O odstrzale selekcyjnym byków gnu

Selekcja to temat bardzo na czasie. Niedawno zmieniły się u nas jej kryteria w odniesieniu do samców zwierzyny płowej. Mimo różnych opinii krążących wśród polującej braci testujemy te kryteria w boju w tym sezonie. Nie ulega wątpliwości, że je uproszczono, co ograniczy pomyłki, zwłaszcza przy ocenie byków jeleni. Zupełnie inną kwestią pozostaje odejście od kryterium wagowego wśród samców w II klasie wieku. Co prawda, wagę byka trudno estymować, przez co na komisjach oceny prawidłowości odstrzału sypały się czerwone punkty, jednak trzeba przyznać, że obustronnie koronny osobnik w wieku ośmiu lat i o masie 4,5 kg nie jest pożądany w naszych łowiskach (odstrzał form obustronnie koronnych w całej dawnej II klasie wieku obecnie uznaje się za nieprawidłowy). W świetle tych dyskusji chcę opowiedzieć o kryteriach odstrzału antylopy gnu jako przykładzie prostej i bezwzględnej selekcji.

Gnu pręgowane (nazywane też gnu błękitnym) to jedna z antylop, które bardzo intensywnie selekcjonujemy w Kambaku. Dotyczy to stanu ilościowego, ale przede wszystkim byków o niepożądanych cechach urożenia. Namibijczycy twierdzą bowiem, że potomstwo nieprawidłowo urożonych samców intensywnie przekazuje ten gen dalej, przez co jakość trofeów spada. Co ważniejsze, przychówek po kiepskich ojcach jest fizycznie słabszy, więc sprawia mu problem przetrwanie przedłużającej się pory suchej. Trudno powiedzieć, czy to powszechna wiedza nabyta w wyniku własnych doświadczeń czy raczej podparta jakimiś badaniami w tej materii. Natomiast nie ulega wątpliwości to, że wszyscy hodowcy, farmerzy i zarządcy obwodów tego się trzymają. Prawidłowo urożony byk zakręca rogi poniżej uszu i na odcinku dłuższym, niż gdy są one postawione na sztorc w poziomie, w momencie kiedy zwierzę wykazuje czymś zainteresowanie. Wszystkie inne osobniki odbiegające od tego wzorca podlegają odstrzałowi bez względu na wiek. Dzięki temu myśliwi mają szansę upolować ciekawego starszego byka, a ci, którzy szukają trofeum, zyskują pewność, że strzelą medalowo urożone gnu (skala punktacji dla afrykańskich antylop została tak dopasowana, że prawie każdy osobnik łapie się na medal – ale to temat na inny wpis). Na filmie ze stadem gnu zobaczycie, jak w praktyce dokonać selekcji z ugrupowania, które uda się podejść w buszu. Niestety, taka selekcja sprawia duże trudności, ponieważ przedstawiciele tego gatunku stają frontem bądź nieustannie się mieszają. Mimo że to antylopa stosunkowo prosta do podejścia i łatwa w selekcji, sam strzał czasem zostaje poprzedzony długim wyczekiwaniem. Na drugim z poniższych filmów widzimy z kolei starego byka, którego możemy pozyskać selekcyjnie, ponieważ mimo pokaźnych obwodów rogów nie powinien prowadzić stada krów.

Jak widać na afrykańskim przykładzie, niektórzy nieskomplikowane kryteria odstrzału uznają za najlepsze. Dla nas w Europie nie wszystko jest czarno-białe pod względem selekcyjności. Może problem stanowi za duża liczba wzajemnie się wykluczających badań i opinii naukowców? A może nie do końca wiemy, czy kryteria selekcji mają pomagać myśliwym w dokonywaniu odstrzału czy zwierzynie w podnoszeniu jakości cech trofeów… Jeśli to drugie, to dlaczego ciągle nie selekcjonujemy samic zwierzyny płowej pod kątem ich kondycji i wieku?

Na podsumowanie coś z zupełnie innej beczki – warto zapamiętać charakterystykę prawidłowo urożonego gnu, ponieważ wówczas na safari w Afryce nikt nam nie wciśnie kitu, że pozyskaliśmy dobrej jakości trofeum, gdy tak nie będzie. Wiedza o cechach trofeum w przypadku tej antylopy pozwoli nam zgodnie z prawem domagać się zwrotu kosztów odstrzału, w razie gdy zaplanujemy polowanie na wielkie trofeum, a dostaniemy do pozyskania selekcyjnego osobnika.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Zebra na rozkładzie i krajobraz po pożarze

Oto, jak wygląda usatysfakcjonowany myśliwy, i to wcale nie po zdobyciu wielkiego trofeum, ale po upolowaniu zwierza zgodnie z regułami odstrzału selekcyjnego, o czym niejednokrotnie pisałem na blogu. Jeżeli chcemy strzelić selekcyjną zebrę, to musimy wybrać 3–4-letniego ogiera, który nie przewodzi stadu i zazwyczaj jest satelitą krążącym wokół niego. Zabicie samca przewodzącego stadu skutkowałby rozpadem całego ugrupowania, a to największy błąd, jaki można popełnić. W przypadku gdy mamy liczną populację zebr – jak w Kambaku – odstrzał młodych samców pozwala utrzymać stada we względnej równowadze.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Wspomnienie pierwszej Afryki

Zawsze przed wylotem do Afryki bierze mnie na wspominki o poprzednich wyjazdach. Tym razem jednak odgrzebałem na swoim komputerze mocno zakurzony folder ze zdjęciami z okresu na długo przed tym, jak z moją żoną Pauliną siedzieliśmy przez rok w Namibii. Ten folder, tak jak wiele spisanych historii, czeka na większe dzieło, które może nigdy nie powstanie.

Był taki czas, kiedy młody chłopak niemający najmniejszego pojęcia o polowaniu w Afryce pojechał tam na cztery miesiące. Pamiętam jak dziś, że zgubiłem się na lotnisku we Frankfurcie, że zdziwiło mnie darmowe wino na pokładzie Air Namibia i że na lotnisku w Windhuk odnalazł mnie Horsti ze słowami: „To ty masz być tym Polakiem, który zbuduje nam ambony na farmie?!”. Pamiętam też grymas Paulusa, gdy się dowiedział, że ma mnie nauczyć tropienia i polowania w afrykańskim stylu. Pamiętam uczucie towarzyszące temu, że każdy dzień był całkiem nieprzewidywalny. Czułem się niczym Kolumb, odkrywając nowe gatunki zamieszkujące sawannę. Na samą myśl o tamtych dniach czuję dym pieczonych nad ogniem żeberek z owcy (tradycyjne namibijskie danie) i czuję smak piwa Windhoek Lager przy rozmowach do późnych godzin nocnych. Pamiętam pierwsze strzelone antylopy i moment pozyskania pierwszego elanda – w tamtej chwili chyba bezpowrotnie zatraciłem się w afrykańskich łowach. Polowanie na elanda nie tylko dostarczyło mi wspomnień, lecz także na zawsze zupełnie zmieniło moje podejście do łowiectwa. Trudno to wytłumaczyć, ale w moim przypadku klikające racice ongarangombe odbiły się mocno na myśliwskiej duszy.

Za każdym razem, gdy lecę do Namibii, podświadomie tęsknię do tej dawnej, pierwszej Afryki – wolnej od myśliwskiego marketingu, sprzedaży polowań, wygód, drogich samochodów itp. Stary mauser 375 H&H na plecy, radio na pasek, butelka wody w kieszeń, jeszcze spory łyk czarnej, fusiastej kawy i w drogę – dopóki starczy sił, dopóki nie uda się podejść stada, dopóki wielkie, czerwone słońce nie przykryje dzikiej sawanny, przez wysokie trawy, ciernisty busz, z potem na skroni i radością w sercu, z satysfakcją i wszechogarniającą wolnością – to jest moja Afryka, mój Czarny Ląd ze wspomnień pierwszego pobytu, który mnie zmienił i ukształtował.

Było – minęło, cytując bohatera filmu „Pieniądze to nie wszystko”. Po drodze odbyłem bardzo dużo tych podróży do Afryki, ale pierwsza nigdy się nie powtórzyła i nie powtórzy. Mojej tęsknocie towarzyszy również radość, bo uwierzcie mi – mam co wspominać. Współczuje wszystkim, których wsadzono do mydlanej bańki, potocznie nazywanej safari, kazano im strzelać w otoczeniu płotów, realizować plany, pakiety i cieszyć się, że jest tanio. Całe szczęście nie muszę pamiętać takiej Afryki.

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Minął rok…

Minął już prawie rok, odkąd wylądowaliśmy z Pauliną w Polsce. Za nami długi, intensywny sezon łowiecki oraz okres pełen zmian w życiu zawodowym i prywatnym. Chyba obydwoje robiliśmy wszystko, by zapełnić pustkę, która powstała po powrocie z Namibii. Można powiedzieć, że wyjazd z Czarnego Lądu to dla nas jak rozstanie pary kuropatw.

W tym roku udał się sezon na rogacze. Przeżyliśmy wiele pięknych wyjść, rozkoszując się soczystą europejską zielenią i szczekiem kozłów. Chyba nikt nie może narzekać na grzybiarzy (bo nie było grzybów) ani na pogodę, bo wszystko było idealne i byki dały czadu.

Jednak ilekroć przekładałem sztucer przez ramię i dopijałem poranną kawę, myślami byłem gdzie indziej. Na polowaniu starałem się podchodzić zwierzynę tak blisko, jak się da, by poczuć adrenalinę jak w Afryce, wejść w lesie w watahę dzików i położyć się na ziemi, zwabić rogacza na kilka kroków czy zbliżyć się do ryczącego byka. Wtedy przez chwilę czułem się jak na sawannie pośród dzikich stad antylop. Tę tęsknotę, która zżera od środka, można porównać do tęsknoty za domem, bo jeśli ktoś spędził trochę czasu na Czarnym Lądzie, to traktuje to miejsce jak dom. Mimo że w tym domu trudno żyć. Co prawda stary land rover dzielnie przypomina wycieczki w nieznane i ciągle utrzymuje ducha niekończącej się przygody, jednak bez piachu na twarzy, lodówki wypełnionej mięsem z oryksa i butelkami słabego namibijskiego piwka to już nie to samo. I choć to zabrzmi trochę pesymistyczne, stwierdzam, że ostatni rok dla mnie i Pauliny oznaczał szukanie namiastki dzikiego i prawdziwie szczerego życia, jakie mieliśmy w Kambaku.

Niech nikt nie pomyśli, że uważamy polskie okoliczności przyrody za gorsze – nic podobnego. Ci, co byli w Afryce, wiedzą, że całe RPA i spora część Namibii są poprzegradzane płotami wysokimi na 3 metry. Można zapytać: gdzie ta dzikość? Gdzie ta swoboda? Ano każdy dzień w Namibii jest bardziej szczery niż miesiąc przebywania wśród „ludzi bez twarzy”. Co do ogrodzeń, mnie osobiście dużo bardziej doskwierają niewidoczne bariery, jakie sztucznie tworzymy między sobą w Europie, niż afrykańskie płoty. To paradoksalne, ale opuszczając namibijskie ogrodzenia, człowiek zdaje sobie sprawę, że wcale nie czuł się w środku jak w klatce – czego niestety nie mogę powiedzieć o codziennym życiu w naszej nowoczesnej rzeczywistości.

Żeby przetrwać chwile rozłąki, praktycznie co tydzień mamy regularne połączenia internetowe z Namibią. Wiemy, że w Kambaku był słaby okres deszczowy. Właściwie we wszystkich krajach Afryki Południowej sytuacja jest niewesoła – farmerzy likwidują całe stada bydła, a dzikie zwierzęta głodują. Wszyscy mają nadzieję, że z przyszłoroczną zmianą zjawiska El Niño przyjdzie duży deszcz i wszystko wróci do normy. W obwodach myśliwskich w Namibii trwa silna redukcja antylop, zwłaszcza gatunków wrażliwych na niedostatek świeżej trawy, takich jak eland, gnu czy harteebest. W Kambaku bardzo dobrze funkcjonuje założona przez nas nowa infrastruktura drogowa i turystyczna. Idea zagospodarowania obwodów łowieckich jest kontynuowana. Ostatni sezon zakończył się pomyślnie, a nawet pojawiło się młode pokolenie żyraf. Wyzwanie stanowią elandy – Paulus policzył w jednym stadzie ponad 120 młodych z ostatniego roku. To dużo za dużo na tak skąpy deszcz, jaki w tym roku nawiedził region między Otawi a Otjiwarongo.

Okazuje się, że nasze losy będą cały czas związane z farmą Kambaku. W październiku wracam bowiem do afrykańskiego domu. Co prawda już w trochę innym charakterze, jednak ten wyjazd na pewno przyniesie kilka ciekawych wpisów. W końcu trzeba zapanować na tą populacją elandów…

Jakub Piasecki

Czytaj więcej

Kilka słów o polowaniu…

Przed wyjazdem do Afryki polowanie tutaj wyobrażałam sobie tak, jak pokazują to liczne zdjęcia i filmy obejrzane w internecie, czyli objazd samochodem i ewentualne podchodzenie antylop wypatrzonych z wysokiego auta. Co prawda Kuba opowiadał mi, że wygląda to zupełnie inaczej, ale jakoś nie chciałam mu wierzyć.

Po miesiącu pobytu w Kambaku jestem ogromnie zaskoczona. Moje zmysły stały się wyostrzone: uszy słyszą więcej, oczy mają szersze pole widzenia, a nos jest bardziej wrażliwy i wyczulony na wszelkie zapachy napływające z wiatrem. Wszystko dzięki tutejszemu stylowi polowania. Już pierwsze wyjścia z Kubą do buszu uświadomiły mi, że w tym tkwi prawdziwa afrykańska przygoda. Właśnie dzięki przemierzaniu kilku- lub kilkunastu kilometrów na otrapianiu zwierzyny człowiek staje się aktywnym obserwatorem dzikiego świata. Pośród ciernistych akacji każdy zmysł pracuje na 100%. Należy bezwzględnie trzymać się zasady: „jedno oko dla ziemi, drugie – dla otoczenia”. Chodzi o uniknięcie spotkania z wężami, jaszczurami i resztą sąsiadów. Na szczęście cały czas mam przed sobą Kubę, który uczył się od Paulusa (on jest najlepszy w te klocki; poświęcę mu kolejny wpis).

Nie tylko tropy odgrywają ważną rolę w buszu, ale wszelkie ślady, które da się zauważyć. W trakcie wędrówek ciągle sprawdza się nadgryzione akacje i trawy, ocenia świeżość peletów (tak, z angielskiego, mówimy na odchody) oraz łapie zapachy napływające z powietrzem. Liczy się wszystko, każdy drobny znak, ciche szurnięcie trawy czy złamanie gałęzi, które może świadczyć o zbliżaniu się do zwierzyny.

Mistrzami podchodzenia i poruszania się po buszu są Buszmeni – rdzenni mieszkańcy Namibii. Powszechnie mówi się o nich, że mają szósty zmysł. Na podstawie znalezionych śladów potrafią dokładnie odtworzyć historię, która się w danym miejscu wydarzyła. Miejscowi mówią: „Lampart łapiąc zapachy, tworzy w swojej głowie film, który wydarzył się nawet godzinę wcześniej – dlatego jest doskonałym drapieżnikiem. Żeby ludzie mogli jakoś z nim kooperować w buszu, Bóg obdarzył Buszmenów taką samą umiejętnością”.

Wielu myśliwych opisujących swoje przygody na Czarnym Kontynencie nie kryje faktu, że ich afrykańska przygoda często zawierała element podjeżdżania do zwierzyny samochodem, lub – co gorsza – w porywie emocji oddawali strzał wprost z auta. Takie postępowanie trudno jednak nazwać afrykańską przygodą, a nawet ciężko je określić mianem polowania. Jest to zwykłe strzelanie do żywego celu i wygodny sposób na pozyskanie trofeum. W Kambaku gdy polujemy z podchodu, nawet jeśli nic nie strzelimy, nasze wyjście zawsze obfituje w mnóstwo spotkań z bardzo bliska ze zwierzętami w ich naturalnym środowisku. Doświadczeni, starzy, profesjonalni myśliwi mówią otwarcie, że właśnie w podchodzeniu zwierzyny tkwi sekret łowów w Afryce. Ambony pełnią istotną funkcję, ale używa się ich w ramach urozmaicenia i odpoczynku po długich wędrówkach.

Nie strzał, ale emocje i adrenalina podczas przemierzania buszu dają możliwość poczucia się przez chwilę jak istota naprawdę należąca do królestwa zwierząt i zdolna przechytrzyć dzikie stworzenie. To daje największą satysfakcję.

Paulina Piasecka

Czytaj więcej