Duże zwierzę – duży kłopot

Niedawno załoga farmy Kambaku w Namibii miała bardzo ciekawą pobudkę. Myśliwi wracający z buszu przecierali oczy ze zdumienia, ponieważ w obwodzie pojawił się… słoń. Okazało się, że stado tych olbrzymich zwierząt ruszyło z Parku Narodowego Etoszy w kierunku stolicy kraju, Windhuk, nie zwracając uwagi na zurbanizowanie tego terenu. W okolicy Otavi stado uległo rozbiciu i jeden ze słoni zabłąkał się właśnie w Kambaku (niewtajemniczonym zdradzę, że nazwa farmy wzięła się od legendarnego starego samca, którego charakteryzowały rekordowe ciosy). Dla odwiedzających gości była to nie lada atrakcja, jednak dla menedżerów farmy – wręcz przeciwnie. Słoń nie zwracał uwagi na przeszkody na drodze i już na samym początku zniszczył ogrodzenie na granicy obwodu, a następnie zdemolował napotkaną infrastrukturę wodną. Na szczęście była to tylko przelotna wizyta. Swoją drogą w wydaniu innych osobników powtarza się to raz na kilka lat. Na jednego ze słoni z wspomnianego stada została wydana zgoda na odstrzał redukcyjny, jednak do dziś nie wiem, czy dotyczyło to tego z Kambaku.

W tym miejscu przypomnę sprawę medialną, która niedawno była szeroko dyskutowana, a dotyczyła sąsiedniego Zimbabwe. Otóż po raz kolejny mieliśmy do czynienia z próbą zatrzymania polowań na słonie w krajach Afryki Południowej przez środowiska pseudoekologiczne. Ta inicjatywa spaliła jednak na panewce, co wręcz ośmieszyło organizacje prozwierzęce, bijące na alarm, że słoń jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Od dawna obserwujemy, jak macki ekoterrorystów z Europy i Stanów Zjednoczonych sięgają coraz głębiej. Coraz bardziej mieszają oni w Afryce Południowej, próbują za wszelką cenę ograniczyć gospodarowanie populacjami zwierząt zamieszkujących tamtejsze tereny.

Na próbę powstrzymania komercyjnych odstrzałów słoni pojawiła się stanowcza odpowiedź Zarządu Parków Narodowych i Dzikiej Przyrody Zimbabwe (Zimbabwe Parks and Wildlife Management Authority) oraz ludzi zaangażowanych w gospodarowanie populacjami dzikich zwierząt w tym kraju. Dobitnie pokazano, że system ochrony nie przetrwa bez racjonalnego zarządzania oraz odstrzałów komercyjnych. Od instytucji prozwierzęcych nie ma natomiast żadnych bezpośrednich wpływów, które pozwoliłyby utrzymać choćby pracowników etatowych parków. Mówiąc bez ogródek, samo fotosafari to za mało, żeby zdobyć fundusze na zorganizowaną ochronę i służącą jej infrastrukturę oraz zwalczanie kłusownictwa. Cytowany przez południowoafrykański portal internetowy BusinessLIVE rzecznik Zarządu Parków Narodowych i Dzikiej Przyrody Zimbabwe Tinashe Farawo stawia pytanie, skąd się wezmą środki na wynagrodzenia pracowników terenowych, którzy spędzają w buszu 20 dni w miesiącu na doglądaniu słoni, jeśli polowania komercyjne ustaną. Dodam, że reprezentowana przez niego rządowa organizacja nie otrzymuje z budżetu żadnych funduszy na działania ochronne.

Warto tutaj przytoczyć bardzo obrazowe dane, które pokażą, z jaką skalą problemu mamy do czynienia. Otóż Zimbabwe zamieszkuje druga pod względem wielkości na świecie (po Botswanie) populacja słoni afrykańskich, której liczebność jest szacowana na niespełna 100 tys. osobników. To dość powszechna informacja, ale przed opinią publiczną skrywa się liczbę zgonów wśród ludności spowodowanych bezpośrednio przez ataki słoni. Jak w kwietniu podała agencja prasowa Bloomberg, w całym 2020 r. liczbę przypadków śmiertelnych wśród ludności zamieszkującej Zimbabwe szacowano na blisko 60, natomiast w tym roku już mamy kolejnych 20. Warto zaznaczyć, że ta wartość dotyczy bezpośrednich interakcji ze zwierzętami, a słonie również pośrednio w znaczący sposób wpływają na jakość życia miejscowej ludności. Tratują uprawy rolne, niszczą infrastrukturę drogową, wodną i energetyczną, a konflikt na linii człowiek – słoń każdego roku narasta. Może o tym świadczyć liczba zgłaszanych oficjalnie szkód, których (podaję znów za Bloombergiem) w 2020 r. było ok. 1500, natomiast w pierwszym kwartale 2021 r. jest ich już 1000.

W Zimbabwe zgodnie z ustaleniami konwencji waszyngtońskiej można pozyskać ok. 500 słoni rocznie, jednak przeważnie liczba upolowanych osobników nie przekracza nawet 350. Nie stanowi to istotnego odsetka średniego rocznego przyrostu populacji, szacowanego na 5–7%. A jak ostatnio alarmowała Międzynarodowa Rada Łowiectwa i Ochrony Zwierzyny (CIC) populacja licząca 85 tys. zwierząt to dla Zimbabwe (powierzchnia kraju wynosi prawie 391 tys. km2) o 40 tys. za dużo! Obecnie władze parków narodowych, zwłaszcza okolic Hwange, są bardzo zdeterminowane, by wykorzystać pełnię możliwości, jeśli chodzi o ograniczanie populacji słoni. Nie dość, że nie wstrzymano pozyskania, to jeszcze publicznie podano jasne stawki za odstrzał komercyjny osobników trofealnych – mają się wahać od 10 do 70 tys. dol., zależnie od wielkości ciosów. Przedstawiciele parków oraz miejscowej ludności jako kolejny argument przemawiający za utrzymaniem obecnego systemu wskazują również konieczność zachowania miejsc pracy związanych z poszczególnymi etapami organizacji polowania. Każdy, kto przeżył takie safari, wie, że w jego przygotowanie i przebieg jest zaangażowany sztab ludzi, nie tylko profesjonalny myśliwy towarzyszący dewizowcowi.

To wszystko dobrze wróży mojej rychłej wyprawie do Zimbabwe, która rysuje się w różowych barwach. Z zazdrością można stwierdzić, że w Afryce ciągle panuje zdrowy rozsądek, a prawda jest ważniejsza od chwytliwych haseł i frazesów wykrzykiwanych przez ludzi bez jakiegokolwiek pojęcia o tym, o czym się wypowiadają.

Alternatywą dla obecnego systemu jest to, co spotkało Botswanę – kraj, który zamieszkuje największa populacja słoni afrykańskich. Pod naporem pseudoekologów oraz instytucji ochroniarskich zniesiono tam polowania i zastąpiono je fotosafari, a przy okazji – nieplanowanym kłusownictwem na potężną skalę. Po pięciu latach Botswana znów przeszła na dobrą stronę mocy i próbuje dzięki wpływom z polowań komercyjnych odbudować system gospodarowania populacją na wzór Zimbabwe. Opiera się on na dwóch głównych założeniach – ochronie i racjonalnym użytkowaniu. Nasuwają mi się skojarzenia z żubrami i wilkami w Polsce, ale to temat na inny czas.  

Tegoroczne perspektywy dotyczące polowań w Afryce są na pewno lepsze niż przed rokiem, kiedy komercyjne wyprawy zostały właściwie zatrzymane. Namibia i Zimbabwe wychodzą naprzeciw turystom i od długiego czasu nie zmieniają zasad przekraczania swoich granic. Ciągle obowiązuje konieczność okazania negatywnego wyniku testu PCR na koronawirusa, zrobionego nie później niż 48 godzin przed przyjazdem. Wszystko wskazuje na to, że w tym sezonie myśliwi komercyjni dopiszą. Inaczej sprawy się mają w RPA, gdzie sytuacja pandemiczna jest bardziej napięta, a dodatkowo komplikuje ją wystąpienie w tym kraju po raz kolejny nowej mutacji wirusa SARS-CoV-2. Moja wyprawa do Zimbabwe planowana na koniec maja tego roku wydaje się jednak niczym niezagrożona (odpukuję, bo już wiele razy tak myślałem). Właśnie temu niebawem na pewno poświęcę kolejny wpis.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Namibia czeka!

Nie będę komentował rzeczywistości łowieckiej, w której się znaleźliśmy pod koniec roku. Szkoda się użalać na coś, na co nie mamy żadnego wpływu.

Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi w obecnym czasie, czuję w kościach zbliżającą się odwilż i nowy początek. Można by zapytać, skąd to pozytywne myślenie zaraz po wprowadzeniu kolejnych restrykcji rządowych, które uderzyły bezpośrednio w branżę turystyczną, w tym organizatorów turystyki myśliwskiej. Otóż w ostatnich tygodniach dużo pytacie o Afrykę, o sytuację w Namibii, o nowe obwody i możliwości polowania na Czarnym Lądzie. Widzę, że wielu z was tak jak mnie silnie ciągnie ku nowym przygodom łowieckim. Chyba powoli wszyscy stajemy się przemęczeni trwającym stanem, tym bardziej że poza samą sytuacją epidemiczną podlegamy również pandemii paniki nakręcanej przez media.

Nadchodzą święta Bożego Narodzenia, zbliża się koniec roku, który będzie świętowany inaczej niż zwykle, a mimo to gdzieś głęboko w nas tkwi naturalna potrzeba planowania nowych wyzwań łowieckich. Po takich, nazwijmy to, zwrotach akcji, z jakimi mamy do czynienia w ostatnich miesiącach, trzeba sobie jasno powiedzieć, że trudno przewidzieć, co dalej. Ale kto nam zabroni snuć projekty i marzyć o polowaniu na skąpanym w słońcu bezkresie sawanny? Jeżeli już się oddajemy takim rozważaniom, to chciałbym przytoczyć słowa jednego z czytelników bloga, z którym rozmawiałem kilka dni temu: „Chyba jak nigdy wcześniej pandemia uświadomiła wielu z nas, że życie jest bardzo krótkie i kruche. Trzeba korzystać z każdej możliwości, żeby spełniać swoje marzenia, bo nawet nie zorientujemy się, jak już będzie za późno”. Nic dodać, nic ująć.

Jak już wspominałem w poprzednim wpisie, sytuacja w Namibii wydaje się pod kontrolą. Połączenia lotnicze na przyszły rok wyglądają już nieco optymistyczniej. Pojawiło się ich więcej niż jeszcze parę tygodni temu, cena również jest przystępniejsza. Przekraczanie granicy trwa dłużej, ponieważ wszystko zostało obwarowane restrykcjami sanitarnymi. W tym momencie jedynym utrudnieniem jest zrozumiały wymóg posiadania zaświadczenia o teście na COVID-19 wykonanym na maksymalnie 72 godziny przed wjazdem do Namibii.

Jeśli chodzi o Kambaku, to czas pandemii obsługa farmy wykorzystała na remont infrastruktury, więc stałych bywalców na pewno zaskoczą nowe standardy. Sezon deszczowy, który obecnie trwa, jest zadowalający. Już teraz widać, że populacje głównych gatunków antylop – elanda, impali, gnu pręgowanego (zwanego też błękitnym) oraz oryksa – się wzmocniły, co tym bardziej nastraja do planowania safari. Wydaje się, że w tym sezonie dużą popularnością będą się cieszyć łowy selekcyjne, które są przystępniejsze cenowo, a jednocześnie gwarantują niezapomniane wrażenia myśliwskie. W następnym wpisie, już po Nowym Roku, postaram się przedstawić aktualną sytuację związaną z liczebnością słoni w obwodach łowieckich w Zimbabwe.

Czytelnikom bloga i „Braci Łowieckiej” oraz wszystkim koleżankom i kolegom po strzelbie chciałbym złożyć szczere, najlepsze życzenia świąteczno-noworoczne. Niech święta przyniosą narodziny nadziei, która jest nam wszystkim potrzebna. Życzę wam, aby obwarowany restrykcjami sylwester zakończył ten specyficzny, a dla wielu wręcz fatalny 2020 r. i otworzył nowy, 2021 r., który okaże się lepszy pod każdym względem. Marzy mi się, żeby nowy rok był czasem zjednoczenia środowiska myśliwych we wspólnej walce z niekorzystnymi dla nas zmianami prawnymi.

Niech wszystkim koleżankom i kolegom bór i busz darzą!

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

W normalniejszej części świata

Mówiąc krótko i węzłowato, szału u nas nie ma. Zakaz polowań zbiorowych zbiera coraz większe żniwo. Niedawno w sieci pojawił się krótki opis sytuacji w jednym z lubuskich kół łowieckich. Powiedzieć, że po jego lekturze ciarki przechodzą po plecach, to mało. Najbardziej powala bezradność i arogancja organów państwowych, egzekwujących całkowicie niejasne przepisy, oraz to, że koła zostają całkiem same ze swoimi problemami. Tymczasem władze PZŁ przygotowują karę dla wszystkich myśliwych, bo kłusownik zastrzelił chłopaka w trakcie nocnego kłusowania. Za co jeszcze przyjdzie nam wziąć odpowiedzialność?

A w tej normalniejszej części świata sytuacja jest (o dziwo!) dość stabilna. Najnowsze wieści z Namibii nie tylko napawają optymizmem, lecz także wywołują wielkie pragnienie wyjazdu. Jak możemy przypuszczać, pod względem ekonomicznym sprawy tam mają się nie za dobrze, ponieważ ten kraj żyje w dużej mierze z turystyki, która – jak wiadomo – została ograniczona do minimum. W najgorszym położeniu są duże ośrodki turystyczne oraz farmy myśliwskie.

Od strony epidemicznej w Namibii wszystko jest jednak pod kontrolą. Rząd tego kraju bardzo szybko i zdecydowanie zareagował na widmo drugiej fali pandemii. Pamiętajmy, że przy tak małym zaludnieniu (ok. 3 osób/km2 w stosunku do przeszło 120 osób w Polsce) dużo prościej przeprowadzić wszelkie działania. Na co dzień w tym afrykańskim państwie spotkamy podobne restrykcje jak u nas, czyli: ograniczenie liczby kupujących w sklepach, obowiązek noszenia maseczek, kontrole temperatury w urzędach czy przymusową kwarantannę osób z podejrzeniem COVID-19. Obecnie wskaźnik zakażeń nie przekracza tam jednak 15 osób na 100 tys. mieszkańców tygodniowo (u nas w listopadzie był wyższy niż 50 osób). Zatem widać, że poziom transmisji wirusa jest w Namibii znikomy, w dużej mierze dzięki kolosalnym przestrzeniom tego kraju. W tej chwili największym problemem pozostają więzienia, w których występują ogniska zakażeń – lepiej więc tam nie trafiać.

Odpowiedź na najczęściej zadawane pytanie brzmi: tak, można obecnie udać się do Namibii (oczywiście po spełnieniu wymogów sanitarno-epidemicznych związanych z przekroczeniem granicy). Co ciekawe, paradoksalnie pod względem ryzyka zakażenia koronawirusem Namibia wydaje się teraz znacznie bezpieczniejsza niż kraje europejskie. Moi przyjaciele z farmy Kambaku, która swoją drogą przerwę w wizytach gości wykorzystuje na remonty infrastruktury, zauważają, że Namibia obecnie jest tak pusta, że każdy turysta przemierzający ten kraj może mieć wrażenie całkowitej samotności w dziczy pośród zwierząt.

Pierwsza myśl, jaka się pojawiła w mojej głowie po rozmowie z moimi afrykańskimi znajomymi, to spakować plecak. Sprawdziłem nawet bilety lotnicze – tutaj też zaskoczenie, bo choć ceny znacznie wzrosły, to jest nawet kilka połączeń do wyboru. Może czas ruszyć w drogę?

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Nowe kryteria wyceny trofeów w Namibii

W czasie, kiedy świat opanowała pandemia COVID-19, afrykańskie łowiectwo trofealne przeżywa całkowite załamanie ze względu na brak zagranicznych myśliwych. Wielu z nas zapewne zaczęło ostrzyć sobie zęby na przeceny spowodowane atakiem wirusa, a tutaj kolejne pozytywne zaskoczenie. W Namibii – kraju, który zawsze wspierał racjonalną gospodarkę łowiecką – pod nazwą ART (co jest skrótowcem od angielskiego Age Related Trophy Mesurement System) opracowano oparte na bardzo trafnych spostrzeżeniach nowe kryteria wyceny trofeów, które zaczną obowiązywać jeszcze w tym roku. Nie zamierzam tu ich omawiać dla każdego gatunku, jednak chciałbym zwrócić uwagę na kilka konkluzji i rozwiązania, jakie idą w ślad za nimi. Mogą się one bowiem okazać dla nas godne naśladowania.

Polowania trofealne w Namibii wiążą się z dwoma głównymi problemami. Po pierwsze, z nadmiernym odstrzałem młodych, przyszłościowych osobników o medalowym urożeniu, a po drugie, z dyskryminacją przy wycenie osobników w wieku dojrzałym, które mają już naturalne wady rogów (złamania, wykruszenia itp.). Gwoli przypomnienia, dla większości zwierząt afrykańskich obowiązują trzy kategorie wiekowe: osobniki młode, dojrzałe oraz stare. Cykl wzrostu rogów antylop czy oręży guźców i ciosów słoni można przyporządkować właśnie do tych faz rozwojowych. U młodego osobnika rogi czy oręż rosną szybko, mają duże przyrosty i są miękkie, co czyni je niezdatnymi do walki oraz rywalizacji siłowej. U słoni i guźców wiąże się to dodatkowo z wielkością unerwionej tkanki wewnątrz kła – w trakcie intensywnego wzrostu zajmuje ona przeważającą część przestrzeni w zębie. Pamiętajmy, że chodzi tu o fazę rozwojową w kontekście wieku zwierzęcia, u słoni trwającą do 35.–40. roku życia, guźców – do 3. r.ż., kudu – do 4.–5. r.ż., elandów – do 8.–9. r.ż., itd. Potem przychodzi dojrzałość. Przyrost urożenia ulega wtedy znacznemu spowolnieniu, za to rogi twardnieją i nabierają wartości bojowej. W tym czasie osobnik najwięcej walczy i konkuruje z innymi przedstawicielami swojego gatunku, co się łączy z osiągnięciem pełnej dojrzałości płciowej. Po tym okresie następuje etap starości, w którym przekazywanie puli genów nie jest już tak intensywne.

Jak możemy przypuszczać, to właśnie z tej ostatniej grupy wiekowej powinniśmy pozyskiwać najwięcej trofeów, aby pozwolić na reprodukcję osobnikom w sile wieku. Niestety wiemy, że antylopy w odróżnieniu od jeleni nakładają nie poroża, tylko rogi, których nie wymieniają po każdym sezonie. W rezultacie po osiągnięciu przez nie pełnej dojrzałości ich urożenie jest jakby w regresie, ponieważ ulega intensywnemu zużyciu. W związku z tym grupa Erongo Verzeichnis (organizacja działająca na rzecz ochrony i zachowania afrykańskiej przyrody, która uznaje myśliwych i łowiectwo za naturalny element jej funkcjonowania) z Namibii opracowała nowe kryteria wyceny trofeów (które wprost się przekładają na zasady selekcji), oparte na premiowaniu wieku osobnika przy wycenie medalowej trofeum.

Nie będę wchodzić w szczegóły – wymienię tylko kilka założeń, które niejako stanowią podstawę wprowadzanych zmian. Przyznaję, że część z nich to dla mnie duże zaskoczenie. Przede wszystkim raz na zawsze odważnie zdementowano dotychczasowe przekonanie, jakoby kształt urożenia był podyktowany wiekiem. Okazuje się, że pożądane wywinięcie na zewnątrz końców rogów u kudu, pełne skostnienie bawolej czapy, intensywność skrętu rogów u elanda czy wywinięcie ich końcówek u springboka zależą nie od wieku, tylko od możliwości genetycznych danego osobnika! Podobnie rzecz się ma z grubością urożenia – wpływa na nią nie przekroczenie progu dojrzałości, ale wyłącznie genetyka. To bardzo ciekawe, ponieważ jeszcze do niedawna cała edukacja profesjonalnych myśliwych opierała się na tezie, że to właśnie stosowny wiek pozwala bykowi kudu na wytworzenie pożądanej formy rogów. Podobnie twierdzono, jakoby tylko dojrzałe byki bawołów miały tendencję do zalewania całej czapy kością.

Po przyjęciu powyższych założeń wysunięto następujące wnioski:

  • młodociana grupa wiekowa musi podlegać selekcji negatywnej – trzeba eliminować z populacji osobniki o niepożądanej formie i grubości urożenia (nadmienię tylko, że na farmie Kambaku stosujemy tę metodę od kilku lat z bardzo dobrym skutkiem),
  • odstrzał trofealny należy skoncentrować jedynie na grupie dojrzałych i starych osobników,
  • powinno się stworzyć system, który nie będzie dyskryminował weteranów z naturalnymi wadami trofeów, takimi jak złamania czy wyszczerbienia.

W efekcie opracowano nowe kryteria, które bezwzględnie dyskwalifikują do wyceny medalowej osobniki młode i młodociane, nawet jeżeli mają medalową formę urożenia (dla przykładu: w Namibii zalicza się do nich 90% młodocianych elandów). Według mnie to bardzo dobre rozwiązanie, które pozwoli im na przekazanie swoich genów. Dodatkowo punkty uzyskane przez stare zwierzęta są pomnażane przez współczynnik 1,12, co niejako winduje te osobniki w punktacji dużo wyżej niż te pozyskane w okresie dojrzałości (nazwijmy to wiekiem średnim).

Słusznym pomysłem jest również zaniechanie wyciągania średniej z pomiarów i mierzenie tylko dłuższego rogu, co pozwala na osiągnięcie świetnego wyniku starym osobnikom, które przeważnie mają już wyszczerbiony oręż. Dodatkowo w kryteriach zwrócono uwagę na aspekty urożenia charakterystyczne jedynie dla dojrzałej i starej grupy wiekowej, czyli np. na intensywność i długość skrętu rogu u elanda, długość bruzdowanego odcinka rogu u impali czy grubość rogu u kudu. Uważam, że te rozwiązania są przede wszystkim uczciwe wobec przyrody – bo niby dlaczego dyskryminować pod względem trofealnym starego byka, który w trakcie lat walki o przekazanie genów ukruszył róg? Z punktu widzenia populacji to właśnie ten stary weteran zasługuje na medal.

Znowu stawiam Namibię za przykład kraju, który nie dość, że nie wypiera się łowiectwa, to jeszcze w sensowny sposób stara się je doskonalić, reagując na trendy wyznaczane przez środowisko przyjezdnych myśliwych komercyjnych. Po raz kolejny śmieję się w duchu, kiedy afrykański kraj pokazuje, jak odważnie i zdecydowanie prowadzić gospodarkę łowiecką, natomiast po drugiej stronie globu myśliwi z wieloletnią tradycją coraz bardziej uginają się pod naciskiem polityków i grup pseudoekologicznych. Patrząc na to z boku, my w Polsce walczymy de facto o prawo do polowania, a takie kraje jak Namibia są w tym czasie kilka kroków przed nami i nie próbują nikomu tłumaczyć, dlaczego opowiadają się za zrównoważonym łowiectwem, tylko myślą, jak jeszcze bardziej je udoskonalić.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Sytuacja w Afryce w związku z SARS-CoV-2

Pandemia COVID-19 jest fatalna w skutkach dla całego świata. O tym, co się dzieje w Polsce oraz Europie, codziennie słyszymy w mediach. Poniżej krótkie podsumowanie sytuacji w Namibii oraz Zimbabwe.

W Namibii w tym momencie (30 marca, godz. 12.00) jest potwierdzonych 11 przypadków koronawirusa. Wszystkie zostały zawleczone z Europy, południowej Afryki oraz ze Stanów Zjednoczonych. W piątek namibijski rząd podjął decyzję o zatrzymaniu wszystkich aktywności w kraju związanych z jakimkolwiek przemieszczaniem się (podobnie jak u nas transport żywności i artykułów spożywczych zwolniono z tego zakazu). Granice państwa zamknięto kilka dni później niż w Polsce. Namibia, która w 70% żyje z turystyki, teraz zamarła. Wszystkie ośrodki, parki, hotele czy farmy próbują sobie radzić, jak mogą. Ogólnie daje się wyodrębnić dwie drogi działania. Pierwsza to zwalnianie ludzi z minimalną odprawą, a druga – redukcja pensji i godzin pracy przy jednoczesnym zachowaniu ludzi w miejscu zatrudnienia. Jak mówią tubylcy, w najbliższych miesiącach nie ma groźby głodu nawet na biednych terenach, ponieważ pomoc socjalna na tych obszarach jest bardzo dobrze zorganizowana. Musimy pamiętać, że ludność zamieszkująca Damaraland, Owamboland  czy nawet Caprivi nauczyła się radzić sobie w ekstremalnie złych warunkach (zupełnie inaczej niż Europejczycy, aż chce się krzyknąć: i po to te durne przepisy ograniczające swobodę chowu przydomowego?).

W Kambaku obowiązuje pełna kwarantanna, ponieważ przed zamknięciem granic przyjmowało gości z Europy. Nikomu nie wolno z farmy wyjechać ani do niej przyjechać, a za wszelkie dostawy odpowiada wydelegowany koordynator. Sytuacja zrobiła się trudna, bo ze względu na to, że polowania komercyjne stały się całkowicie niemożliwe, Kambaku musi redukować pogłowie zwierząt we własnym zakresie. Co ciekawe, sezon deszczowy w tym roku okazał się wyjątkowo obfity i jeszcze się nie zakończył. Przyrost masy zielonej jest zaskakująco dobry, zatem w normalnych czasach bez wirusa napisałbym, że szykują się wspaniałe łowy, no, ale…

W Namibii każdy zakłada zamknięcie i stopniowe bankructwo wszystkich ośrodków turystycznych – przynajmniej czasowo. W nieco lepszej sytuacji znalazły się farmy myśliwskie, ponieważ te ośrodki działają trochę jak samowystarczalne komórki. Namibia w porównaniu z Zimbabwe, Angolą, Botswaną i RPA ma o tyle dobrze, że zamieszkuje ją niewiele ludzi (bez turystów liczebność szacuje się na 2,7 mln) i w przeciwieństwie do sąsiadów to kraj poukładany, z dobrze wyposażoną służbą zdrowia. Największym wyzwaniem w najbliższych tygodniach będzie brak produktów sprowadzanych z RPA, ponieważ transport stamtąd stanął przez obowiązek 14-dniowej kwarantanny po przekroczeniu granicy.

W Zimbabwe sytuacja wygląda podobnie pod względem rozwoju choroby, choć nie ma jasności co do liczby zarażonych, których oficjalnie jest tylko siedmioro. Zimbabwe również podjęło decyzję o ograniczeniu ruchu wewnętrznego, choć nie zamknęło całkowicie granic równocześnie z resztą krajów i zrobiło to dopiero 30 marca. Dlatego mieszkańcy zakładają, że przypadków jest dużo więcej, niż oficjalnie wiadomo. Warto tutaj powiedzieć, że jak podaje Africanews, w Zimbabwe do 27 marca zrobiono tylko 165 testów (jeden samolot rejsowy mieści ponad 200 pasażerów). W stolicy kraju, Harare, w szpitalach odbywają się również strajki personelu ze względu na brak środków ochrony do walki z wirusem. Tutaj sytuacja społeczeństwa jest znacznie trudniejsza. Łatwo się domyślić, że w ośrodkach turystycznych, które napędzały gospodarkę, zaczęły się masowe zwolnienia. Nastroje panują, mówiąc delikatnie, niespokojne, lokalne społeczności nie funkcjonują tutaj tak dobrze jak w Namibii. Jedyne pocieszenie w tym, że Robert Mugabe przez wiele lat regularnie i bezwzględnie uczył mieszkańców Zimbabwe, jak mają sobie radzić sami, bez pomocy państwa. I Namibię, i Zimbabwe ratują również duże rozproszenie ludności (poza największymi miastami) i to, że pora deszczowa powoli się kończy. Miejmy nadzieję, że gdy wilgotność powietrza spadnie, a temperatura wzrośnie, warunki atmosferyczne ograniczą rozprzestrzenianie się wirusa, ale to tylko pobożne życzenie, na razie niczym niepoparte.

W tych trudnych chwilach życzę czytelnikom bloga dużo zdrowia, cierpliwości i mimo wszystko pozytywnego myślenia na każdy dzień – to jest w tym momencie na wagę złota. Pamiętajmy również, by naszymi myślami i modlitwą otoczyć też drugą półkulę, która – jak widać – pozostaje niesamowicie zależna od tego, co się dzieje w USA i Europie.

Jakub Piasecki, Fot. Kambaku Safari Lodge, Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Czy mamy prawo uczyć inne kraje ochrony przyrody?

Tytuł już sugeruje, do czego będę stopniowo zmierzał w tych kilku zdaniach. Jednak chciałbym ten temat nieco bardziej rozwinąć. Zacznę od ciekawej informacji, która później posłuży mi za przykład. Otóż Namibia i Zimbabwe rozszerzają możliwość polowania selekcyjnego na przedstawicieli wielkiej piątki. Od dłuższego czasu odbywają się łowy na słonie, których zagęszczenie w pewnych rejonach obu tych krajów wzrosło kilkudziesięciokrotnie na przestrzeni ostatnich 10 lat (pisałem już o tym na blogu). Niedawno na listę gatunków objętych odstrzałem selekcyjnym trafił bawół afrykański. Otóż okazuje się, że bardzo wiekowe byki, zwane dagga boyami, nie są atrakcyjne dla trofealnych myśliwych. Brak zainteresowania tymi bawołami doprowadził do postarzenia populacji, co przełożyło się także na pogorszenie funkcjonowania stad – stare osobniki są agresywne, zajmują terytorium, a nie spełniają już swojej reprodukcyjnej funkcji.

Motywację myśliwych poniekąd da się zrozumieć, ponieważ płacą fortunę za polowanie np. w Caprivi, więc chcieliby przywieźć okazałe trofeum, a nie stare, zniszczone rogi – ten rodzaj trofeum jest piękny tylko dla części z nas, która traktuje go jako symbol przygody, a nie patrzy pod kątem cali na wycenie medalowej. Właśnie na takie stare byki od niedawna można zapolować za 1/3 ceny. Niska kwota wynika z tego, że odpada nam dokumentacja eksportowa trofeum, które jako pozyskane selekcyjnie zostaje w kraju (na tym to polega – gdybyśmy chcieli zabrać je ze sobą, będzie to już polowanie trofealne. Na dobrą sprawę trzeba by je zakontraktować wcześniej, a jego cena znacząco poszybuje w górę). Przypomnę tylko, że Caprivi to obszar północno-wschodniej Namibii mieszczący się w dolinach rzek Okawango, Kwando i Zambezi, w pełni dziki i podzielony jedynie na obszary koncesyjne, gdzie można polować, oraz wyłączone z łowieckiej aktywności parki narodowe. To miejsce można by nazwać jedną z kilku afrykańskich mekk myśliwych.

Wracając do tematu polowania selekcyjnego na dagga boya – jest to świetne rozwiązanie pozwalające gospodarować populacją w zrównoważony sposób, a jednocześnie oferować komercyjne polowanie grupie koneserów. To kolejny z afrykańskich pomysłów na zarządzanie dzikimi zwierzętami, o którym wspominam na blogu. Przypomnę, że publikowałem już wpisy o polowaniu selekcyjnym na antylopy, o selekcjonowaniu słoni, o odstrzale trofealnym starego nosorożca czarnego za niebotyczną kwotę oraz o tworzeniu obszarów koncesyjnych przy parkach narodowych. O dobrych efektach tych strategii mówią liczby i jakość osobnicza populacji poszczególnych gatunków. To są fakty, na które zwraca uwagę świat nauki. Niedawno w piśmie „Science” ukazał się podpisany przez ponad 100 naukowców artykuł traktujący o pozytywnym wpływie trofealnych polowań komercyjnych na populacje różnych gatunków zwierząt oraz rozwój społeczności lokalnej.

Dla kontrastu weźmy nasze żubry i łosie. Obydwa te gatunki ze względu na przegęszczenie w niektórych obszarach naszego kraju proszą się o redukcję, o czym trąbią naukowcy. Bez problemu dałoby się zorganizować polowania komercyjne, środki z nich mogłyby zaś zostać przeznaczone na gospodarowanie populacją – w przypadku łosi np. na ochronę upraw leśnych przed zgryzaniem, a w przypadku żubrów na dokarmianie zimowe. Niestety realia są takie, że potrafimy jedynie wzmacniać PR instytucji zajmujących się tymi gatunkami, ale nikt nie jest na tyle odważny, aby przyznać, że nadszedł też czas na rozsądną regulację. Konsekwencje powoli się zaczynają: konflikty z rolnikami, kolosalne koszty ochrony drzewostanów i płodów rolnych, grzybica skóry u łosi, gruźlica czy nagłośniona ostatnio telazjoza u żubrów itp. Przykładów zapewne znalazłoby się więcej.

Pójdźmy dalej – co z populacjami głuszców i cietrzewi? Gdy tylko kończy się projekt reintrodukcji, brakuje środków i pomysłu na to, co zrobić dalej, a w rezultacie drapieżniki mają egzotyczny obiad. Można by więc zapytać o funkcjonowanie całej administracji przyrodniczej. Jaki ma sens wydawanie milionów złotych na odtwarzanie gatunków, które naturalnie ustąpiły, skoro brakuje pieniędzy w budżecie, żeby się zająć obecnie zamieszkującymi nasze tereny? Jak sobie radzimy z problemem zagęszczenia wilków? Odpowiedź jest prosta – nie radzimy sobie w ogóle, środowisko naukowe kłóci się o dane inwentaryzacyjne, a osobniki hybrydowe coraz bardziej dają o sobie znać w całym kraju. Zaczynają obowiązywać nowe trendy w behawiorze i diecie tego gatunku, a my zatrzymaliśmy się na etapie wiedzy książkowej o tym, że „wilk robi świetną selekcję, polując na osłabione osobniki”. Historie o nieprzewidywalnych zachowaniach watah czy lokalnej eksterminacji saren, muflonów czy danieli nie budują wizerunku, więc nie ma odważnych, żeby podjąć ten wątek.

Można dyskutować, z której strony spojrzeć na dane zagadnienie, jednak trudno się spierać o to, że w kraju występują problemy dotyczące dzikich populacji zwierząt. W przeciwieństwie do krajów afrykańskich nie podejmujemy działań, tylko mędrkujemy i się kłócimy między sobą. Najgorsze jest to, że próbujemy uczyć inne nacje ochrony przyrody, choć nie radzimy sobie na własnym podwórku. Piszę to w kontekście kampanii antyłowieckich podejmowanych przez polskie instytucje i środowiska naukowe w odniesieniu do gatunków zamieszkujących inne kraje. Czy gdy nie znamy lokalnych realiów i uwarunkowań społecznych, nie powinniśmy pilnować bardziej swego nosa?

Ostatnio zbulwersowały mnie pojawiające się komentarze o tym, jak Białorusini powinni podchodzić do gospodarowania głuszcami i cietrzewiami, a także na które z gatunków afrykańskich powinno się polować, na które zaś nie. Niedawno byliśmy nacją nienawidzącą pouczania, ale szybko przyjęliśmy zachodni styl. Jak pokazują przykład Białorusi, gdzie populacja głuszców ma się bardzo dobrze (w przeciwieństwie do naszej), czy odważne oraz przemyślane działania krajów afrykańskich, czasem lepiej, zamiast pouczać, przyjąć postawę pokory i spojrzeć krytycznie na własny dorobek.

Jakub Piasecki, Fot. arch. Biura Polowań Argali

Czytaj więcej

Kambaku w filmowym kadrze

Rykowisko za pasem. Chłodne, mgliste poranki, wychlapane przez jelenie kałuże, ślady jeleniej agresji na śródleśnych zakrzaczeniach. Emocje sięgają zenitu nie tylko w byczych chmarach, lecz także wśród polującej braci. Tak, drodzy koleżanki i koledzy, niejako jak byki w rykowisko wchodzimy w czas nieprzespanych poranków, zarwanych nocy i najpiękniejszych łowieckich przeżyć. Życzę wszystkim tylko tych pozytywnych emocji, przede wszystkim koleżeńskiego podejścia oraz braku zazdrości. Niech rykowisko będzie prawdziwym świętem myśliwych!

W wolnej chwili zachęcam do obejrzenia krótkiej produkcji o obwodzie łowieckim Kambaku w Namibii. To w trakcie mojego pobytu tam i pracy na jego terenie zrodził się pomysł utworzenia tego bloga. Film, choć krótki, to w pełni oddaje ducha tego miejsca – dzikość sawanny pomieszaną z rodzinną i nastrojową atmosferą. W pierwszych kadrach pojawia się Stefan, główny profesjonalny myśliwy w Kambaku, którego część polskich myśliwych miała okazję poznać osobiście. O namibijskiej przyrodzie opowiadają również Larisa oraz Jim – przewodnicy związani z aktywnościami jeździeckimi. Widzimy, jak konno zbliżają się na małe odległości do przedstawicieli namibijskiej fauny. Z jednej strony, jak już kiedyś pisałem, zwierzyna na sawannie reaguje spokojem na wszystko, co się porusza na czterech nogach (nawet jeśli jest to człowiek na koniu). Z drugiej zaś obszar 2,5 tys. ha wokół hotelu i stadniny koni został wyłączony z użytkowania łowieckiego – stanowi swoisty matecznik dla zwierzyny, która oswaja się z obecnością człowieka i pozwala mu skrócić dystans. Dzięki temu, że wciąż kręcą się tam ludzie, w obrębie tej strefy występuje mniej drapieżników. Niezależnie od tego cały obszar farmy (10 tys. ha w ubiegłym roku powiększone o 4,5 tys. ha gruntów dzierżawionych od sąsiada) podzielono na sektory będące samodzielnymi łowiskami, co daje możliwość bezkolizyjnej organizacji polowań i innych aktywności.

Wracając do filmu, polecam zwrócić szczególną uwagę na sceny z myśliwskiego obozu oraz moment podchodu antylop – na chwilę pojawia się tam Paulus, mój mistrz i mentor, jeśli chodzi o tropienie oraz podchód zwierząt zamieszkujących sawannę, o którym niejednokrotnie wspominałem na blogu.

Życzę przyjemnego kilkuminutowego seansu, a wszystkich zainteresowanych wyprawą do tego urokliwego zakątka Czarnego Lądu zapraszam do kontaktu!

Jakub Piasecki

 

Czytaj więcej

Za miesiąc ruszamy!

Nadszedł długo wyczekiwany moment – przyszły wizy do Namibii. Za miesiąc ruszamy do Kambaku! Po raz kolejny przestrzenie sawanny staną otworem przed spragnionymi przygód myśliwymi z Polski. Po raz kolejny poranek przywita wielkie czerwone słońce i przestanie się liczyć cokolwiek oprócz polowania. Po raz kolejny rozgrzaną ziemię zbroczą krople potu, a paka cruisera ugnie się pod tym, co pokonamy na gruncie. Choć tym razem droga do mojego drugiego domu była usłana gwoździami, o czym w niniejszym wpisie.

Przestrzegam wszystkich w najbliższym czasie wybierających się do Namibii bądź planujących taką podróż – nie lekceważcie procedury wizowej. Ten standardowy punkt każdego wyjazdu, opanowany przeze mnie na przestrzeni lat niemal do perfekcji, w tym roku stał się gehenną. W ambasadzie Namibii w Berlinie, w której musimy się ubiegać o wizy, zmienili się pracownicy odpowiedzialni za ten proces. Przyznam, że zawsze był problem, aby się tam dodzwonić czy załatwić coś konkretnego bez konieczności podróży do stolicy Niemiec, jednak teraz uzyskanie wizy to droga przez mękę. Jakie zaszły zmiany? Po pierwsze, procedura dotąd trwająca nie więcej niż tydzień wydłużyła się do tygodni. Po drugie, pracownicy wymagają dokumentów, o jakich nie ma mowy we wniosku wizowym. Po trzecie, życzą sobie dwóch wypisanych ręcznie egzemplarzy podania wizowego (o czym również nie znajdziemy wzmianki na stronie, tak jak o tym, że dokument potwierdzający ubezpieczenie musi zostać przetłumaczony na język angielski i zatwierdzony przez tłumacza przysięgłego). Opłata konsularna za otrzymanie jednokrotnej wizy wzrosła z 50 do 80 euro, natomiast wizy wielokrotnej Polacy w ogóle nie mogą uzyskać. Powiem szczerze, że jak na kraj, którego budżet mocno się opiera na turystyce, jego ambasada skutecznie zniechęca do wyjazdu. Wydaje mi się, że przyczyn tej sytuacji znalazłoby się kilka – nowi pracownicy, strach Namibii przed nielegalną imigracją, obecna przepychanka tego kraju z Niemcami o reparacje wojenne za zbrodnie na ludności Damara i Nama czy chociażby wzrost wykładniczy turystów odwiedzających to afrykańskie państwo. Jedno jest pewne – nas, Polaków, każdego roku dociera do Namibii bardzo wielu. Wystarczy popytać wśród znajomych myśliwych lub podróżników, by uświadomić sobie, że to jeden z głównych celów w Afryce. Szkoda, że obietnice stworzenia ambasady Namibii w Polsce pozostały tylko obietnicami. Osobiście wolałbym ambasadę Namibii w Polsce niż program 500+, ale nie mieszajmy w to polityki.

Podsumowując, jeśli wybierasz się do Namibii, to co do wizy mogę dać dwie rady. Przede wszystkim nie rezygnuj z wyjazdu do tego niepowtarzalnego kraju tylko dlatego, że teraz trudniej uzyskać zezwolenie – Namibia wynagrodzi Ci to wspomnieniami na lata. Ponadto zleć uzyskanie dokumentu firmie, która zajmuje się tym zawodowo (to dużo droższa opcja, bo prowizje pośredników konsularnych potrafią być zabójcze) albo zajmij się tym sam odpowiednio wcześniej, nie zostawiaj tej sprawy na sam koniec. Jeżeli potrzebujesz w tej kwestii wskazówki czy pomocy, to napisz – zawsze niezobowiązująco i chętnie pomogę, jak tylko będę potrafił.

Już niedługo kolejne przygody na Czarnym Lądzie. Od polowania na bawołu czuję nieustanny głód Afryki. Na myśl o tym, że wkrótce usłyszę klikanie ongarangombe, nie potrafię wysiedzieć w miejscu. Mama Namibia wzywa mnie kolejny raz, a ja już nie mogę się doczekać! Zapraszam do śledzenia naszego wyjazdu na blogu i YouTubie. Tym razem chcę pokazać Afrykę z innej perspektywy.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej