu dotarło, że znacznie lepiej sprzedać komercyjnie jednego starego rogacza, niż czyścić młodzież jak popadnie. Uważam te zmiany, które obserwuję osobiście, za bardzo pozytywne. Zwłaszcza że sarny wbrew pozorom nie mają teraz łatwo. Rozbudowa sieci drogowej przełożyła się na liczbę wypadków i kolizji z udziałem tych zwierząt. Do tego na sile przybiera wpływ gatunków będących tabu – wilka i rysia.

Wróćmy jednak do polowania. Podsumowując mijający sezon na rogacze, chciałbym zwrócić uwagę na ciekawą kwestię. Otóż w tym i ubiegłym roku pandemia niejako zmusiła nas do wykonywania polowania nie tylko wtedy, kiedy chcemy, lecz także wtedy, kiedy po prostu się da. Okazuje się, że niedocenianą, choć bardzo ciekawą formą polowania na rogacze są łowy czerwcowe. Oczywiście zaraz wielu powie, że to bez sensu, bo kozły już nie znaczą terytoriów i nie wykazują takiej aktywności jak na początku sezonu, a poza tym obfita wegetacja uniemożliwia zdobycie trofeum. To wszystko po części prawda, czerwiec to trudny miesiąc dla myśliwego. Wyrośnięte zboża i trawy znacznie ograniczają widoczność, natomiast aktywność saren często przejawia się jedynie w krótkich wyjściach na otwarty teren. Jednak trudny nie oznacza niemożliwy. Jeżeli mamy zlokalizowanego rogacza, to kwestią cierpliwości i wytrwałości jest spotkanie z nim. W nagrodę pozyskujemy osobnika o najładniejszym wyglądzie parostków w całym sezonie. Największy atut trofeum pozyskanego w czerwcu stanowi już pełne jego wybarwienie. Końcówki parostków i perły są wyświechtane, ale jeszcze nieposzczerbione i niepołamane, co się często zdarza w okresie rujowych walk rogaczy. Zachęcam więc, by nie ograniczać łowów na kozły jedynie do maja i później polowania w ruję. Jeżeli mamy odstrzał i chęci, to warto wykorzystać czas między tymi okresami na znalezienie ciekawego osobnika.

Można żartobliwie stwierdzić, że dla bardzo dużej części polującej braci sezon myśliwski dzieli się na dwa zasadnicze momenty: rykowisko oraz czas między kolejnymi jelenimi godami. Ruja saren wypada blado przy atrakcjach wrześniowej kniei. Znam wielu – zresztą sam się do nich się zaliczam – którzy cały sezon łowiecki próbują wypełnić pustkę w oczekiwaniu na następne rykowisko. Gdy już się rozpocznie ten największy spektakl naszej przyrody, rodziny widzą ojców, mężów, dziadków (a niekiedy zapewne matki, żony czy babcie) bardzo krótko w ciągu doby. My, myśliwi, zaś niemal jak te byki jeleni śpimy mało i nie dojadamy, bo spędzamy czas w łowisku. Ten okres ogromnych emocji już za pasem. Niebawem ryk byków zacznie spędzać nam sen z powiek. W wielu miejscach już się niesie po kniei, a emocje sięgają zenitu. Jeszcze chwila, jeszcze kilka dni i choć na trochę wszelkie spory toczone w naszym zrzeszeniu zejdą na dalszy plan. Lada chwila wszyscy z tej czy innej opcji ruszą do łowisk, aby polować, nagrywać, fotografować, wabić, słowem: w jakikolwiek sposób uczestniczyć w rykowisku.

W związku ze zbliżającym się tym szczególnym czasem życzę udanego rykowiska zarówno myśliwym, jak i miłośnikom przyrody polującym z obiektywem aparatu czy tylko upajającym się dźwiękami jesiennej kniei. Niech wszystkie konflikty zejdą teraz na dalszy plan, a rykowiskowa gorączka wiąże się dla nas wyłącznie z pozytywnymi emocjami. Nie dajmy się ponieść zazdrości i cieszmy się z cudzych sukcesów. Życzę, by dla polujących przygoda w postaci polowania w rykowisko była ważniejsza od wagi zdobytego trofeum, a dla fotografujących każde ujęcie było ostre i dobrze doświetlone!

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Szczęście w nieszczęściu tuż przed rykowiskiem

Ten rok okazał się całkiem nieprzewidywalny chyba w każdej branży. Bez względu na to, czy jesteś fryzjerem, producentem czy właścicielem biura polowań, upadki przeplatają się ze wzlotami. Fluktuacje mamy teraz również na rynku dewizówek, a wszystko za sprawą nieoczekiwanego zamknięcia granic przez Węgry.

Nie od dziś wiadomo, że nasz rynek polowań komercyjnych stracił znaczną część myśliwych z Niemiec i Austrii właśnie na rzecz węgierskich łowisk, które są droższe, ale niejednokrotnie lepiej przygotowane i oferują bardziej kompleksowe usługi dla komercyjnego myśliwego-turysty. Dewizowcy regularnie odwiedzający polskie obwody często konstatują, że wraz ze wzrostem cen niestety nie wzrósł u nas poziom organizacji. Jednak ten temat znacznie odbiega od tego, na co chcę zwrócić uwagę.

Ostatnie tygodnie zapowiadały się niezbyt ciekawie pod względem liczby przyjezdnych myśliwych dewizowych. Mało tego – po nagłośnieniu wzrostu zakażeń koronawirusem w naszym kraju cała branża spotkała się z masowym odwoływaniem zarezerwowanych wcześniej polowań. Państwa północne, lubujące się w łowach nad Wisłą, takie jak Norwegia czy Finlandia, wprowadziły obowiązkową, 14-dniową kwarantannę po powrocie z Polski oraz zawiesiły połączenia lotnicze z naszym krajem. Oczywiście okazało się to wystarczającym bodźcem do rezygnacji z polowań, które – jakkolwiek by patrzeć – nie są potrzebą pierwszego rzędu (przynajmniej według tych, którzy nie polują). Można powiedzieć, że zawrzało, huknęło i wybuchła panika. Obwody borykające się ze szkodami łowieckimi zaczęły obniżać ceny polowań komercyjnych, co w rzeczywistości jeszcze bardziej skomplikowało sytuację. Musimy pamiętać, że myśliwi komercyjni odwiedzający Polskę to w większości osoby mające duże doświadczenie we wszelkiego rodzaju biznesie. Gdy na rynku pojawiły się wręcz śmiesznie tanie oferty, szybko przypięto nam łatkę desperatów w kryzysie. W rezultacie mocno utrudniło to sprzedaż polowań w tych łowiskach, których gospodarze utrzymują cenę, ale wraz z nią – jakość.

Wszystko diametralnie się zmieniło w ostatnich dniach, kiedy Węgry zamknęły granicę. Wraz z tą decyzją nastąpił nagły zwrot ku polskim łowiskom i biura polowań w mniejszym lub większym stopniu zostały zarzucone zapytaniami ofertowymi – zwłaszcza dotyczącymi rykowiska. Jest to swoiste odbicie się, które z pewnością pomoże branży przetrwać, a jednocześnie podreperować budżety kół łowieckich wobec ciągłej niepewności co do powodzenia komercyjnych polowań zbiorowych. To zarazem doskonały moment, żeby spróbować przekonać do nas klientów skierowanych dotychczas w stronę Węgier. Oczywiście trudno teraz oczekiwać konkretnych działań władz zrzeszenia, pomińmy więc tę kwestię. Warto jednak na tyle, na ile to możliwe, we własnym zakresie bardziej zaangażować się w obsługę gości zza granicy. Ostatecznie wszyscy żyjemy w symbiozie – myśliwi, koła łowieckie, biura polowań i rolnicy. Pamiętajmy o odpowiedzialności za wizerunek polskiego łowiectwa prezentowany przyjezdnym. To, jak patrzą na jednego z nas, często rzutuje na postrzeganie całości. Pokażmy więc, że polskie łowiectwo to dobra marka.

Zamknięta granica Węgier nie jest stałą zmianą rynkową, lecz jedynie wyjątkową sytuacją wywołaną pandemią, na której jednak możemy skorzystać w dłuższej perspektywie niż tylko w bieżącym sezonie. Chciałbym zwrócić uwagę na to, że jeśli dołożymy starań, to właśnie teraz mamy szansę na nowo przekonać do naszych łowisk myśliwych, którzy z różnych przyczyn wolą podróżować w inne rejony. Im więcej chętnych ponownie odwiedzi Polskę, tym większa różnorodność na rynku. A to ona daje stabilizację i pozwala utrzymać odpowiedni poziom cenowy, na czym zależy chyba wszystkim, których koło łowieckie choć raz organizowało polowanie komercyjne.

Na czas rykowiska życzę przede wszystkim dużo zdrowia, pogody ducha i wspaniałych przeżyć w kniei. Nie zazdrośćmy innym i nie szczujmy na siebie nawzajem. Przeżyjmy to wielkie łowieckie święto razem i cieszmy się ze wszystkiego, czym obdarzy nas św. Hubert.  

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Łowiectwo bez planów i myśliwy bez kręgosłupa?

Kończący się sezon zbiorówek jak zwykle skłonił mnie do pewnych przemyśleń. Pierwsze z nich dotyczy tematyki często się pojawiającej w dyskusjach między samymi myśliwymi – elementu planistycznego jako podstawy funkcjonowania gospodarki łowieckiej. Niedawno w tym kontekście przypomniałem sobie zamierzchłe czasy studiów i jeden szczególny wykład, który utkwił mi w pamięci. Otóż prowadzący go profesor rzucił banalne stwierdzenie. Powiedział mianowicie, że praca leśnika i pasja myśliwska mają wiele wspólnego, ponieważ całe leśnictwo i łowiectwo w Polsce funkcjonują wyłącznie na podstawie wszelkich planów krótko- i długoterminowych. Im lepsze i dokładniejsze są te plany, tym lepsze rezultaty osiągają zarówno leśnicy, jak i myśliwi.

Bardzo często odnośnie do zmian zachodzących w administracji łowieckiej słyszymy zarzut, że właśnie element planistyczny całkiem leży, że plany łowieckie są zawyżane, że myśliwi nie myślą perspektywicznie itd. Fora łowieckie aż huczą od negatywnych opinii wyrażanych przez samych myśliwych, a dotyczących wyników inwentaryzacji. Jednak czy tak to wygląda naprawdę? Już od kilku lat pojawiają się głosy, że niedługo nie będzie na co polować. Sam często się nad tym zastanawiam, zwłaszcza jeśli chodzi o jelenie. Tymczasem niedawno przeprowadzone i sygnalizowane na łamach badania nad stanem jeleniowatych w RDLP w Szczecinie pokazały wielką skalę niedoszacowania ich liczebności, co można spokojnie odnieść do całego kraju. Po kolejnych inwentaryzacjach WŁPH podlegają korektom, w rubryce pozyskanie wartości często idą w górę. Kolejny sezon zwiększonego odstrzału mija, a tu zaskoczenie, ponieważ plany wykonano, a zwierzyny nie ubywa. Okazuje się wręcz, że myśliwy to raczej dobry hodowca niż rzeźnik. Oczywiście można poddać pod dyskusję stosunkowo szybkie wykonanie planów przy legalności stosowania celowników termo- i noktowizyjnych do odstrzału dzików. Pozostając jednak optymistą, w tym wpisie stwierdzę, że obserwacje dowodzą raczej wzrostu liczebności jeleniowatych. Pytanie, czy nie lepiej byłoby usprawnić dotychczas działającą machinę, która funkcjonowała zgodnie z wizją nakreśloną przez profesjonalistów, niż w imię walki z ASF-em wpuścić do lasu armię i policję. Przyszłość pokaże, czy odbieranie kompetencji fachowcom miało jakikolwiek sens.

Drugie przemyślenie dotyczy rzekomo złej atmosfery towarzyszącej polowaniom w Polsce. To oczywiście prawda, że hejt leje się nawet nie strumieniem, ale wręcz rwącym potokiem i chyba nigdy nie mieliśmy tak wrogiego nastawienia społeczeństwa do nas. Związane z walką z ASF-em zmiany w prawie łowieckim oraz dopuszczenie stosowania termo- i noktowizji dzielą nas na dwa obozy. Analizując media społecznościowe, można dojść do smutnej i często powtarzanej konkluzji, że sami jesteśmy dla siebie największymi wrogami. Te wszystkie negatywne informacje bombardują nas tak mocno, że coraz powszechniej popadamy w stan zawieszenia i ogólnie panujący marazm.

Jednak czy dociera do nas rzeczywistość czy raczej jej zafałszowana wersja? Nie od dziś wiadomo, że nic nie jest tak socjalnym elementem łowiectwa jak polowania zbiorowe organizowane w okresie jesienno-zimowym. Uczestnictwo w zbiorówce umożliwia rozmowy z wieloma kolegami i pozwala zweryfikować to, co podają media. Dla mnie ten sezon był bardzo intensywny, odwiedziłem dużo kół łowieckich, uczestniczyłem w polowaniach zarówno komercyjnych, jak i tych, nazwijmy je, wewnętrznych, dla członków koła i osób z ich kręgu. Na koniec sezonu czuję się podbudowany, bo okazuje się, że trolle i chamy działają głównie w sieci. Ja zaś przemierzyłem Polskę wzdłuż i wszerz i na polowaniach spotkałem się z życzliwością, zrozumieniem oraz pozytywną atmosferą. Myśliwi na zbiorówkach ukazują zupełnie inne oblicze, niż narzuca nam opinia publiczna. To zżyta grupa pasjonatów pomagających sobie wzajemnie. Patrząc globalnie, to naprawdę bardzo budujące, że kiedy w kwestiach administracji i samorządności doświadczamy chaosu, jednostki potrafią oddolnie świetnie zorganizować tę rzeczywistość. Może problem polega na tym, że kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą i my sami, nie wierząc w naszą jedność, mało robimy, by umacniać nasze struktury.

Jedno dla mnie jest pewne. Poprzedni rok pokazał, że cokolwiek by się działo, na dole odpowiedzialni ludzie wykonują należycie swoją nieocenioną pracę. Dbają nie tylko o funkcjonowanie zrzeszenia, lecz także o relacje z innymi grupami społecznymi, np. rolnikami. Miniony rok dowiódł również olbrzymiej siły oddolnych inicjatyw naszych kolegów, którzy robią bardzo dużo dla promocji łowiectwa w społeczeństwie. Im więcej na górze kłótni i bezcelowych działań, tym więcej na dole pojawia się trafionych akcji!

To nie nazwiska i funkcje budują Polski Związek Łowiecki, ale pasjonaci, którzy codziennie poświęcają się na rzecz zrzeszenia. Trudno o lepszą podstawę do tworzenia silnej organizacji. Pytanie tylko, co zrobić, żeby umożliwić tym pasjonatom dalsze działanie.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej