Polując na olbrzymy

Wbrew pozorom tytuł tego wpisu nie mówi o słoniach. Jest w Namibii antylopa, o której często wspominam, gdyż obok oryksa i lamparta to chyba moje ulubione zwierzę na Czarnym Lądzie. Pod względem rozmiarów pozostawia resztę żyjących w Kambaku stworzeń daleko w tyle. Bardzo ostrożna, zawsze skryta i uważna, ciągle strzyżąca okolicę. Spotkanie z nią należy do rzadkości. Jednak często się zdarza, że wieczorną ciszę przerywa charakterystyczny metaliczny „klik” dobiegający z bardzo gęstych, trudno dostępnych rewirów. Ów dźwięk powstaje przy każdym ruchu zwierzęcia w wyniku uderzania o siebie przednich racic pod naporem ciała. Tutejsza nazwa tego zwierza to „klikająca antylopa”, czyli ongarangombe w języku oshiwambo.

Eland, jak większość antylop, jest zwierzęciem stadnym. Tradycyjnie samice z młodymi tworzą oddzielne stada, podobnie jak byki młode i te w średnim wieku. Stare samce, tzw. klikacze, są samotnikami. Czasem spotyka się starego elanda, któremu towarzyszy młodszy, odgrywający rolę „policjanta” (jak u byków jeleni). Łowy na tego zwierza nie należą do łatwych. Podobnie jak w przypadku byka kudu, upolowanie starego elanda jest sporym wyzwaniem. Wśród namibijskich myśliwych panuje przekonanie, że aby w pełni przeżyć polowanie na tę antylopę, trzeba ją „pokonać na gruncie”. Tak majestatyczne zwierzę nie powinno być strzelane z ambony.

Jednak podejście starego ongarangombe na strzał i pohamowanie emocji to już inna bajka. Po pierwsze, polowanie na elandy nie jest spacerem na chybił trafił. Każde wyjście na łów to najpierw długie otrapianie, a następnie podążanie wybranym tropem. Średnio przynajmniej 5–6 godzin skradania się po buszu za każdym razem. Wszystko dlatego, że stary ongarangombe prowadzi bardzo skryty tryb życia. Czasem udaje się natrafić na antylopę wracającą do ostoi bądź żerującą, lecz są to przypadkowe spotkania. Zazwyczaj zwierzę nie dopuszcza myśliwego idącego tropem bliżej niż na 200–300 m. Wówczas łowcy towarzyszy przesuwające się klikanie. Eland, który słyszy przemieszczające się w buszu obiekty, w pierwszej chwili jest zaciekawiony, więc odchodzi na bok i szuka wzrokiem źródła dźwięku między gałęziami. To bardzo ważny moment, gdy test przechodzą zdobyte umiejętności łowieckie. Należy niepostrzeżenie podejść zwierzę, redukując dystans i zmuszając do wystawienia na strzał. Z opowiadania może nie wygląda to tak trudno, jednak w buszu wszystko odgrywa rolę – każda ciernista gałązka sprawiająca ból przy czołganiu, pajęczyny, kamienie, trzeszczące suche trawy czy inne antylopy krążące opodal (eland lubi towarzystwo gnu). Nieraz moment tego bezpośredniego podchodzenia elanda trwa bardzo długo, trzeba zachować cierpliwość i spokój, a przede wszystkim wykrzesać rezerwy energii.

W końcu nadchodzi moment strzału. Czasem ma się na to tylko kilka sekund, gdy wychylamy się z podpórką zza krzaczastej akacji. No i teraz najciężej opanować nerwy. W lunecie widzi się olbrzymie majestatyczne zwierzę, które samym wyglądem nieco napawa lękiem. Stare elandy mają dość krótkie, grube rogi – wynik długoletnich walk z konkurentami. Ongarangombe jest dość agresywną antylopą, a gdy połączy się to z blisko tonową masą, powstaje prawdziwy niszczyciel. Wrażenie to potęguje stojąca na sztorc szczecina na czole oraz olbrzymi fałd skórny na karku, przypominający nieco grzywę.

Kiedy w końcu padnie celny strzał, myśliwy nie posiada się ze szczęścia. Ręce dygoczą, lecą łzy, a po chwili, gdy emocje i adrenalina opadają, napływa fala zmęczenia po polowaniu, która dosłownie zwala z nóg. W tym totalnym wyczerpaniu fizycznym i wypompowaniu z emocji łowca przeżywa myśliwskie katharsis. W moim myśliwskim życiu polowanie na ongarangombe stanowiło punkt przełomowy. Od tego pierwszego razu minęło sporo czasu, było też sporo następnych razów – ale zawsze łowy na to zwierzę kompletnie mnie oczyszczają, kończą jeden rozdział myśliwskich przygód i zaczynają nowy.

Kuba Piasecki

Czytaj więcej

Trochę o organizacji farmy

Kambaku Safari Lodge zajmuje 8 tys. ha. Powierzchnia ta w zupełności wystarcza na zaspokojenie oczekiwań wszystkich gości, którzy tu przyjeżdżają, tak aby nikt nikomu nie wchodził w drogę i każdy mógł się cieszyć czasem spędzonym w Namibii. Całość składa się z pięciu naturalnie wydzielonych części. Jedna obejmuje teren wokół hotelu zawierający mnóstwo ścieżek i elementów infrastruktury stworzonych głównie do celów turystyki pieszej, fotografii, jazdy konnej, wycieczek rodzinnych czy atrakcji dla dzieci. Pozostałe areały są użytkowane przede wszystkim przez myśliwych oraz uczestników wypraw z przewodnikiem (konnych bądź pieszych).

Naszym zadaniem jest, by każdy z terenów łowieckich został atrakcyjnie przygotowany zarówno dla wielbicieli polowania z podchodu, jak i amatorów zasiadki. W tym celu wytyczamy w buszu nowe drogi, stawiamy ambony oraz konstruujemy wodopoje i miejsca do wykładania soli. Śmiało mogę powiedzieć, że już teraz cała farma jest bardzo profesjonalnie przystosowana pod kątem łowiectwa – lecz to temat na odrębny wpis.

Dwie główne pompy wodne zaopatrują całą farmę w wodę bieżącą, wodę do ogrodu oraz wodę do wodopojów dla zwierzyny. W razie przerwy w dostawie prądu w trakcie nieoczekiwanych burz generator prądu uruchamia się automatycznie. Gdyby on również nawalił, pompy wodne cały czas wspomaga charakterystyczna dla namibijskich farm pompa wiatrowa. Woda przeznaczona do wodopojów trafia do ogromnego zbiornika (o pojemności ok. 70 tys. l) ustawionego w najwyższym miejscu na farmie. Każdy wodopój jest połączony z tym ogromnym tankiem rurami kanalizacyjnymi biegnącymi pod ziemią. Rozprowadzanie wody następuje dzięki sile grawitacji, każdorazowo po wizycie antylop przy wodopoju. Poziom wody jest regulowany przez proste urządzenia – „pływaki”, które otwierają i zamykają zawór.

Nad prawidłowym funkcjonowaniem całej farmy czuwa ok. 50 osób. Część z nich to rodowici Namibijczycy, część pochodzi z innych krajów Afryki, a część przyjechała z Europy i znalazła się tutaj na praktykach zawodowych lub studenckich. W większości są to ludzie młodzi, przeważnie w wieku 20–30 lat. Wszyscy pracują w poszczególnych działach farmy: administracji, kuchni, pralni, ogrodzie, szeroko rozumianym dziale technicznym, dziale myśliwsko-terenowym, dziale serwisu hotelarskiego i dziale turystyczno-edukacyjnym.

Farma jest przygotowana na każdą ewentualność ze względu na bardzo ograniczony dostęp do dóbr cywilizacji. Z każdym problemem musimy sobie poradzić sami, dlatego w zespole mamy profesjonalną krawcową, zespół mechaników samochodowych, a nawet wykształconego architekta. Tak szeroki wachlarz specjalizacji pracowników pozwala również zapewniać gościom wszelkie możliwe atrakcje. Ponieważ załoga Kambaku jest uzdolniona muzycznie, często podczas wesel organizowanych w buszu przebiera się w regionalne stroje i śpiewa na żywo afrykańskie pieśni.

Wśród przewodników znajdują się ponadto osoby, które posiadają certyfikaty i uprawnienia do oprowadzania turystów po wszystkich parkach narodowych i regionach Namibii. Wszystko po to, by nasza oferta była jak najlepiej dostosowana do potrzeb odwiedzających. Na farmie rozmawiamy w wielu językach – przeważnie po angielsku, ale również po niemiecku, polsku i w rozmaitych dialektach afrykańskich.

Niesamowite jest obcowanie ludzi różnych narodowości i różnych kultur w jednym miejscu, z dala od cywilizacji. Wszyscy współpracują, by każdego dnia wspólnie osiągać cele. Co najciekawsze, nikt tu nie ma problemu z komunikacją.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej

Pod skrzydłami sępów

Najpierw zawsze pojawia się jeden. Leci powoli, krąży i penetruje okolicę. Może tak cały dzień skanować sawannę kawałek po kawałku.

Prawdziwy powietrzny spektakl zaczyna się, gdy któryś z tych krążowników natrafi na osłabione, umierające zwierzę. Momentalnie pojawia się drugi, trzeci, dziesiąty… Po godzinie nawet z bardzo daleka widać te ważące niemal 15 kg ptaszyska podczas ich podniebnego tańca. Kołujące sępy są czymś w rodzaju drogowskazu dla pozostałych, oddalonych niekiedy o dziesiątki kilometrów. Komunikacja między tymi drapieżnikami zachodzi błyskawicznie. Zdarza się, że do martwego łupu w kilka godzin zlatuje się ok. 100 sępów. Często jednak przybywają, zanim zwierzę umrze. Wtedy cierpliwie czekają – obsiadują sąsiednie drzewa i duże krzewy, nie pozostawiając kawałka wolnej przestrzeni. Mimo że te olbrzymie ptaki mogłyby spokojnie zakończyć cierpienia konającego zwierza, to nie robią nic, tylko czekają…

Widok kilkudziesięciu sępów nad konającym zwierzęciem trochę przyprawia o dreszcze. Zwłaszcza że do najpiękniejszych to one nie należą. Długi, haczykowaty dziób przystosowany do rozrywania mięsa, ogromne szpony, goła szyja i olbrzymie skrzydła – to wszystko sprawia, że wielu miejscowych nazywa je po prostu „ohydnymi ptaszyskami”. Jednakże sępy odgrywają bardzo ważną rolę w obiegu materii. Dzięki nim na sawannie nie istnieje problem długo rozkładającej się padliny. Wielkie stado w ciągu dwóch dni potrafi praktycznie „sprzątnąć” ważącego 800 kg elanda i zostawić resztki dla kolejnych członów łańcucha pokarmowego.

Za każdym razem niezwykłe wrażenie robi na mnie moment, kiedy sępy startują spłoszone z padliny. Towarzyszy temu straszliwy jazgot i każdy z nich startuje w innym kierunku, przez co trudno wykonać ostre zdjęcie oddające to, co się dzieje. Po chwili nad głową widać dosłownie chmurę złożoną z kołujących ptaków, która przysłania niebo.

Z sępami kojarzy mi się powiedzenie: „Coś się kończy, coś się zaczyna”. Śmierć wielkiego zwierza daje bowiem życie innym, mniejszym.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Safari camp

Na południu farmy, pośród rozpościerających się po horyzont traw i camel thornów (rodzaj akacji), znajduje się wspomniany przeze mnie w pierwszym wpisie obóz safari. Właściwie całe obozowisko składa się z trzech dwuosobowych domków o europejskim standardzie mieszkalnym oraz wspólnej kuchni. Myśliwi mają również do dyspozycji miejsce ogniskowe z widokiem na sawannę.

W tym obozie polowanie nigdy się nie kończy. W nocy odgłosy buszu napawają spokojem, a rano, zaraz po otwarciu oczu, słychać antylopy uciekające z okolicy. Ciekawym pomysłem jest odbicie na chodniku tropów niemal wszystkich zwierząt żyjących w Kambaku. Dzięki temu myśliwy, ruszając o poranku na miejsce zbiórki, wie, na co zwracać w buszu uwagę. Warto także wspomnieć o sposobie zwożenia strzelonej zwierzyny – po udanych łowach trafia ona do wioski, gdzie tuż przy chłodni znajduje się specjalnie przygotowane miejsce do patroszenia. W Kambaku kładzie się bowiem bardzo duży nacisk na jak najlepsze wykorzystanie tuszy. Gościom serwuje się cały wachlarz dostępnej na farmie dziczyzny przygotowanej przez utalentowanych kucharzy.

Myśliwy, który przyjeżdża do obozu safari, jest praktycznie wyrwany z otaczającego świata. Cały czas przebywa z trackerami i profesjonalnymi myśliwymi – jeżeli nie poluje, to słucha łowieckich historii. Swoboda, wolność, autentyczność – to odczucia, które towarzyszą każdemu w tym myśliwskim sanktuarium. Mnie najbardziej ujmuje funkcjonalność obozu. Jego położenie na farmie sprzyja kolekcjonowaniu łowieckich przygód przez całą dobę.

Na koniec dodam, że bezcenne są chwile spędzone w obozie wieczorami, po polowaniu, w gronie przyjaciół, gdy siedzimy przy żarzących się polanach pachnącego egzotycznego drewna, nad którym przyjemnie skwierczą żeberka z afrykańskiej owcy.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Kilka słów o polowaniu…

Przed wyjazdem do Afryki polowanie tutaj wyobrażałam sobie tak, jak pokazują to liczne zdjęcia i filmy obejrzane w internecie, czyli objazd samochodem i ewentualne podchodzenie antylop wypatrzonych z wysokiego auta. Co prawda Kuba opowiadał mi, że wygląda to zupełnie inaczej, ale jakoś nie chciałam mu wierzyć.

Po miesiącu pobytu w Kambaku jestem ogromnie zaskoczona. Moje zmysły stały się wyostrzone: uszy słyszą więcej, oczy mają szersze pole widzenia, a nos jest bardziej wrażliwy i wyczulony na wszelkie zapachy napływające z wiatrem. Wszystko dzięki tutejszemu stylowi polowania. Już pierwsze wyjścia z Kubą do buszu uświadomiły mi, że w tym tkwi prawdziwa afrykańska przygoda. Właśnie dzięki przemierzaniu kilku- lub kilkunastu kilometrów na otrapianiu zwierzyny człowiek staje się aktywnym obserwatorem dzikiego świata. Pośród ciernistych akacji każdy zmysł pracuje na 100%. Należy bezwzględnie trzymać się zasady: „jedno oko dla ziemi, drugie – dla otoczenia”. Chodzi o uniknięcie spotkania z wężami, jaszczurami i resztą sąsiadów. Na szczęście cały czas mam przed sobą Kubę, który uczył się od Paulusa (on jest najlepszy w te klocki; poświęcę mu kolejny wpis).

Nie tylko tropy odgrywają ważną rolę w buszu, ale wszelkie ślady, które da się zauważyć. W trakcie wędrówek ciągle sprawdza się nadgryzione akacje i trawy, ocenia świeżość peletów (tak, z angielskiego, mówimy na odchody) oraz łapie zapachy napływające z powietrzem. Liczy się wszystko, każdy drobny znak, ciche szurnięcie trawy czy złamanie gałęzi, które może świadczyć o zbliżaniu się do zwierzyny.

Mistrzami podchodzenia i poruszania się po buszu są Buszmeni – rdzenni mieszkańcy Namibii. Powszechnie mówi się o nich, że mają szósty zmysł. Na podstawie znalezionych śladów potrafią dokładnie odtworzyć historię, która się w danym miejscu wydarzyła. Miejscowi mówią: „Lampart łapiąc zapachy, tworzy w swojej głowie film, który wydarzył się nawet godzinę wcześniej – dlatego jest doskonałym drapieżnikiem. Żeby ludzie mogli jakoś z nim kooperować w buszu, Bóg obdarzył Buszmenów taką samą umiejętnością”.

Wielu myśliwych opisujących swoje przygody na Czarnym Kontynencie nie kryje faktu, że ich afrykańska przygoda często zawierała element podjeżdżania do zwierzyny samochodem, lub – co gorsza – w porywie emocji oddawali strzał wprost z auta. Takie postępowanie trudno jednak nazwać afrykańską przygodą, a nawet ciężko je określić mianem polowania. Jest to zwykłe strzelanie do żywego celu i wygodny sposób na pozyskanie trofeum. W Kambaku gdy polujemy z podchodu, nawet jeśli nic nie strzelimy, nasze wyjście zawsze obfituje w mnóstwo spotkań z bardzo bliska ze zwierzętami w ich naturalnym środowisku. Doświadczeni, starzy, profesjonalni myśliwi mówią otwarcie, że właśnie w podchodzeniu zwierzyny tkwi sekret łowów w Afryce. Ambony pełnią istotną funkcję, ale używa się ich w ramach urozmaicenia i odpoczynku po długich wędrówkach.

Nie strzał, ale emocje i adrenalina podczas przemierzania buszu dają możliwość poczucia się przez chwilę jak istota naprawdę należąca do królestwa zwierząt i zdolna przechytrzyć dzikie stworzenie. To daje największą satysfakcję.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej