Tajemnice ongue, czyli lamparta

Widziałem lwy, które są olbrzymimi kotami. To istna góra mięśni obleczona w wielkie kły. W dodatku ryczą tak przeraźliwie, że trudno opanować naturalny strach. Widziałem wilki, które polują w watahach i mają bardzo rozbudowany system socjalny. Odgłos wyjącego wilka to jeden z najpiękniejszych dźwięków, jakie stworzyła matka natura. Widziałem też hieny, które miażdżą kości. W całym swoim życiu nie spotkałem jednak zwierzęcia tak inteligentnego i przebiegłego jak lampart.

Ongue (lampart w języku Owambów) to maszyna do polowania. Te drapieżniki rodzą się od razu ze zdolnościami i instynktem doskonałego myśliwego. Czas, który młode spędza z matką, czyli 2–3 lata, to okres szlifowania do perfekcji talentu, z którym przyszło na świat. Nie ma drugiego kota, który wśród Namibijczyków budziłby tyle samo lęku co szacunku i podziwu. Mówi się, że lamparta w buszu można spotkać w dwóch sytuacjach: kiedy jest ciekawy i pozwoli na to spotkanie albo kiedy siedzi na upolowanej zdobyczy. Ten drugi przypadek należy naprawdę do rzadkości, bo ongue poluje głównie pod osłoną nocy, zaraz po łowach patroszy swoją zdobycz i wnosi ją na drzewo.

Oczywiście wyjątkiem są olbrzymie parki narodowe, które każdego dnia odwiedza tysiące turystów. Tam zwierzęta kompletnie nie zwracają uwagi na ludzi tkwiących w samochodach terenowych. Choć waga dorosłych samców potrafi oscylować wokół 100 kg, to te zwierzęta, wyposażone w kły i ostre jak brzytwa pazury oraz niesłychany intelekt, prawie nigdy nie atakują dorosłych, zdrowych antylop. Polują natomiast na te osobniki, które pokonają z łatwością i bez strat energii. Dorosłe koty nie lubią nieudanych łowów – jeżeli decydują się na atak, oznacza to, że został on w pełni przemyślany, poprzedzały go godzinne obserwacje, a jego efekt jest z góry przesądzony. Jedynie młodym lampartom, które uczą się polować pod okiem matki, czasem coś się wymknie (tak było z bykiem impali, którego strzeliłem zaraz po przyjeździe).

Nie jest tak, że lamparty żyją i polują sobie, a my – sobie. One doskonale wiedzą, co robią ludzie i jak to robią, ale po prostu akceptują naszą obecność i poczynania. Na przykład, na farmie przy każdym wodopoju mamy ambony obserwacyjne. Gdy lampart chce podejść do tego miejsca, poświęca na to kilka godzin. Wielokrotnie sprawdzaliśmy to z naszym trackerem. Ten dziki kot najpierw kontroluje wszystkie możliwe drogi prowadzące do wodopoju. Jeżeli napotka samochód albo niedawno pozostawiony ludzki ślad, rezygnuje, a jeżeli wszystko wygląda naturalnie, wspina się na drzewo w odległości paruset metrów od wodopoju i obserwuje. Potem udaje się pod ambonę i bada świeżość ludzkich śladów.

W Kambaku żaden lampart nigdy nie został strzelony przy wodopoju. Ta ostrożność wynika z faktu, że na ambonie często siedzą ludzie. Lampart uwielbia obserwować, za to nie cierpi i nie pozwala być obserwowanym!

O tym kocie można pisać historie bez końca. Każdy profesjonalny myśliwy ma do opowiedzenia wiele ciekawych anegdot o swoich przeżyciach i doświadczeniach związanych z lampartem, a czasem nawet kilka blizn do pokazania.

Ale czy da się w ogóle polować na tę maszynę do polowania? Wydaje się to mało realne i rzeczywiście szanse na powodzenie są nikłe. Z drugiej jednak strony wielu myśliwych może się pochwalić trofeum przywiezionym z Afryki. Dlatego przez najbliższe tygodnie razem z moim afrykańskim przyjacielem, doświadczonym w tych sprawach, będziemy się przygotowywali do polowania na lamparta. W następnym wpisie postaram się przedstawić szczegóły tego przedsięwzięcia.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

„Rykowisko” impali

Wschód słońca na sawannie to istne misterium – setki przemieszczających się zwierząt i tysiące śpiewających ptaków. Na ogół wszystko przebiega w spokoju i naturalnym porządku. Ostatnio jednak, w chłodne, przedzimowe poranki, w tę idyllę wdarł się chaos i bałagan, a razem ze wschodzącym słońcem w buszu robi się głośno. Wszystko za sprawą godów impali – to spektakl nieco przypominający rykowisko. Biegającym wokoło bez ładu samicom tych antylop towarzyszy bardzo głośne chrząkanie przeplatane prychaniem przejętego byka. Za moment odzywa się kolejny samiec, i trzeci, i czwarty. Potem następuje chwila ciszy przerwana trzaskiem uderzających o siebie rogów.

Impala to wdzięczna, zgrabna i na co dzień bardzo ostrożna antylopa. Jednak w czasie godów byki zapominają o całym świecie i nie przejmują się niczym. Cały ten spektakl mamy na wyciągnięcie dłoni. Większość zdjęć i filmy do tego wpisu zrobiłem dosłownie przed naszym mieszkaniem przy porannej kawie.

Zaangażowanie impali w gody i panujący przy tym harmider sprytnie wykorzystują lamparty. Zazwyczaj byk tej antylopy stanowi dla drapieżnego kota wyzwanie, którego nie zawsze się podejmuje. Jednak podczas godów nawet najstarszy i najmocniejszy samiec ganiający za samicami staje się bardzo łatwym łupem. Właśnie z tego powodu impale odbywają swoje „charczące” gody opodal naszych domów – po prostu czują się tu bezpieczniej. Po pierwsze dlatego, że to strefa nieużytkowana łowiecko, a po drugie dlatego, że lamparty unikają towarzystwa ludzi. Maj jest dla nas niezwykłym czasem, to „lamparci miesiąc”, o czym napiszę już niedługo.

To chyba jasne jak słońce, że na całym świecie nie ma zwierza, którego gody przypominałyby rykowisko jeleni. Niestety w tym roku po raz pierwszy w życiu nie będę w nim uczestniczył. Na szczęście o smutku, jaki czuję z tego powodu, pozwalają mi każdego ranka zapomnieć pełne emocji charczenia i chrząkania impali.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Prawdziwa selekcja

Kambaku ma szeroką ofertę myśliwską. W tym roku bardzo dużym zainteresowaniem cieszy się tzw. polowanie selektywne.

Jest to propozycja łowów bez konieczności kupna trofeum. Z tej możliwości najczęściej korzystają wytrawni nemrodzi, którzy kwintesencję myślistwa widzą w samym polowaniu. To niskobudżetowa forma przeżycia ciekawej przygody, ponieważ od normalnych kosztów polowania w Afryce odpadają nam: koszt trofeum, koszt preparacji oraz koszty certyfikacji i transportu. Przyjeżdżający goście mieszkają we wspomnianym przeze mnie w jednym z poprzednich wpisów obozie safari umieszczonym w buszu („Safari camp” z 15 lutego br.). Przez kilka dni myśliwy jest więc kompletnie wyrwany z otaczającego świata.

Selektywne polowanie ma na celu wyeliminowanie niepożądanych osobników poszczególnych gatunków antylop. To wyższa szkoła jazdy, ponieważ nie wystarczy podejść stada, ale należy tego dokonać w taki sposób, żeby zwierzęta nie zorientowały się o obecności myśliwych. By zrobić to poprawnie, potrzeba dużo czasu.

Selekcjonowanie jeleni jest znacznie prostsze, bo niekiedy wszystko widać na pierwszy rzut oka. Tutaj jest sporo trudniej, zwłaszcza dlatego, że w odróżnieniu od jeleni selekcjonuje się również samice (i to nie teoretycznie, ale praktycznie). Chcąc ułatwić myśliwym zadanie, wpadliśmy na pomysł (który dobrze się sprawdza) zbudowania w buszu czatowni w miejscach przemieszczania się antylop. Kryjówki te są zrobione z gałęzi i liści, dzięki czemu zwierzęta zachowują się swobodnie, a myśliwi mają więcej czasu na poprawną selekcję i komfortowy strzał. Czatownie oraz wykładana sól pozwalają również na manipulowanie rozmieszczeniem antylop na farmie, co podczas suchych lat, takich jak tegoroczne, może ocalić zwierzynę przed głodem.

Dla mnie polowanie selektywne to kwintesencja myślistwa, a myśliwy potrafiący dobrze selekcjonować to skarb. Goście z Europy, którzy wykupili właśnie tę formę polowania w Kambaku, są zachwyceni. Polowanie selekcyjne przełamuje stereotyp polowania w Afryce, że myśliwy ma tu wszystko podane na talerzu i że bardzo łatwo jest coś strzelić. Tak naprawdę w ciągu tygodnia zdarza się, że z kilkudziesięciu sytuacji strzeleckich łowca wykorzysta tylko dwie czy trzy. Na koniec, po siedmiu dniach tropienia i dziesiątkach kilometrów skradania po buszu, satysfakcja z upolowania bardzo starej, uwstecznionej krowy oryksa jest równie duża co po strzeleniu trofealnego byka.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Staut ombinda, czyli nieznośne guźce!

Zbliża się zima. Wyrośnięte na 3 m trawy zaczynają się barwić na żółto. Dni są ciągle gorące, jednak noce i poranki – bardzo chłodne. Gdy rano wyruszamy do pracy, zakładamy na siebie kilka warstw ubrań, ale już po dwóch godzinach zostają tylko spodenki i koszulki. W związku ze zbliżającym się sezonem turystycznym mamy dużo pracy zarówno na niwie łowieckiej, jak i na farmie. Jak to zwykle bywa, zwłaszcza w Afryce, gdy trzeba coś zrobić, nagle pojawia się masa problemów niecierpiących zwłoki.

Ostatni tydzień spędziliśmy pod znakiem wody. I nie chodzi tu o deszcz. Bardzo często musimy bowiem naprawiać wodne przewody na farmie. Wszystko za sprawą dorosłych ombinda, czyli guźców. Wodopoje na farmie są rozmieszczone w taki sposób, by wszystkie zwierzęta miały wody pod dostatkiem, jednak korzystające z nich guźce jakby na złość sieją spustoszenie. Widocznie czują wodę pulsującą pod powierzchnią. Podobnie jak nasze dziki, nigdy nie wsadzają gwizda w ziemię nadaremno. Potrafią w stwardniałej, gliniastej ziemi kopać do 1,5 m w poszukiwaniu rury. Wówczas wielkie szable miażdżą przewód – no i mamy problem. Dowiadujemy się o nim po kilku dniach, kiedy poziom zmagazynowanej wody gwałtownie spadnie. Wtedy zaczynają się długie poszukiwania.

Najpierw sprawdzamy wodopoje. Jeżeli działają jak należy, oglądamy kolejno wszystkie połączenia wodne biegnące pod powierzchnią ziemi. Nie jest to łatwe, ponieważ mamy kilkadziesiąt kilometrów takich przewodów na farmie. Czasem potrzeba 2–3 dni, by zlokalizować uszkodzone miejsce. Przeważnie problemy występują w regionach szczególnie lubianych przez guźce. Po znalezieniu „wodnej kraksy” wpada ekipa naprawcza wyklinająca w niebogłosy staut ombinda! (nieznośne guźce). Sama naprawa to bułka z masłem. Każdy wie, co ma robić, parę minut i po sprawie. Najtrudniejsze jest jednak znalezienie zmiażdżonej rury, a później – odzwyczajenie zwierząt od przegryzania przewodów i kopania. W tym celu całą powierzchnię, w której doszło do uszkodzenia, wykładamy ciernistymi krzakami i dużymi głazami.

Po zakończonej robocie, gdy wszystko działa, a wielki zbiornik jest znów pełny, człowiek czuje się dumny z wykonanej pracy. Bywają jednak dni, że to uczucie nie trwa długo, bo następnego poranka okazuje się, że guźce wróciły i „zaatakowały” ten sam przewód kawałek dalej ze zdwojoną siłą. No i wodna walka zaczyna się od nowa.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Konno przez safari

Farma Kambaku oprócz działalności myśliwskiej oferuje też szereg innych aktywności, tak aby przyjemność z obcowania z afrykańską przyrodą mieli zarówno pasjonaci polowań, jak i ich rodziny. Dla amatorów jazdy konnej do dyspozycji jest 25 koni specjalnie przystosowanych nie tylko dla zawansowanych jeźdźców, lecz także dla osób początkujących, dopiero rozpoczynających swoją jeździecką przygodę. Jazda wierzchem po buszu to niesamowita przygoda, zwłaszcza że cała dzika zwierzyna traktuje konie jak „swoje”, co pozwala na jej bardzo bliskie podchodzenie. Goście mają do dyspozycji dziesiątki kilometrów szlaków po buszu oraz tzw. bush camp, czyli specjalny obóz złożony z dwuosobowych namiotów pokrytych płótnem i umieszczonych na podwyższeniu, po to by uniemożliwić wizytę wszelkich dzikich zwierząt w nocy. Z dala od technologicznego wrzasku i sztucznych świateł można wsłuchiwać się w odgłosy dzikiej Afryki przy rozpalonym ognisku i stekach skwierczących na ruszcie nieopodal.

Nawet jeżeli ktoś nigdy nie jeździł konno, ma tu okazję spróbować swoich sił i nauczyć się tej umiejętności od podstaw pod okiem naszych wykwalifikowanych trenerów.

Elementem charakterystycznym dla Afryki jest celebracja zachodu słońca. Rdzenni mieszkańcy nigdy nie pracują po zmierzchu. Tutaj oznacza on koniec dnia i większość ludzi mniej więcej o tej porze już kładzie się spać. Praca po zachodzie słońca jest przez starszych ludzi traktowana co najmniej jako grzech. W związku z tą tradycją razem z naszymi gośćmi prowadzimy wyprawy konne kończące się podziwianiem zachodu słońca w sercu afrykańskiego buszu.

Podobnie jest ze wschodem słońca, który oznacza – analogicznie – początek dnia pracy. Wyprawy konne również rozpoczynamy wcześnie rano, póki nie ma jeszcze upału, tak aby zwieńczyć wycieczkę eleganckim śniadaniem na łonie natury. Koniom także przygotowujemy śniadanie, tak aby miały siłę na przemierzanie kolejnych kilometrów.

Jazda wierzchem dodatkowo zacieśnia bliskość z naturą. Każdy, kto kiedykolwiek tego próbował, wie i czuje, czym jest więź i zaufanie między koniem a człowiekiem oraz jak ważna jest nić porozumienia ze zwierzęciem.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej