Duże zwierzę – duży kłopot

Niedawno załoga farmy Kambaku w Namibii miała bardzo ciekawą pobudkę. Myśliwi wracający z buszu przecierali oczy ze zdumienia, ponieważ w obwodzie pojawił się… słoń. Okazało się, że stado tych olbrzymich zwierząt ruszyło z Parku Narodowego Etoszy w kierunku stolicy kraju, Windhuk, nie zwracając uwagi na zurbanizowanie tego terenu. W okolicy Otavi stado uległo rozbiciu i jeden ze słoni zabłąkał się właśnie w Kambaku (niewtajemniczonym zdradzę, że nazwa farmy wzięła się od legendarnego starego samca, którego charakteryzowały rekordowe ciosy). Dla odwiedzających gości była to nie lada atrakcja, jednak dla menedżerów farmy – wręcz przeciwnie. Słoń nie zwracał uwagi na przeszkody na drodze i już na samym początku zniszczył ogrodzenie na granicy obwodu, a następnie zdemolował napotkaną infrastrukturę wodną. Na szczęście była to tylko przelotna wizyta. Swoją drogą w wydaniu innych osobników powtarza się to raz na kilka lat. Na jednego ze słoni z wspomnianego stada została wydana zgoda na odstrzał redukcyjny, jednak do dziś nie wiem, czy dotyczyło to tego z Kambaku.

W tym miejscu przypomnę sprawę medialną, która niedawno była szeroko dyskutowana, a dotyczyła sąsiedniego Zimbabwe. Otóż po raz kolejny mieliśmy do czynienia z próbą zatrzymania polowań na słonie w krajach Afryki Południowej przez środowiska pseudoekologiczne. Ta inicjatywa spaliła jednak na panewce, co wręcz ośmieszyło organizacje prozwierzęce, bijące na alarm, że słoń jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Od dawna obserwujemy, jak macki ekoterrorystów z Europy i Stanów Zjednoczonych sięgają coraz głębiej. Coraz bardziej mieszają oni w Afryce Południowej, próbują za wszelką cenę ograniczyć gospodarowanie populacjami zwierząt zamieszkujących tamtejsze tereny.

Na próbę powstrzymania komercyjnych odstrzałów słoni pojawiła się stanowcza odpowiedź Zarządu Parków Narodowych i Dzikiej Przyrody Zimbabwe (Zimbabwe Parks and Wildlife Management Authority) oraz ludzi zaangażowanych w gospodarowanie populacjami dzikich zwierząt w tym kraju. Dobitnie pokazano, że system ochrony nie przetrwa bez racjonalnego zarządzania oraz odstrzałów komercyjnych. Od instytucji prozwierzęcych nie ma natomiast żadnych bezpośrednich wpływów, które pozwoliłyby utrzymać choćby pracowników etatowych parków. Mówiąc bez ogródek, samo fotosafari to za mało, żeby zdobyć fundusze na zorganizowaną ochronę i służącą jej infrastrukturę oraz zwalczanie kłusownictwa. Cytowany przez południowoafrykański portal internetowy BusinessLIVE rzecznik Zarządu Parków Narodowych i Dzikiej Przyrody Zimbabwe Tinashe Farawo stawia pytanie, skąd się wezmą środki na wynagrodzenia pracowników terenowych, którzy spędzają w buszu 20 dni w miesiącu na doglądaniu słoni, jeśli polowania komercyjne ustaną. Dodam, że reprezentowana przez niego rządowa organizacja nie otrzymuje z budżetu żadnych funduszy na działania ochronne.

Warto tutaj przytoczyć bardzo obrazowe dane, które pokażą, z jaką skalą problemu mamy do czynienia. Otóż Zimbabwe zamieszkuje druga pod względem wielkości na świecie (po Botswanie) populacja słoni afrykańskich, której liczebność jest szacowana na niespełna 100 tys. osobników. To dość powszechna informacja, ale przed opinią publiczną skrywa się liczbę zgonów wśród ludności spowodowanych bezpośrednio przez ataki słoni. Jak w kwietniu podała agencja prasowa Bloomberg, w całym 2020 r. liczbę przypadków śmiertelnych wśród ludności zamieszkującej Zimbabwe szacowano na blisko 60, natomiast w tym roku już mamy kolejnych 20. Warto zaznaczyć, że ta wartość dotyczy bezpośrednich interakcji ze zwierzętami, a słonie również pośrednio w znaczący sposób wpływają na jakość życia miejscowej ludności. Tratują uprawy rolne, niszczą infrastrukturę drogową, wodną i energetyczną, a konflikt na linii człowiek – słoń każdego roku narasta. Może o tym świadczyć liczba zgłaszanych oficjalnie szkód, których (podaję znów za Bloombergiem) w 2020 r. było ok. 1500, natomiast w pierwszym kwartale 2021 r. jest ich już 1000.

W Zimbabwe zgodnie z ustaleniami konwencji waszyngtońskiej można pozyskać ok. 500 słoni rocznie, jednak przeważnie liczba upolowanych osobników nie przekracza nawet 350. Nie stanowi to istotnego odsetka średniego rocznego przyrostu populacji, szacowanego na 5–7%. A jak ostatnio alarmowała Międzynarodowa Rada Łowiectwa i Ochrony Zwierzyny (CIC) populacja licząca 85 tys. zwierząt to dla Zimbabwe (powierzchnia kraju wynosi prawie 391 tys. km2) o 40 tys. za dużo! Obecnie władze parków narodowych, zwłaszcza okolic Hwange, są bardzo zdeterminowane, by wykorzystać pełnię możliwości, jeśli chodzi o ograniczanie populacji słoni. Nie dość, że nie wstrzymano pozyskania, to jeszcze publicznie podano jasne stawki za odstrzał komercyjny osobników trofealnych – mają się wahać od 10 do 70 tys. dol., zależnie od wielkości ciosów. Przedstawiciele parków oraz miejscowej ludności jako kolejny argument przemawiający za utrzymaniem obecnego systemu wskazują również konieczność zachowania miejsc pracy związanych z poszczególnymi etapami organizacji polowania. Każdy, kto przeżył takie safari, wie, że w jego przygotowanie i przebieg jest zaangażowany sztab ludzi, nie tylko profesjonalny myśliwy towarzyszący dewizowcowi.

To wszystko dobrze wróży mojej rychłej wyprawie do Zimbabwe, która rysuje się w różowych barwach. Z zazdrością można stwierdzić, że w Afryce ciągle panuje zdrowy rozsądek, a prawda jest ważniejsza od chwytliwych haseł i frazesów wykrzykiwanych przez ludzi bez jakiegokolwiek pojęcia o tym, o czym się wypowiadają.

Alternatywą dla obecnego systemu jest to, co spotkało Botswanę – kraj, który zamieszkuje największa populacja słoni afrykańskich. Pod naporem pseudoekologów oraz instytucji ochroniarskich zniesiono tam polowania i zastąpiono je fotosafari, a przy okazji – nieplanowanym kłusownictwem na potężną skalę. Po pięciu latach Botswana znów przeszła na dobrą stronę mocy i próbuje dzięki wpływom z polowań komercyjnych odbudować system gospodarowania populacją na wzór Zimbabwe. Opiera się on na dwóch głównych założeniach – ochronie i racjonalnym użytkowaniu. Nasuwają mi się skojarzenia z żubrami i wilkami w Polsce, ale to temat na inny czas.  

Tegoroczne perspektywy dotyczące polowań w Afryce są na pewno lepsze niż przed rokiem, kiedy komercyjne wyprawy zostały właściwie zatrzymane. Namibia i Zimbabwe wychodzą naprzeciw turystom i od długiego czasu nie zmieniają zasad przekraczania swoich granic. Ciągle obowiązuje konieczność okazania negatywnego wyniku testu PCR na koronawirusa, zrobionego nie później niż 48 godzin przed przyjazdem. Wszystko wskazuje na to, że w tym sezonie myśliwi komercyjni dopiszą. Inaczej sprawy się mają w RPA, gdzie sytuacja pandemiczna jest bardziej napięta, a dodatkowo komplikuje ją wystąpienie w tym kraju po raz kolejny nowej mutacji wirusa SARS-CoV-2. Moja wyprawa do Zimbabwe planowana na koniec maja tego roku wydaje się jednak niczym niezagrożona (odpukuję, bo już wiele razy tak myślałem). Właśnie temu niebawem na pewno poświęcę kolejny wpis.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

W normalniejszej części świata

Mówiąc krótko i węzłowato, szału u nas nie ma. Zakaz polowań zbiorowych zbiera coraz większe żniwo. Niedawno w sieci pojawił się krótki opis sytuacji w jednym z lubuskich kół łowieckich. Powiedzieć, że po jego lekturze ciarki przechodzą po plecach, to mało. Najbardziej powala bezradność i arogancja organów państwowych, egzekwujących całkowicie niejasne przepisy, oraz to, że koła zostają całkiem same ze swoimi problemami. Tymczasem władze PZŁ przygotowują karę dla wszystkich myśliwych, bo kłusownik zastrzelił chłopaka w trakcie nocnego kłusowania. Za co jeszcze przyjdzie nam wziąć odpowiedzialność?

A w tej normalniejszej części świata sytuacja jest (o dziwo!) dość stabilna. Najnowsze wieści z Namibii nie tylko napawają optymizmem, lecz także wywołują wielkie pragnienie wyjazdu. Jak możemy przypuszczać, pod względem ekonomicznym sprawy tam mają się nie za dobrze, ponieważ ten kraj żyje w dużej mierze z turystyki, która – jak wiadomo – została ograniczona do minimum. W najgorszym położeniu są duże ośrodki turystyczne oraz farmy myśliwskie.

Od strony epidemicznej w Namibii wszystko jest jednak pod kontrolą. Rząd tego kraju bardzo szybko i zdecydowanie zareagował na widmo drugiej fali pandemii. Pamiętajmy, że przy tak małym zaludnieniu (ok. 3 osób/km2 w stosunku do przeszło 120 osób w Polsce) dużo prościej przeprowadzić wszelkie działania. Na co dzień w tym afrykańskim państwie spotkamy podobne restrykcje jak u nas, czyli: ograniczenie liczby kupujących w sklepach, obowiązek noszenia maseczek, kontrole temperatury w urzędach czy przymusową kwarantannę osób z podejrzeniem COVID-19. Obecnie wskaźnik zakażeń nie przekracza tam jednak 15 osób na 100 tys. mieszkańców tygodniowo (u nas w listopadzie był wyższy niż 50 osób). Zatem widać, że poziom transmisji wirusa jest w Namibii znikomy, w dużej mierze dzięki kolosalnym przestrzeniom tego kraju. W tej chwili największym problemem pozostają więzienia, w których występują ogniska zakażeń – lepiej więc tam nie trafiać.

Odpowiedź na najczęściej zadawane pytanie brzmi: tak, można obecnie udać się do Namibii (oczywiście po spełnieniu wymogów sanitarno-epidemicznych związanych z przekroczeniem granicy). Co ciekawe, paradoksalnie pod względem ryzyka zakażenia koronawirusem Namibia wydaje się teraz znacznie bezpieczniejsza niż kraje europejskie. Moi przyjaciele z farmy Kambaku, która swoją drogą przerwę w wizytach gości wykorzystuje na remonty infrastruktury, zauważają, że Namibia obecnie jest tak pusta, że każdy turysta przemierzający ten kraj może mieć wrażenie całkowitej samotności w dziczy pośród zwierząt.

Pierwsza myśl, jaka się pojawiła w mojej głowie po rozmowie z moimi afrykańskimi znajomymi, to spakować plecak. Sprawdziłem nawet bilety lotnicze – tutaj też zaskoczenie, bo choć ceny znacznie wzrosły, to jest nawet kilka połączeń do wyboru. Może czas ruszyć w drogę?

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Zbawienny deszcz

Ostatnie dni przyniosły świetne wieści z Czarnego Lądu. Po ekstremalnie suchym poprzednim sezonie w tym roku do Kambaku planowo zawitał deszcz!

Przypomnę, że zeszłoroczna susza w Namibii pociągnęła za sobą wręcz katastrofalne skutki. Deszcz przyszedł bardzo późno, przez co wiele zwierząt padło z wycieńczenia i głodu jeszcze przed końcem dłuższej niż zwykle pory suchej. Niektóre regiony Namibii nie doczekały się deszczu w ogóle. Inne, takie jak Kambaku, dostały z niebios minimum do przetrwania. Sytuacja była naprawdę trudna nie tyle z dziką zwierzyną, ile z hodowlą bydła. Namibia to kraj pasterski z czymś na kształt wolnego wypasu. Pod koniec zeszłej pory deszczowej, czyli w marcu tego roku, hodowcy przeżywali rozterki, czy masowo likwidować stada ze względu na brak pożywienia czy kurczowo trzymać się nadziei na spóźnione opady w kwietniu. Dzisiaj już wiemy, że ci, którzy nie ograniczyli pogłowia od razu, później masowo zbierali trupy z pól.

Tak jak pisałem jakiś czas temu, osłabienie zarówno w stadach hodowlanych, jak i wśród dzikiej zwierzyny doprowadziło do silnej ekspansji drapieżników, co potwierdzają najświeższe obserwacje z tej pory deszczowej. Kończąc opisywanie sytuacji z ubiegłych miesięcy, przytoczę jeszcze jeden przykład, który chyba najbardziej wymownie przedstawi krytyczny stan po suszy. Na kilku farmach w środkowej Namibii zaniechano polowań komercyjnych. Powodem było to, że przyjezdni goście spotykali więcej antylop padłych z wycieczenia i głodu niż żywych. W obliczu takiej katastrofy trudno wytłumaczyć trofealne pozyskanie – w grę wchodzi tylko rozsądna selekcja gatunków i osobników, które potencjalnie jako pierwsze ucierpią od przedłużającej się suszy i braku pożywienia.

Wspomniałem we wstępie, że ten sezon deszczowy zaczął się wyśmienicie. Za nami w Kambaku dwie potężne ulewy, które już sowicie nasączyły wysuszoną sawannę. Busz na nowo budzi się do życia i leczy rany po długiej suszy. Straty były również na farmie, może nie bardzo dotkliwe, jednak kilkadziesiąt przedstawicieli przede wszystkim takich gatunków, jak: gnu, eland, guziec i hartebeest (bawolec krowi), zostało znalezionych przez pracowników obwodu. Okazały się to głównie stare osobniki, niejako z automatu osłabione przez swój wiek. Przedłużająca się susza po prostu je dobiła.

Już niebawem po porze deszczowej wrócę z kolejnymi historiami myśliwskimi. W zbliżającym się sezonie mamy zaklepane łowy selekcyjne, trofealne i kilka wyjazdów rodzinnych. Czekamy szczególnie na ojca z synem, którzy odwiedzą Kambaku w trakcie polskich wakacji. To będzie niesamowite móc wspólnie z ojcem przekazać najlepsze sztuki i tajniki myśliwskie młodemu człowiekowi. Zwłaszcza przy obecnej sytuacji prawnej w Polsce, gdzie dzieci zewsząd są bombardowane mową nienawiści, a jednocześnie rodzice nie mogą im zaszczepić swojej łowieckiej pasji.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Kambaku w filmowym kadrze

Rykowisko za pasem. Chłodne, mgliste poranki, wychlapane przez jelenie kałuże, ślady jeleniej agresji na śródleśnych zakrzaczeniach. Emocje sięgają zenitu nie tylko w byczych chmarach, lecz także wśród polującej braci. Tak, drodzy koleżanki i koledzy, niejako jak byki w rykowisko wchodzimy w czas nieprzespanych poranków, zarwanych nocy i najpiękniejszych łowieckich przeżyć. Życzę wszystkim tylko tych pozytywnych emocji, przede wszystkim koleżeńskiego podejścia oraz braku zazdrości. Niech rykowisko będzie prawdziwym świętem myśliwych!

W wolnej chwili zachęcam do obejrzenia krótkiej produkcji o obwodzie łowieckim Kambaku w Namibii. To w trakcie mojego pobytu tam i pracy na jego terenie zrodził się pomysł utworzenia tego bloga. Film, choć krótki, to w pełni oddaje ducha tego miejsca – dzikość sawanny pomieszaną z rodzinną i nastrojową atmosferą. W pierwszych kadrach pojawia się Stefan, główny profesjonalny myśliwy w Kambaku, którego część polskich myśliwych miała okazję poznać osobiście. O namibijskiej przyrodzie opowiadają również Larisa oraz Jim – przewodnicy związani z aktywnościami jeździeckimi. Widzimy, jak konno zbliżają się na małe odległości do przedstawicieli namibijskiej fauny. Z jednej strony, jak już kiedyś pisałem, zwierzyna na sawannie reaguje spokojem na wszystko, co się porusza na czterech nogach (nawet jeśli jest to człowiek na koniu). Z drugiej zaś obszar 2,5 tys. ha wokół hotelu i stadniny koni został wyłączony z użytkowania łowieckiego – stanowi swoisty matecznik dla zwierzyny, która oswaja się z obecnością człowieka i pozwala mu skrócić dystans. Dzięki temu, że wciąż kręcą się tam ludzie, w obrębie tej strefy występuje mniej drapieżników. Niezależnie od tego cały obszar farmy (10 tys. ha w ubiegłym roku powiększone o 4,5 tys. ha gruntów dzierżawionych od sąsiada) podzielono na sektory będące samodzielnymi łowiskami, co daje możliwość bezkolizyjnej organizacji polowań i innych aktywności.

Wracając do filmu, polecam zwrócić szczególną uwagę na sceny z myśliwskiego obozu oraz moment podchodu antylop – na chwilę pojawia się tam Paulus, mój mistrz i mentor, jeśli chodzi o tropienie oraz podchód zwierząt zamieszkujących sawannę, o którym niejednokrotnie wspominałem na blogu.

Życzę przyjemnego kilkuminutowego seansu, a wszystkich zainteresowanych wyprawą do tego urokliwego zakątka Czarnego Lądu zapraszam do kontaktu!

Jakub Piasecki

 

Czytaj więcej

Przez suszę konieczna redukcja pogłowia zwierzyny

W Kambaku deszcz nie przyszedł przed nadejściem pory suchej. Niestety spełnił się najczarniejszy scenariusz – pożywienia nie starczy dla wszystkich dzikich mieszkańców tego terenu. To już jest pewne. Normalny roczny opad w Kambaku wynosi 700–900 mm, jak pamiętam, zdarzało się też powyżej 1450 mm. W tym roku szacuje się, że w regionie spadło zaledwie 170 mm deszczu! Od strony łowieckiej konieczna staje się więc wzmożona redukcja gnu oraz elandów. Te dwa gatunki antylop oraz guźce jako pierwsze zareagują na brak pokarmu i u schyłku pory suchej zaczną masowo padać z osłabienia (a pisząc dosadniej – z głodu).

Po sezonie polowań dla gości z zagranicy intensywną redukcję – oczywiście zgodnie z regułami selekcji i z zachowaniem trzonu populacji, który zagwarantuje jej rozwój wraz z nastaniem pory deszczowej – przeprowadzą gospodarze farmy Kambaku. Sytuacja nieciekawie odbije się także na bawolcach krowich (ang. hartebeest). Końcówka października oraz listopad to będą prawdziwe żniwa dla lampartów, gepardów i szakali. Można z całą pewnością założyć, że drapieżniki szybciej i intensywniej przystąpią do rozrodu ze względu na większy niż zazwyczaj sukces łowiecki. Zdecydowanie najlepiej w tej sytuacji poradzi sobie populacja oryksa. Te naturalnie zamieszkujące półpustynie antylopy są przyzwyczajone i fizjologicznie przystosowane do trudnych, wręcz ekstremalnych warunków bytowania.

Tak więc można śmiało powiedzieć, że kryzys wynikający z braku opadów w porze deszczowej dotknie wszystkich mieszkańców sawanny, choć nie w takiej samej skali. Hodowcy bydła mają się dużo gorzej. Trzeba pamiętać, że namibijska sawanna to również tradycja wypasu krów, owiec i kóz. Te zwierzęta nie potrafią tak jak antylopy radzić sobie z brakiem pożywienia. Wielu hodowców w tym momencie zostało zmuszonych do likwidacji całych stad, nierzadko stanowiących majątek pokoleniowy. Pogarszająca się sytuacja i olbrzymia podaż oczywiście sprawiły, że cena skupu żywca czy mięsa spadła do tak niskiego poziomu jak nigdy. Dlatego położenie hodowców, którzy w nadziei na deszcz czekali do końca z likwidacją swoich stad, jest dramatyczne. Pozostaje nam współczuć oraz wierzyć, że grudzień przyniesie obfite deszcze (pora deszczowa w Namibii, u podnóża Waterbergu, zaczyna się w listopadzie i trwa do końca marca), a następny sezon pozwoli wrócić do normy.

Na pocieszenie trzeba dodać, że niektórzy wolni mieszkańcy sawanny nic sobie nie robią z dramaturgii sytuacji i bawią się w najlepsze, co widać na poniższym zdjęciu ilustrującym akt płciowy żółwi lamparcich.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

To jest Namibia – tu się poluje!

Chyba każdego z nas doprowadza do irytacji wszędzie widoczna nagonka medialna na myśliwych oraz wydarzenia związane ze zmianami prawa łowieckiego. Co tydzień coraz to bardziej kontrowersyjne i oderwane od rzeczywistości projekty zostają poddane pod dyskusję, za którą nawet mediom trudno nadążyć. Gdzieś na górze toczy się rywalizacja polityczna. Wciągnięto do niej nas, myśliwych, bez naszej zgody. Najsmutniejsze jest to, że słów rzemieślników w tej dziedzinie nikt nie słucha. Okazuje się, że politycy, aktorzy i celebryci wiedzą na temat przyrody więcej niż leśnicy i myśliwi. W rezultacie to ludzie stojący z boku, niemający pojęcia o łowiectwie, próbują nam mówić, jak mamy wykonywać polowanie. W tym wszystkim nawet ślepy zobaczy i głuchy usłyszy, że w tle tej walki znajdują się pieniądze i władza, a nie unikatowa przyroda. Lękiem napawa to, że gdy przetrwamy tę batalię polityczną, którą górnolotnie nazywa się „o dobro przyrody”, za jakiś czas przyjdą nowi i w ramach zemsty na poprzednikach znowu wywrócą wszystko do góry nogami.

W kontrze do tego postawmy – jak się często mówi – „zacofaną” Afrykę, a zwłaszcza jej południową część. Po medialnej awanturze dotyczącej słynnego lwa Cecila i żyrafy strzelonej przez amerykańską dianę na świecie zawrzało. Ekolodzy z państw oddalonych o tysiące kilometrów od Afryki podważyli sensowność tamtejszych łowów, przez co kraje Afryki Południowej jeden po drugim jak domino zaczęły zakazywać komercyjnych polowań na swoim terytorium. Oczy myśliwych z całego świata zwróciły się w kierunku RPA i Namibii, które nie poszły z tym ekologicznym trendem. Radością i dumą napawa oficjalne stanowisko Namibii przedstawione w tym czasie przez prezydenta kraju oraz przewodniczącego Namibijskiego Stowarzyszenia Profesjonalnych Myśliwych (NAPHA). Zwracają oni uwagę, że polowanie, które przybierało różne formy na przestrzeni lat, to nieodzowny element kultury tego państwa. W telegraficznym skrócie odpowiedź Namibii skierowana do przeciwników myślistwa brzmi: to jest Namibia – tu się polowało, poluje i będzie polować. Koniec dyskusji.

Jednocześnie to właśnie Namibia może się pochwalić najbardziej ekskluzywnymi i najdroższymi łowami na świecie na nosorożca czarnego. Środowisko pseudoekologów jest oburzone, jak w dobie sponsorowanego z Dalekiego Wschodu kłusownictwa na ten gatunek można na niego komercyjnie polować. Okazuje się, że raz na kilka lat rząd Namibii organizuje łowy na starego samca, który i tak, i tak by niebawem zdechł. Wpływy z tego polowania są tak kolosalne, że wystarcza na wprowadzanie coraz to nowych programów ochrony tego gatunku. Co ciekawe, kraje Afryki Południowej, które zrezygnowały z polowań komercyjnych, powoli starają się wrócić do starej praktyki. Okazuje się, że tam, gdzie polowania nie uregulowano jasnym i przejrzystym prawem, szybko rozwija się kłusownictwo i pojawia szereg problemów z nim związanych.

Wracając do kraju – problemy z wilkami, sztucznie podtrzymywane moratorium na łosia, ciągłe tłumaczenie się przed społeczeństwem z bycia myśliwym, opluwanie i szykany ze strony ludzi niepotrafiących odróżnić sarny od jelenia… A wystarczyłoby zostawić łowiectwo ludziom, którzy się na tym znają. Tu jest Polska – tu się polowało, jeszcze poluje i może w przyszłości będzie polować…

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Dziękujemy!

Nadszedł koniec naszej afrykańskiej przygody. To jak na razie ostatni wpis. Chcielibyśmy podziękować redakcji „Braci Łowieckiej” za pomoc w prowadzeniu bloga. Dziękujemy też wszystkim, którzy byli z nami przez te 11 miesięcy, czytając nasze relacje i wspierając nas dobrym słowem. Dziękujemy również za słowa krytyki.

Chcielibyśmy jednocześnie przeprosić tych, którzy poczuli się urażeni treściami czy zdjęciami pojawiającymi się na blogu. Zdajemy sobie sprawę, że bardzo dużo wpisów wymaga wyjaśnień i sporego dopowiedzenia. Treść, która trafiała do internetu, często była tworzona w trudnych, niesprzyjających warunkach, uniemożliwiających dokładne przemyślenie i opisanie danego problemu z więcej niż jednego punktu widzenia. Chętnie spotkamy się ze wszystkimi, którzy chcieliby usłyszeć więcej o naszych przygodach. Zainteresowanych polowaniem w Kambaku prosimy o kontakt e-mailowy pod adresem: witamy@kambaku.com.

Chyba nie trzeba się rozwodzić nad tym, jak trudny jest dla nas powrót do Ojczyzny. Osoby, które czytały nasze wpisy, na pewno poczuły towarzyszący nam zachwyt surowym afrykańskim światem mieszający się przywiązaniem do rodzimej przyrody. Z jednej strony – tęsknota za „domem naszych ojców”, z drugiej – wizja bezrobocia.

Nie powiemy, że ten rok był tylko łatwy i kolorowy, bo to nieprawda. Jednak żadne z nas nie zamieniłoby tego czasu spędzonego w Kambaku na nic innego. Każda, nawet najtrudniejsza chwila warta była przeżycia i zostanie przez nas zapamiętana do końca życia. Podczas pakowania towarzyszyło nam przeczucie, że to nie koniec, że jeszcze tu kiedyś wrócimy. W Afryce pożegnała nas słoneczna pogoda z upałami w okolicy 40 stopni oraz uśmiechnięci, szczęśliwi i szczerzy przyjaciele. W Polsce przywitał nas deszczowy dzień z temperaturą ok. 3 stopni, a na chodnikach stolicy – twarze bez wyrazu o smutnych oczach. Moją pierwszą myślą po lądowaniu było wspomnienie piosenki „Ludzie bez twarzy” zespołu KSU.

Przeskok klimatyczny jeszcze daje o sobie znać. Jednak przeskok kulturowy niemal zgniótł nasz wewnętrzny potencjał. Ciągle pytamy się: co my tu właściwie robimy? Komu ufać? Jak się w tym wszystkim odnaleźć? Chyba tak to już jest, że człowiek z dala od domu tęskni za czymś, co w rzeczywistości okazuje się minionym wspomnieniem. Nasz świat pędzi do przodu, nie zważając na nic. Trudno teraz wskoczyć do tej ciągle przyspieszającej maszyny, kiedy jeszcze kilka dni temu żyło się powoli, innymi priorytetami w mającej czas Afryce.

Chyba najlepszym podsumowaniem naszej przygody będzie stwierdzenie, które wyryło się na naszych sercach definiując jednocześnie to, co było, jest i mamy nadzieję, że będzie.

ONE LIFE – LIVE IT!

Kuba i Paulina Piaseccy

Czytaj więcej